.

.

czwartek, 12 września 2013

Strangetown - rozdział szósty "Deszcz"


Strangetown – rozdział szósty

Deszcz

Buck Grunt nie uważał się za kogoś niezwykłego.
Niezwykła była Moo czy Ophelia, niezwykły był Johnny i Ripp. Buck był przeciętny.
Ale Jill nie.
Łączyła ich pasja odkrywania kosmosu, wiek oraz kolor włosów, a dzieliła cała reszta. Ona – energiczna i roztrzepana, on – cichy, spokojny, ot – zwyczajny dziewięciolatek.
Tak myślał, oczywiście.
Stał razem z Jill przed swoim domem, przełykając ślinę. W oknie na piętrze widział pokój Rippa i brak właściciela.
Poczuł, jak dziewczynka chwyta go za rękę i wkłada w nią coś. Spojrzał na to – kiczowaty breloczek wersji best friends, jemu trafiło się best.
- Dzięki... - powiedział cicho.
- Proszę – uśmiechnęła się – Ale teraz już idź... będzie dobrze.
- Wiem – mówił do powietrza, bo Jill już biegła w przeciwnym kierunku. Zatrzymała się, odwróciła i pomachała. Wyszczerzył zęby w udawanym uśmiechu, westchnął i wszedł po schodkach na ganek.
Ojciec stał w korytarzu, patrząc na niego groźnie
O nie”, pomyślał. „Znowu”.
Znowu.
- Gdzie ty byłeś?!
- Em... u przy... koleżanki – szybko schował breloczek w kieszeni.
- U przykoleżanki? - wycedził.
- Tak.
- Nie bądź taki arogancki, wiem, po jakiej melinie się wałęsałeś. Z dziewczyną.
W Bucku zawrzało.
- To nie jest żadna ta dziewczyna! To jest Jill i nie mieszka na melinie!
- Naprawdę? - odparł ojciec z pogardą – Mi się wydaje jednak, że...
- Wisi mi, co ci się wydaje!!! - wrzasnął chłopiec – Wisi mi to i powiewa! Zostaw moich przyjaciół w spokoju! Nienawidzisz mnie, bo przypominam ci mamę!
Posunął się za daleko. W parapet zaczęły stukać pierwsze krople. Daleko przetoczył się grzmot.
Ojciec wyglądał, jakby syn właśnie dał mu w twarz.
- Jak śmiesz... jak...
Deszcz się wzmógł. Buck wybiegł z domu i popędził w stronę domu Smithów. Byle dalej stąd.
***
Deszcz bębnił w szyby. Emily spojrzała tęsknie na mokre podwórze. Ile by dała, by wyjść z domu, tak jak kiedyś, kiedy była mała - razem z siostrą bawić się w deszczu! Dokładnie pamiętała tamten ostatni wieczór. To wtedy została skazana na takie życie. Nigdy całkiem nie umrze! Nigdy nie spotka rodziców, babci ani Laurel...


