Dodatek Halloweenowy
Zbliżało
się Halloween. Podczas, gdy jedni ględzili o pogańskim święcie, drudzy
doszukiwali się czcicieli duchów, a trzeci gotowali już zupę z dyni,
Ophelia jak gdyby nigdy nic pomagała Jenny w kuchni u Smithów. W swoim
pokoju natomiast Jill, z pomocą Rippa, przerabiali Johnny'ego na
człowieka. Efekty były zdumiewająco... niezielone. Buck na łóżku i z
rosnącym podziwem dla jej
artystycznych zdolności wgapiał się w dziewczynkę.
Około
piętnastej Dora Ducan przyszła po recepturę na Sławetne Ciastka Jenny, a
dwie godziny potem podjechał Gimi, który miał przywieść Ophelii
zeszłoroczny kostium Pity. Sama Jenny przebrała się za kosmitkę – za
każdym razem, gdy Jill weszła do tego samego pokoju, co matka,
dziewczynka zwijała się ze śmiechu.
***
Jodie
spojrzała w zamyśleniu na swój pokój. Przeszedł całkowite
przeobrażenie: Ściany pokrywał fioletowy materiał, ukochany puszysty
dywan Jodie w żywych kolorach błękitu, czerwieni i złota został
zastąpiony przez stary zakurzony dywan w nieco przyblakłe szkarłatne
wzory. W kącie pokoju, pod oknem stał wielki kocioł świętej pamięci
babki Jodie, Loreny Xasare Cerise ( Amabel, o czym niewielu wiedziało), po której
dziewczyna ma imiona. Wiekie łóżko zostało wzbogacone o bordowy
baldachim i ramę z ciemnego drewna, w co ciemniejszych kąta wisiały
sztuczne błyszczące pajęczyny, a w starej klatce (pomalowanej na złoto),
znalezionej przez Jo na strychu, siedziało kilka nietoperzy (również ze
strychu). Na oknach nastolatka namalowała sztuczne pęknięcia,
„zapomniała” również naoliwić drzwi do pokoju, przez
co straszliwie skrzypiały. Wszyskie lampy zostały spowite szkarłatnym
materiałem, więc pomieszczenie oświetlał niby ognisty blask.
Sama Jo założyła na głowę
długi granatowy kapelusz z czerwonym paskiem (należący do babki Loreny),
czarną gorsetową bluzkę i spódnicę do kolan. Tego wizerunku dopełniał
Gucci, który kilka godzin wcześniej został przefarbowany czarną
szamponetką. Jego obecnie ciemne futro lśniło złowrogo, kiedy łasił się
do dziewczyny.
-
WTF?! - usłuszała zza pleców. Obrócła sę powoli i spojrzała na
oszołomionego Teda, który omal nie rozwalił sięgającej sufitu budowli z
dyń i arbuzów wyciętych w przerażające twarze.
- Chwila, czy to jest kapelusz babci Loreny? I co tu robi... GUCCI?! - zawył chłopak.
-
Oj... to ja już lepiej pójdę do Nocnej Sowy... ale, chwila, jeszcze
makijaż... Ted, przesuń się. I zrób coś. Najlepiej weź się za
rozwieszanie ozdób, ja nie mam czasu, zostawłam ci je w korytarzy, masz
też instukcję, o tutaj. Idź już. Gdzie jest ta cholerna szminka?! -
rozejrzała się i szybko chwyciła wiśniową pomadkę, czarne sznurowane
buty na koturnie (sięgające
ud) oraz swoją walizkę z kosmetykami. Gucci podreptał za nią do
łazienki.
***
Będąc dzieckiem, Olive uwielbiała
Halloween. Razem z siostrą przebierały się za duchy, czarownice lub
zombie i biegały po ich ogromnym domu, bawiąc się w „życie pozagrobowe”.
W pewne Halloween, ponad dwadzieścia lat temu, ta dziecięca zabawa nabrała dla Olive realności, bo urodziła syna. Syna Śmierci.
Gorzka łza spłynęła jej po policzku. Potem
następna. Szczęście, że Ophelia jest u Smithów, Olive nie chciała, by
dziewczyna widziała jej słabość.