Deszcz bębnił w szyby, zagłuszając trzaskający wesoło kominek. Laurel i ja usiadłyśmy przed nim na kolorowym dywaniku, a babcia zajęła swój bujany fotel. Przysunęłam się do ognia, ogrzewając plecy, i wsłuchałam sie znajomy babciny głos, myślami będąc już w królestwie bajek. Laurel przytuliła się do mnie. Choć była młodsza, zachowywałyśmy się niemal jak bliźniaczki - w końcu ja miałam zaledwie cztery lata, a Lal była tylko rok młodsza; Niewielka dzieliła nas różnica.
Huknęło, w domu zawiał wiatr. W otwartych drzwiach stali przemoczeni i przerażeni rodzice.
- Stało się...coś... - jęknęła mama - okropnego!
- Mamo, mamo - pisnęła Lal. "Czemu jesteście przerażeni?", pytałam ich wzrokiem. Co się działo?
Babcia zawołała spiętym głosem:
- Co dokładnie? - podniosła się z fotela i zacisnęła palce na swoim naszyjniku. Doszłam do wniosku, że to jakiś amulet, jak w bajkach o czarodziejach. Mama przymknęła oczy, płakała.
- Popełniliśmy straszny błąd! - odpowiedział urwanym głosem tata. Drzwi się zamknęły, a mimo to słyszę grzmoty. Salon rozjaśniają błyski. Laurel kwili, ja jestem zbyt przerażona, nie mogę się ruszyć. Nic nie rozumiem.
- Musimy uciekać! - to mama.
- Jequeline nigdy na tego nie odpuści! - zawołał tata.
Boję się, mam kłopoty z oddychaniem. Co to za koszmar?!
Babcia zaczyna coś mówić, zagłusza ją kolejny huk. Drzwi stają otworem, a do domu wchodzi wysoka, niezwykle chuda kobieta. Jej długie, ogniście rude włosy są przemoczone i potargane. Ma szaleństwo w oczach - o ile to nie coś gorszego. Nie potrafię rozpoznać.
Odkrywam, że jednak mogę się ruszyć, wczołguję się pod stół i wciągam Lal. Ciężki, opadający na podłogę ciemnozielony obrus ukrywa nas przed nieznajomą.
- To WY! Zamordowaliście, zabiliście za nic! - krzyczy - Za to i ja wam się odwdzięczę! Prócz klątwy dokładam złowrogie zaklęcie! Ono waszego rodu dziś się pozbędzie! Powstrzyma serce, pogruchocze kości! Nie ma we mnie już krztyny litości! Zabij za moich braci i siostry! - dodaje złowrogim tonem i zanosi się śmiechem. Wiatr wyje, na niebie tańczą pioruny. Podglądam wszystko przez dziurkę w materiale. Rodzice i babcia padają na posadzkę, widzę oczy mamy, kiedy gasną. Laurel krzyczy; nie mogę zasłonić jej ust. Chowam się głębiej, do wnęki w ścianie. Próbuję wciągnąć siostrę, ale ta się nie daje. Kobieta podchodzi, z czarnego, długiego płaszcza, który ma na sobie, wyciąga krótki zakrzywiony niczym szpon nóż. Zagląda pod stół i wyciąga Lal. Tym nożem podcina jej gardło. Ostrze jest zakrwawione, choć nie widać rany. Moja siostra nieruchomieje. Kobieta odrzuca ją i wychodzi. Pozwalam sobie na płacz.
***
Lało całym niebem.
Ophelia siedziała w pokoju Johnny'ego razem z chłopakami. Ripp stał przy oknie, rozkoszując się widokiem deszczu zatapiającego Strangetown.
- Coś niezwykłego.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Johnny machnął ręką, ale zaraz wstał.
- Czy my mamy po kolei w głowach? Chodźcie na dwór!
Reszta nie protestowała. Zbiegli po schodach i wyszli na ulicę. Nie tylko oni: Zoe, która spędzała weekend u ciotki, sprzątając razem z Jadyn po imprezie, wykonywała jakiś dziwaczny pijacki taniec (Ripp uśmiechnął się na myśl o Tanku), wymachując swoimi włosami. Samej Crystal nie widzieli.
Ale był jeszcze ktoś – Jill i Buck chlapali się w kałuży, a Dora Duncan tańczyła ze swoim mężem przed sklepem odzieżowym.
To była pierwsza taka okazja od trzynastu lat.

***

Wodna radość udzieliła się braciom Curious – Vidcund popędził na samą górę przydomowej platformy obserwacyjnej, a Pascal wystawił wiadra na zewnątrz i z pasją w oczach przyglądał się napełniającej je wodzie. Lazlo jednak miał inne powody do szczęścia.
Na ulicy przed ich domem stała Crystal Vu.
Jej długie jasne włosy były oklapnięte, a ubranie przylegało do ciała, lecz na twarzy widniał najjaśniejszy uśmiech tej nocy. Krople wody wpadały jej do oczu, cały czas mrugała, jednak stała twardo. Lazlo podszedł do niej.
- Deszcz – rzekł.
- Deszcz – zgodziła się – Mieszkam tu od urodzenia, i w całym moim życiu padało tylko trzy razy: w wakacje po szkole podstawowej, w listopadzie, gdy miałam piętnaście lat i w dniu matury, trzynaście lat temu.
W duchu wyraził podziw dla jej pamięci.
- Czemu tu... no wiesz... – nie za bardzo radził sobie z ubieraniem w słowa własnych myśli, szczególnie dotyczących uczuć.
- Przyszłam?
- Tak.
Wzruszyła ramionami.
- Dziś jest niezwykła noc... a ja po prostu chciałabym spędzić ją z tobą.
Szczerze go zatkało.
- Ze mną?
- Tak – zrobiła krok, była teraz bardzo blisko niego. Deszcz nie zabijał zapachu jej różanych perfum.
- Dlaczego? - powiedział bardzo cicho.
- Zgadnij.
Usta Crystal były czymś, czego nie pragnął w najśmielszych marzeniach, sny ograniczały się głównie do jej niebieskich oczu. Wiedział już, co będzie mu się śniło tej nocy.
Kiedy w końcu się odsunęła, deszcz wpadł między nich.
- Wiesz już dlaczego? - spytała z uśmiechem.
- Bo mnie kochasz – strasznie łatwo przyszło mu wypowiedzenie tych trzech słów.
- Masz rację.
To była ich noc.
***
Bum, bum, bum – parapet w sypialni* Moo atakowały ciężkie krople, a ona sama starała się zasnąć. Pioruny trzaskały. Błyskawice rozświetlały pokój na swój własny, upiorny sposób.
Tej nocy wyjątkowo pies pustynny nie zawodził na wydmach. Szkoda, bo ten dźwięk pomagał jej zasnąć. Witajcie w Strangetown.
Miasto nie pamiętało ulewy od kilkunastu lat. Wysuszone drogi spłyną jutro strumieniami, nisko wybudowane domy zaleje woda. Zadrżała na tę myśl. Przekręciła się twarzą do okna i usłyszała głos...
- MOO!!! Moo, błagam, wpuść mnie!!
Ktoś walił w drzwi moteliku. Kobieta miała pewne podejrzenia, kto to mógł być. Mimowolnie się uśmiechnęła. Wstała z łóżka, narzuciła kremowy szlafrok obszyty złotą nicią i boso zeszła do holu.
Miała rację. Sprawcą był nie kto inny, jak Joel Relow, przemoknięty i drżący z zimna. Litościwie otworzyła drzwi i stanęła w nich.
- Deszcz, jesienny deszcz... - zanuciła pod nosem, patrząc na niego.
- Nie śpiewaj, tylko daj mi wejść! - zawołał jękliwie. Woda skapywała z niego, jednak od góry był przywalany tysiącami kropel deszczu. Przedstawiał się żałośnie.
- Właź – przesunęła się, robiąc mu miejsce – tylko nie zalej dywanu.
- Masz jakieś szlafroki czy coś...?
Pokręciła z politowaniem głową.
- Ofiara losu.
I oczywiście poszła po szlafrok.
***
Rankiem bynajmniej nie przestało padać, a ulicami płynęły rzeki. Do 47 nie dało się dojechać, a w kraterze niedaleko domu Beakerów utworzyło się niewielkie jezioro.