Kobieta wyszła do ogrodu i podeszła do
dwóch stojących koło siebie grobów – Melissy Sims i Luca Smitha (nie
znała jego powiązań z rodziną Jenny, szczególnie, że ich nazwisko było
losowo wymyślone przez jej męża). W wolnej przestrzeni między tablicami
nagrobnymi wyrósł mały kwiatek. Wreszcie byli razem, w jednym
wszechświecie, na zawsze...
Czerwony fotel przypominał Olive o kimś. A
co, jeśli jej nie zabierze? Nie pozwoli umrzeć? Przecież tego by nie
zniosła, zostałaby sama, całkiem sama...
Dotknęła innego grobu, bardzo blisko
fotela. Tu leżała inna osoba, którą kiedyś kochała. Dalej spoczywało
ciało wiernej przyjaciółki, matki, kogoś zasłużonego... ciało Lyli
Grunt.
***
Lisabeth Depter stała na stołku barowym i
malowała na ścianach Nocnej Sowy pająki, dynie i inne halloweenowe
wzory. Drzwiami zajmowała się Zoe Vu, a Samantha Yokel zdmuchiwała kurz
ze starych książek z biblioteki na pianino. Biedna Virginia, uświni
sobie palce. W kącie Susan wycinała dynię, a Stella McFlue pomagała
Annie lukrować ciastka przygotowane przez Dorę.
Drzwi otworzyły się z impetem. Zoe spadła
ze stołka, a w przejściu stanęła Moo. Jej oczy otaczały namalowane
czarne pajęczyny, włosy przefarbowała na czarno a na szyi miała ogromny
srebrny naszyjnik z rubinami. Najlepsza była jednak sukienka –
czarno-czerwona z koronkami, błyszczała się w niektórych miejscach.
- Mrocznie – skwitowała Dora.
Moo uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.
***
Jodie Lorena Xasare Cerise Jenson. Dziwne
imię, stwierdziła dziewczyna parkując samochód pod Nocną. Silnik
zakaszlał kilkakrotnie, potem zgasł. Jo spojrzała z niechęcią na grata.
Chciała zabrać miotłę babki Loreny, albo jeszcze lepiej wełniany dywan
praprapradziada Teodora (po którym imię ma Ted), ale uznała, że nawet
jak na Strangetown są one zbyt Strange&Creepy.
- HEJ! JODIE! - wrzasnęła jej do ucha Annie. Blondynka miała na sobie czarną pelerynę, kozaczki wielkości kajaków i sztuczne wampirze kły. Jej dłonie i twarz był pomalowane białą farbą. Jodie dostrzegła kilka plam sosu pomidorowego (jak miała nadzieję) na pelerynie i spódnicy Annie. Włosy zaplotła w dwa warkocze, które teraz miały kształt dwóch małych koczków bo bokach ślicznej twarzy blondynki. - Chcesz CIASTECZKO?!
Jodie odsunęła się od Annie, sprawdzając czy jej artystycznie niedbały kok (który układała ponad godzinę) nie rozsypał się od wrzasku. Z ulgą uznała, że nie doznał żadnych uszkodzeń.
- Nie, Annie, dziękuję, ale nie, nie chcę ciasteczka.- stwierdziła Jodie spokojnie - Hmm... ładny kostium, Annie.
Annie już otworzyła usta, by głośno podziękować, kiedy Jo dodała:
- Ale nie wrzeszcz tak, o bogowie, GŁOŚNO! - Wydarła się Annie do ucha. Blondynka skrzywiła się i wymamrotała jakieś przeprosiny.
Jodie weszła do Nocnej i rozejrzała się po wnętrzu. Zdarzył się jeden z tych momentów, kiedy nie w Sowie wyczuwało się świerze powietrze. Okna zostały otwarte na oścież, zanim zbiorą się goście. Póki co Wszyscy przeszli poszli się przygotować, tylko Hoot odkurzał podłogę.
- Hej! Mogę pomóc? - Spytała dziewczyna od progu. Annie wskazała jej talerze z ciasteczkami w kształcie duchów, a sama poszła doczepić ostatnie lampiony. Kiedy jodie rozstawiła przekęski, wytarła ramy obrazów (pedantka jedna) i usunęła kurz ze stołów, oraz rozłożyła obrusy i jackalatarnie, zaczęli się schodzić pierwsi goście. Jo poleciała poprawić sobie makijaż i fryzurę.
- Cześć, Jodie! - zawołała Ophelia, kiedy dziewczyna wróciła z łazienki. Mówiąca miała całkiem fajny kostium, co w połączeniu z ciemną skórą i zafarbowanymi na czarno włosami robiło genialne wrażenie.