Odwołano szkołę! By to uczcić, Ophelia urządziła miniimprezę, jak to nazywali, w swojej posiadłości. Aktualnie w salonie siedzieli kolejno: Ripp Grunt z laptopem na kolanach (na sofce), siostry Yokel jedzące z miski chipsy (na sofce), Johnny Smith (na sofce), sama Ophelia (również na sofce), Zoe Vu (jak obok), Margharet Lawn (na podłodze), Mikey Cleverson (na podłodze), Danielle Evans (na krześle przy biurku), Sally Carter (na biurku), Bill Ouson (również na biurku), Jodie Jenson (na krześle przyniesionym z jadalni), Megan Swamp (na drugim krześle) oraz Stella McFlue (na stoliku przy sofce). Słowem - prawie całe dwie równoległe klasy drugie liceum w Strangetown.
Ripp zalogował się na iSim, najsławniejszy portal społecznościowy w kraju. Włączył swoją galerię... I oczom zgromadzonych ukazał się brązowowłosy chłopak tańczący na kuchennym blacie jedynie w brudnych majtkach, z fryzurką a la stół. Wymachiwał rękami i nogami, usta miał otwarte, a twarz czerwoną od alkoholu. Za nim widać było kilka osób, w tym lekko rozmazaną Zoe, której mina nie wyrażała nic oprócz głębokiego szoku.
- Oto Wojenny Taniec Tanka! - zawołał Ripp z nieskrywaną radością w głosie oraz na twarzy. Rozległy się brawa.
- Sadysta - mruknęła Ophelia, jednak z ochotą przyłączyła się do ogólnego aplauzu.
- Hej! - krzyknęła Stella i wskazała na ekran - Spójrzcie na Zoe! Podoba się jej to!
Wybuchły śmiechy, a mówczyni dostała w twarz od Zoe właśnie.
***
Gdy pan Wellert wszedł do klasy, momentalnie zaległa cisza. Nauczyciel usiadł przy biurku i splótł palce razem.
- Zapiszcie temat: "Od przyjaźni po śmiertelną zawiść - omawianie lektury >>Eleven Volunteers<< Davida Z. Thorpedera".
Rozległo się szeleszczenie kartek i klikanie długopisów. Kiedy uczniowie zamknęli zeszyty, pan Wellert kontynuował:
- Przeczytaliście "Eleven Volunteers". Jakie są wasze spostrzeżenia odnośnie książki? Panna Nigmos?
- Moje osobiste przemyślenia - zaczęła Ophelia - są takie, że Lady Allan jest podobna do Moo. Była dla Ochotników zarazem nauczycielką i powierniczką, ufali jej.
- Wybacz mi, kotku, ale nie zgadzam się z tobą - Johnny podniósł się z krzesła - Lady Allan jest zbyt bogata, by być Moo.
- Panie Smith! Nie udzieliłem panu głosu! - zagrzmiał nauczyciel - Ktoś jeszcze chce odpowiedzieć?
Do góry wystrzeliła ręka Zoe.
- Uważam, że Stephen bardzo przypomina Rippa - rzekła szyderczo - Jest tak samo niesubtelny, bezczelny i ślepy.
- Przynajmniej Leath nie kochała się w jego starszym bracie - odparował Ripp.
- Stephen nie miał brata - zauważyła Sally Carter.
- No właśnie.
- Vu, Grunt, Carter! - krzyknął pan Wellert.
Mikey Cleverson podniósł rękę.
- Dla mnie jednak Lady Allan przypomina Olive Specter - z wierzchu oschła, ale w głębi ciepła i miła.
Ophelia spojrzała na niego z wdzięcznością w chwili, gdy Samantha Yokel przerwała:
- Nieprawda! To bardziej pani Bella, tylko wina brakuje.
Rozpętała się burza, uczniowie przekrzykiwali się nawzajem. Stella McFlue zaprzeczyła Samancie, jednak została zagłuszona przez Kevina Bloomslowa. Jodie Jenson dorzuciła coś o ciuchach Leath, porównując ją do Danielle Evans. Na drugim końcu klasy Margharet Lawn snuła teorię o rzekomym powiązaniu Trixi z Annie Howell, niewiele zrozumiałą (z resztą i tak nikt jej nie słuchał), a Zoe kłóciła się z Rippem na temat Stephena, jego domniemanego brata i Leath. W końcu nauczyciel nie wytrzymał.
- Yokel, McFlue, Grunt, Vu, Lawn, Bloomslow, ogólnie wszyscy oprócz Nigmos, Cleversona, Evans i Smitha - jedynka! I uspokoić się!
W klasie zaległa nienaturalna cisza.
- Ale i tak jesteś jak Stephen - warknęła Zoe do ucha Rippowi.