- Cześć, Ophelia. Świetne przebranie! - zawoła Jodie, kierując się w stonę ciemnoskórej koleżanki.
- Wiem, Jodie. Dzięki! - odpowiedziała Ophelia.
- Jakaś ty skromna, istny cud! - zażartowała brunetka.
- No cóż, taki mój urok! - roześmiała się kaktusooka. - A propos stroi, ty też masz niezły kostium.
- Tja, a najlepszy kapelusz, co nie? - zapytała chichocząca Jodie, wspominając czarno-czerwony kapelusz w złote fluorescencyjne gwiazdy. Obie dziewczyny ryknęły zgodnie śmiechem.
Chwilę jeszcze pożartowały, nim Ophelia skierowała się ku Sally, przebranej za zombie. Jodie westchnęła i ruszyła ku Melisie Kellington która opędzała się od swojego młodszego brata, Bruna. Melly przebrała się za zielonoskrzydłą wróżkę, natomiast trzynastolatek paradował w kostiumie wilkołaka. Jo jak zwykle parsknęla śmiechem na widok jego twarzy. Bruno miał brązowe włosy i ciemne oczy, ale wyglądał jakby miał na twarzy makijaż. Coś jak podkład na całej twarzy, tusz do rzęs i jeszcze różowy puder na policzkach. Na widok Jodie nastolatek uciekł do kolegów. Melisa pomachała Jo i szybko do niej podeszła. Brunetki zaczęły prowadzić ze sobą luźną pogawędkę, rozglądając się po tłumie.
- HEJ! JODIE! - wrzasnęła jej do ucha Annie. Blondynka miała na sobie czarną pelerynę, kozaczki wielkości kajaków i sztuczne wampirze kły. Jej dłonie i twarz był pomalowane białą farbą. Jodie dostrzegła kilka plam sosu pomidorowego (jak miała nadzieję) na pelerynie i spódnicy Annie. Włosy zaplotła w dwa warkocze, które teraz miały kształt dwóch małych koczków bo bokach ślicznej twarzy blondynki. - Chcesz CIASTECZKO?!
Jodie odsunęła się od Annie, sprawdzając czy jej artystycznie niedbały kok (który układała ponad godzinę) nie rozsypał się od wrzasku. Z ulgą uznała, że nie doznał żadnych uszkodzeń.
- Nie, Annie, dziękuję, ale nie, nie chcę ciasteczka.- stwierdziła Jodie spokojnie - Hmm... ładny kostium, Annie.
Annie już otworzyła usta, by głośno podziękować, kiedy Jo dodała:
- Ale nie wrzeszcz tak, o bogowie, GŁOŚNO! - Wydarła się Annie do ucha. Blondynka skrzywiła się i wymamrotała jakieś przeprosiny.
Jodie weszła do Nocnej i rozejrzała się po wnętrzu. Zdarzył się jeden z tych momentów, kiedy nie w Sowie wyczuwało się świerze powietrze. Okna zostały otwarte na oścież, zanim zbiorą się goście. Póki co Wszyscy przeszli poszli się przygotować, tylko Hoot odkurzał podłogę.
- Hej! Mogę pomóc? - Spytała dziewczyna od progu. Annie wskazała jej talerze z ciasteczkami w kształcie duchów, a sama poszła doczepić ostatnie lampiony. Kiedy jodie rozstawiła przekęski, wytarła ramy obrazów (pedantka jedna) i usunęła kurz ze stołów, oraz rozłożyła obrusy i jackalatarnie, zaczęli się schodzić pierwsi goście. Jo poleciała poprawić sobie makijaż i fryzurę.
- Cześć, Jodie! - zawołała Ophelia, kiedy dziewczyna wróciła z łazienki. Mówiąca miała całkiem fajny kostium, co w połączeniu z ciemną skórą i zafarbowanymi na czarno włosami robiło genialne wrażenie.
- Cześć, Ophelia. Świetne przebranie! - zawoła Jodie, kierując się w stonę ciemnoskórej koleżanki.
- Wiem, Jodie. Dzięki! - odpowiedziała Ophelia.
- Jakaś ty skromna, istny cud! - zażartowała brunetka.
- No cóż, taki mój urok! - roześmiała się kaktusooka. - A propos stroi, ty też masz niezły kostium.