***
Joel mógł wrócić do Deadtree. Teoretycznie.
W praktyce z nieba wciąż lała się woda, zatapiając ulice i uliczki Strangetown. Mężczyzna był więc chwilowo uziemiony w motelu, ale nie narzekał. Pomagał Moo i cieszył się każdą chwilą spędząną w towarzystwie jej pomarańczowych oczu.
Ale kobieta wzbudzała w nim dziwne uczucia, takie, których nigdy jeszcze nie zaznał. W nocy, gdy deszcz nie dawał spać, zastanawiał się, czy ona także leży w łóżku i próbuje zignorować krople uderzające w parapet. A może myśli o nim? Nie, to by było zbyt piękne.
Trzeci deszczowy dzień zapowiadał się zwyczajnie. Moo zrobiła jajecznicę i łaskawie nałożyła mu połowę. Otworzyli butelkę oranżady. Zjedli, rozmawiając.
Potem pomagał jej składać ręczniki i inne wyprasowane rzeczy. I wtedy kobieta odezwała się.
- Kiedy wyjeżdżasz?
Mówiła innym, zmienionym głosem. Jak... jak nie ona. Zaskoczyło go to pytanie.
- Eee... nie myślałem o tym. Oscar powiedział, że jak tylko skończy padać, poważnie zajmie się moim autem, więc liczę, że pod koniec grudnia...
- Przecież są święta i Nowy Rok - rzekła, jakby to wyjaśniało wszystko. Nie patrzyła na niego.
- Wiem... I co w związku z tym, że tak powiem?
Przewróciła oczami, zdecydowanie po Moowemu.
- To, że nie możesz wyjechać przed Sylwestrem. Hoot ci tego nie wybaczy! I może poszczuć cię Annie.
- Ups.
Westchnęła, ale był pewien, że za kurtyną czekoladowych włosów czai się uśmiech.