- Tja, a najlepszy kapelusz, co nie? - zapytała chichocząca Jodie, wspominając czarno-czerwony kapelusz w złote fluorescencyjne gwiazdy. Obie dziewczyny ryknęły zgodnie śmiechem.
Chwilę jeszcze pożartowały, nim Ophelia skierowała się ku Sally, przebranej za zombie. Jodie westchnęła i ruszyła ku Melisie Kellington która opędzała się od swojego młodszego brata, Bruna. Melly przebrała się za zielonoskrzydłą wróżkę, natomiast trzynastolatek paradował w kostiumie wilkołaka. Jo jak zwykle parsknęla śmiechem na widok jego twarzy. Bruno miał brązowe włosy i ciemne oczy, ale wyglądał jakby miał na twarzy makijaż. Coś jak podkład na całej twarzy, tusz do rzęs i jeszcze różowy puder na policzkach. Na widok Jodie nastolatek uciekł do kolegów. Melisa pomachała Jo i szybko do niej podeszła. Brunetki zaczęły prowadzić ze sobą luźną pogawędkę, rozglądając się po tłumie.
***
Państwo Smith wysiedli z samochodu braci
Curious, prowadzonego przez Pascala. Za nimi zaparkowało auto Rippa, z
Johnnym na przednim siedzeniu oraz Ophelią, Buckiem i Jill na tylnym.
Johnny jako człowiek prezentował się oszołamiająco. Jego dziewczyna była
spowita w zwiewne szale i chusty w ciemnych kolorach. Wyjątkowo
rozpuściła swoje wieczne warkoczyki, których nigdy nie rozpuszczała
(prostowanie tego afro zajęło jej trzy godziny), a włosy zafarbowała na
czarno. Ripp przebrał się za nawiedzonego rockmana z poplamionymi
mającym imitować krew keczupem kłakami (bo inaczej nie dało się tego
nazwać), podartym ubraniem i szramami na twarzy namalowanymi szminką
Ophelii. Buck założył kostium nietoperza, czyli czarną chustę Jenny
(pożyczoną bez wiedzy właścicielki) i kominiarkę Jill z doczepionymi do
niej kartonowym uszami. Sama Jill przebrała się za białą damę,
zakładając solidnie odkurzoną, skróconą i obszytą koronką starą koszulę
nocną wziętą
z szafy Olive (jeden rękaw trzeba było doszyć). Przepasała się zwiewnym
szalem matki, a na nogi założyła białe balerinki. Ogólnie – cała była
biała.
Jenny, jak to Jenny, na ten wieczór stała
się kosmitką – wymalowana zieloną farbą, z soczewkami na oczach i
dziwacznym kostiumem. Jej mąż nie musiał się zbytnio przebierać –
stanowili idealną parę, gotową na podbój Nocnej Sowy.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważył Ripp po wejściu do saloonu były kręcone włosy Sally Carter i zapach jej perfumów.
- SIEMANO!! - zawołała, ściskając wszystkich po kolei (oprócz dorosłych, ma się rozumieć).
- Cz-cześć, Sally – wydukał Ripp, gdy dziewczyna wypuściła go z objęć.
- Popatrzcie na Larę!
Wszyscy jak na komendę odwrócili głowy w
kierunku jedego z ciemniejszych kątów pomieszczenia. Stała tam ich
nauczycielka historii, Lara Swam, w złotej sukience i malutkiej tiarze w
jej blond włosach, poskręcanych w małe loczki (najprawdopodobniej długo
walczyła z lokówkami). Rozmawiała z polonistą Louisem Wellertem, a jej
rumieniec można było dostrzec nawet z tej odległości.
- Chciałabym, żeby coś z tego wyszło... - rozmarzyła się Ophelia. Ripp odsunął się od niej na krok.
***
Największą atrakcją Halloween było
chodzenie na cmentarz za Domem Spotkań lub do Starej Biblioteki. Każdego
roku mieszkający tam niepełnosprawny dziennikarz Lincoln Broadsheet
organizował przeróżne zabawy i wyzwania (postój piętnaście minut sam na
cmentarzu itd.). Lincolna lubili wszyscy, a on potrafił brylować w
towarzystwie, mimo że nigdy nie opuszczał biblioteki.