***
Annie Howell była szczupłą, nawet chudą blondynką z kucykami. Nie ubierała się szczególnie stylowo, najczęściej szorty i czerwona bluzka. Urodę odziedziczyła po matce, podobnie jak zadziorny charakter. Miała swoje przekonania i wartości, i nikt nie miał prawa się w nie mieszać.
Ale Annie skrywała też pewien bolesny sekret. Od dziecka każda noc była męczarnią - dziewczyna zamieniała się w Nocną Bestię, straszliwego potwora, którego bało się całe Strangetown. To dlatego nigdy nie miała chłopaka, bo kto chciałby zasnąć z dziewczyną, a obudzić się w zapadniętym, roztarmoszonym łóżku, i to w dodatku bez głowy?
Jednak była jedna osoba rozumiejąca Annie. Nerwus, chłopak, którego spotkała przy kraterze w centrum Strangetown, miał życie cięższe niż nawet ona. Wiedziała to i on to wiedział. I tyle wystarczyło.
Annie zakochała się w Nerwusie, Nerwus zakochał się w Annie. Na miejsce spotkań wybrali ów krater. Dziewczyna nie miała oporów w chodzeniu po pustyni, największe drapieżniki uciekały przed nią w popłochu. Ona była tu panią.
Tym razem jednak to Nerwus przyszedł do niej. Znalazła go pod prowizorycznym dachem, koło Starej Biblioteki. Ociekał wodą, podobnie jak ona.
- Czemu tu przyszedłeś? - Spojrzenie na niego z góry było trudne, ponieważ miał niewiele mniej niż dwa metry wzrostu.
- Chciałem... nie wiem, co chciałem - zerknął na nią trochę bezradnie swoimi zakrzywionymi na zewnątrz oczami, które uważała za takie słodkie.
Popatrzyła mu prosto w te oczy - były niebieskie, niewiele ciemniejsze niż jej. A potem, pod wpływem impulsu, małej żaróweczki nagle zapalonej w jej głowie, wspięła się na palce i pocałowała go w usta.
Nie trwało to długo, ale wystarczyło, by wywołać uśmiech na pokrzywionej twarzy chłopaka. Gdy się cofnęła, spojrzał na nią z dziwnym błyskiem w oczach. Na chwilę stały się niemal srebrne.
Dziewczyna odpięła od paska małą przywieszkę - złote serduszko - i podała mu.
- Weź. Dostałam ją od mojej mamy, kiedy miałam dziesięć lat. Muszę już iść - odwróciła się, ale zaraz potem ponownie spojrzała mu w oczy - I jeszcze jedno. Kocham cię.
Odbiegła. Nerwus długo stał wpatrzony w przywieszkę, poznając sens ostatnich słów dziewczyny.
***
Nie minęło dużo czasu, zanim Buck zorientował się, że to on stoi za ulewą zatapiającą Strangetown. Kiedy złość na ojca po części mu mineła, deszcz zelżał, a gdy na trzeciej lekcji, zajęciach artystycznych, udało mu się usiąść z Jill, prawie przestało padać. Po szkole umówili się na ostatnie już najprawdopodobniej rozchlapywanie kałuż. Jill robiła teraz butem dziurę w dołku wypełnionym błotem, a Buck starał się wzmocnić padający z nieba deszcz, w połowie skutecznie.
- Jaką mamy następną lekturę? - nagle rzekła dziewczynka.
- Eeem... Nie wiem. Chyba "Diana Lorey, czyli historia córki stolarza".
- Ja bym wolała Żużę.
- Co? - rozproszył się, więc deszcz zelżał.
- Taka książka. "Żuża, dziewczynka z cmentarza". O dziewczynce mieszkającej na cmentarzu i wychowywanej przez duchy.
- Wariactwo.
- Wcale nie. Ellen's Nightmare to też nie wariactwo, a opiera się na tym samym.
Westchnął.
- Czy ty kiedykolwiek w to grałaś?
Przytaknęła.
- U ciebie.
- Aha. Chyba czas zmienić temat.
- Noo... - zastanowiła się przez chwilę - Jak tam w domu?
Znów westchnął.
- Nie pytaj.
- Jak tam z... ojcem?
- Nie pytaj.
- No to... jak tam z Tankiem i Zoe?
- Nie wiem, więc nie pytaj.
- A Rippem i...
- NIE PYTAJ!!
Zaczęli się śmiać. Zza chmur wyłoniło się słońce.
***
Taksówka mknęła przez zasypywane śniegiem Bridgeport, a w środku siedziała Lisabeth i marzła.
To był zdecydowanie beznadziejny pomysł matki, na wysłanie jej do wujostwa pod koniec listopada na trzy tygodnie. Dziewczyna wracała do Strangetown akurat przed świętami.
Kierowca zahamował ostro, dziewczyna rąbnęła głową w tył jego fotela. Byli na miejscu.
Wysiadła, wzięła z bagażnika swoją walizkę, zarzuciła torebkę na ramię I naciągnęła głębiej czapkę. Brr, zimno.
Stała przed ogromnym wieżowcem, a śnieg smagał ją po twarzy.
- Bettie!
W jej stronę biegły bliźniaczki Demi i Viviene, o rok młodsze kuzynki. Pierwsza miała długie, zaplecione w warkocz blond włosy, które farbowała. Druga nosiła krótko ścięte, rude włosy z grzywką.
- Demi, Vivi!
Padły sobie w ramiona.
- Jak tam w Strangetown, z tym końcu świata? - zagadnęła Demi, biorąc walizkę Lisabeth – Wyrwałaś już jakiegoś przystojniaka?
Mimo woli uśmiechnęła się na myśl o Billu.
- Och, tak! Jednego z najlepszych w szkole! Niestety, zamyka pierwszą czwórkę. Johnny'ego Smitha Ophelia Nigmos wyrwała już w pierwszej klasie, a Ripp Grunt... cóż, do niego czuje mięte niejaka Jodie Jenson. Kolejny jest Zayn Carter, starszy brat mojej przyjaciółki.
- Musisz zabrać nas do Strangetown! - zawołała Viviene.
- No jasne! Słyszałam, że Zayn ostatnio zerwał z dziewczyną...
Wszystkie trzy zachichotały. Pojechały windą na siedemnaste piętro i weszły do mieszkania numer 315.
- Hej, mamo! - zawołała Demi, stawiając walizkę Lisabeth na podłodze.
- Cześć! - na horyzoncie pojawiła się ciocia Lacy, szczupła blondynka uderzająco podobna do bliźniaczek – Och, witaj Liso! Nie spodziewaliśmy się ciebie tak wcześnie.
- Mama była na zakupach – wtrąciła Viviene.
- Ach... cześć, ciociu.
- Co się stało, Lissie? - zatroskała się kobieta – Wyglądasz tak... marnie. Wiem, że życie w Strangetown jest bardzo trudne, mówiłam już Joyce, że...
- Nie, jest naprawdę fajnie! Wyrwałam zajebistego chłopaka, upiłam się na imprezie u koleżanki, pożyczyłam siedem części garderoby, każdą od kogoś innego i ominęła mnie jedynka z omawiania lektury! - wyrzuciła z siebie jednym tchem – Strangetown to moje miasto!
Ciocia uśmiechnęła się.
- Skoro tak mówisz... Ale porozmawiam z Joyce, nie powinnaś tak długo tam zostawać...
- Chodź, Bettie – westchnęła Demi – Pokażemy ci nasz pokój.
***
- Co czytasz?
Ophelia podniosła głowę znad książki. Nad nią stał Ripp z pączkiem w ręku, usiłując przeczytać coś do góry nogami.
- Fortune & Romance, S. Skellington. Fajne.
- Miłość i pieniądze? Fortuna i romans? Łaaał. O czym to?
- O życiu.
Chłopak uniósł brwi.
- Co się tak na mnie gapisz? - zdziwiła się w końcu Ophelia.
- Staram się zrozumieć twój gust literacki – powiedział w końcu i odszedł. Dziewczyna pokręciła głową i z powrotem zatopiła się w książce. 


_____________________________________________________________________________________________________

Od autorki:

Chyba trzeba by było już skończyć... Bardzo chętnie zrobiłabym jakąś wstawkę o Bucku i Jill, bo dzisiejszy wieczorek literacki poświęcony był "Strangetown, here we come". A wtedy padał deszcz i ogólnie.

MIAŁAM UKATRUPIĆ SMOOTH, ALE ZAPOMNIAŁAM. NARAZIE. Jak się dorwę do jakiegoś sekatora czy młotka, to... STRZEŻ SIĘ, SMOOTHIE! Możesz odkupić swoje winy, przesyłając mi rozdział o Jodie, Rippie, Ophelii i jej "Highway to hell". Już ty wiesz, o co chodzi :P 

Acha, i jeszcze jedno. Z tym Fortune & Romance to chodzi o to, na punkcie czego mam obsesję. Nawet se z tym tapetę ustawiłam (Keep Calm and [okładka czwartego rozdziału GOLD DIGGER])!

Przypis:

* sypialnia nad motelem w Strangetown – z powodu deszczu Moo nie mogła dostać się do Deadtree


 

1 komentarz:

  1. Parę słów uciekło, ale fajne. Czyta się jak prolog do czegoś większego - czyli jest dobrze. A, że czyta się w dodatku lekko, z uśmiechem i przeglądając przy tym co chwila StranGetowN wiki - jest nawet bardzo dobrze! I nie ma znaczenia fakt, że po kilku tych opowiadaniach Dukaj potrzebowałby wizyty w Tworkach...

    Qwan (tymczasowo)

    OdpowiedzUsuń