Tym razem na cmentarz wysyłał grupy
pięcioosobowe. W pierwszej byli Ophelia, Ripp, Johnny, Jodie i Ian, w
drugiej Jill, Buck, Thomas, Riley i Robert (znajomi z klasy), w trzeciej
Stella, Sean, Megan, Zoe i... Tank, który wymknął się z domu częściowo z
powodu samej istoty Halloween, a częściowo dla samej obecności Zoe.
***
- N-naprawdę musimy tam iść? - wydukał Ripp, patrząc na drzwi frontowe Domu Spotkań.
Ophelia przewróciła oczami.
- Nie pękaj, ja tak mam na co dzień.
- A no tak, zapomniałem, nawiedzona wiedźmo – mruknął Johnny.
- Zamknij się, zapleśniały mundurze.
Jodie i Ian wymienili zdziwione spojrzenia.
Dom Spotkań był olbrzymi, wysoki i mroczny.
Kroki pantofelków na wysokim obcasie założonych przez Jodie niosły się
echem po całym pomieszczeniu.
- Ja przynajmniej wzięłam buty górskie – mruknęła Ophelia. Kiwnięciem głowy Johnny wyraził swoje uznanie.
Nikt nie lubił być Pierwszą Grupą. Na cmentarzu grasowały zombie, martwe ciała gorsze od duchów. Nawet Olive by się wzdrygnęła.
- Omawiamy plan działania – powiedziała beztrosko Ophelia, a jej głos odbił się od ścian – Ripp, idziesz pierwszy...
- Czemu ja?!
- Bo jak cię zjedzą, to nie będzie dużej
straty. Dalej, Johnny, Ian i ja, na końcu Jodie. Jakby się na nas
rzuciły, biegnę do środka i gram na organach jak najgłośniej.
Zrozumieli?
W milczeniu pokiwali głowami.
- Super. To idziemy.
***
- Założę się, że tam nie wejdziesz –
wysyczał Thomas, z nienawiścią patrząc na Bucka. Stali przed ciemnym
stosem głazów na tyłach biblioteki. Między kamieniami ział ciemny otwór.
- Nie musisz mu niczego udowadniać – szepnęła Jill, chwytając przyjaciela za rękę.
Skinął głową, choć oczy płonęły mu gniewem.
- Co, Grunt? Cykorek? - zadrwił Thomas, rzucając zawistne spojrzenia na ich złączone dłonie.
- Odwal się od niego – warknęła Jill, a w jej głosie zabrzmiała prawdziwa pogarda – Jesteś żałosny.
- Ja? - udawał, że nie rozumie – Ja? Patrz
lepiej, w którą stronę patrzysz, Smith, bo przez przypadek możesz
wdepnąć w krowie łajno – spokrzał na Bucka – Ups, już wdepnęłaś.
Sam Buck posiniał na twarzy. Wyszarpnął rękę z uścisku Jill i wbiegł w szczelinę.
- Buck, NIE!
Rozległ się krzyk, a zaraz potem głuche tąpnięcie.
Jill nieludzko zawyła, a Thomas stał jak
sparaliżowany. Dziewczynka podbiegła do miejsca, w którym zniknął
chłopak. Ział tam ciemny otwór.
- Buck, słyszysz mnie?
Żadnej odpowiedzi.
- Idę po Erin - stojąca z nimi Riley wykazała się trzeźwością umysłu.
***
Zombie nigdy nie należały do ulubionych
stworzeń Ophelii. Całe zielone, ochydne i blee. Szczerze mówiąc, zawsze
podziwiała je za ich samozaparcie – żeby tak straszyć bez powodu dzień i
noc... Te z Paradise Place (tak, były tam) przynajmniej miały pretekst,
bo domy wybudowano na starym cmentarzu i zostawiono tylko malutkie
kółko z kilkoma grobami. A tutejsze to chyba tylko dekoracyjnie oraz
jako atrakcja turystyczna.
Pierwsza krzyknęła Jodie. Wyrzuciła swoją
latarkę w powietrze i rzuciła się do ucieczki przed ubraną w podartą
suknię ślubną blondwłosą zobiaczką, robiąc przewrót w tył. Niestety,
przywaliła głową w nagrobek Bruce'a Gegrela, który zginął tajemniczą
śmiercią po kłótni z Mambo Loą.
- AAAAAAAA!!!!!
Ophelia sprintem rzuciła się do tylnych
drzwi Domu Spotkań, lecz drogę zagrodził jej inny zombie. Zanim
odepchnęła go na bok, pod jej nogi wpadł Ian. Przewróciła się, podczas
gdy chłopak próbował jakoś wyjąć nogę z sypkiej, mokrej ziemi otwartego
grobu Elizabeth DaPique. Wykonała przewrót w przód, podczas gdy zombie
ugryzł Iana w ramię.
Wbiegła do środka i dopadła klawiszy. Zapomniała zawołać do innych, by zatkali uszy...
Organy śmiało mogły by być stosowane jako
narzędzie tortur w więzieniach dla najgorszych przedstawicieli marginesu
społeczeństwa. Wydawały dźwięki tak mroczne i okrutne, że duchy mdlały,
a zombie chowały się do swoich grobów. Ludzi natomiast nawiedzały
straszliwe wizje, po których najczęściej wrzeszczeli i nie mogli spać po
nocach. Czasem też tracili przytomność na samo wspomnienie.
Kiedy Ophelia upewniła się, że wszystkie zombiaki opuściły już powierzchnię cmentarza, przestała grać i wyszła na zewnątrz.
Johnny zatykał dłońmi uszy, Ian leżał
zemdlony z lewą nogą w grobie Elizabeth i kilkoma brudnymi zębami
wystającymi z prawego ramienia. Jodie nieco zbyt szybko stanęła na nogi,
co skończyło się tym, że straciła równowagę. Zrobiła kilka kroków
próbując ją odzyskać, ale nagle rozległ się okropny trzask łamanej
kości. Już i tak nadwyrężona noga dziewczyny nie wytrzymała w swojej
pozycji - kość trzasnęła, a Jodie padła do tyłu na starą,
poniszczoną płytę nagrobną.
- Jodie? Jodie! - zawołał Ripp, który
odwrócił się w chwili, gdy nastolatka zniknęła między nagrobkami. Zaczął
lawirować między kamiennymi mogiłami, byle szybciej zobaczyć, co się
właściwie stało.
***
- Ty... ty... - Jill nie mogła znaleźć
słów. Buck leżał na kanapie w ich salonie. Miał obandażowaną i
usztywnioną prawą rękę, a lewą nogę skręconą w kostce. Nad nim pochylał
się Ted Jenson. Jenny robiła w kuchni herbatę.
- Ciesz się, że żyjesz! - wybuchnęła dziewczynka, siedząca na skraju sofki – Ciesz się, że tylko to!
Jill krzyczała na niego tylko wtedy, gdy się bała lub raczej cieszyła z takiego obrotu zdarzeń. Uff.
- No cieszę się, cieszę. Ty też – zauważył.
Siedząca na podłodze Erin zachichotała. Dziewczynka zignorowała ją.
- Dajesz się podpuścić temu... temu... -
szukała odpowiedniego epitetu, ale zostało to przerwane przez z hukiem
otwierane drzwi frontowe. Stał tam Ripp niosący nieprzytomną Jodie oraz
Johnny z Ophelią, holujący równie nieprzytomnego Iana Brownsera.
- C-co się stało? - wykrztusiła Jenny,
niemal upuszczając dzbanek z herbatą – Dlaczego, na wszystkie szczury
doświadczalne mojego brata, ten chłopak ma zęby zombie w ramieniu?!
- Którego brata? - spytała cicho Jill. Buck starał się nie roześmiać.
Jodie powoli dochodziła do siebie. Zamrugała oczami, a gdy je całkowicie otworzyła, wylądowała obok Bucka na kanapie.
- Bogowie! - jęknęła. - Gdzie ja jestem?!
- U mnie w domu – odparł grobowym głosem Johnny, na co Ophelia zgięła się w nagłym ataku śmiechu.
- Ale organy... Au, moja głowa! W coś walnęłam, prawda? Jak zwykle...
- Przepraszamy, Jodie – wtrącił Ripp, podczas gdy Jenny i Ted wyrywali z ramienia Iana zęby zombie.
- To chyba Jasona – szepnęła kobieta – Biedaczek, w zeszłym roku stracił dwie czwórki.
Erin zakrztusiła się herbatą.
__________________________________
Od autorki:
Korekta Smooth + tygodniowe spóźnienie, za które przepraszam :<
Po prostu świetne ;)
OdpowiedzUsuńQwan
Po prostu dzięki ^^
OdpowiedzUsuń