.

.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Strangetown - rozdział czternasty "Zdrada"

STRANGETOWN
ROZDZIAŁ CZTERNASY
Zdrada


Uwaga: ostre przekleństwa Jenny, Pascala i reszty. Ponadto, rozdział ten zapoczątkowuje „cykl rewolucyjny”, czyli kilka następujących po sobie rozdziałów, w których prawie wszystkie wątki doznają punktu przełomowego.
Uwaga: znaczna ilość piosenek wplecionych w tekst.
Uwaga: oczywiste (acz przypadkowe) odniesienia do niektórych osób, piosenek, zespołów i w ogóle.


Było cudownie budzić się i myśleć o Gimim.
Tak, Bella naprawdę miała szczęście. Odnalazła
siebie. Prawdę o swoim istnieniu, i to tylko dzięki Gimiemu. Była mu coś winna, prawda? Była mu winna miłość.
Dlaczego ją kochał? Tego nie umiała odgadnąć. Nie wiedziała także, czy ona kocha jego. Już. Ponieważ miała pewność, że w końcu to nastąpi. Najprawdopodobniej całkiem niedługo.
Przeciągnęła się i wstała z łóżka. Jaki piękny dzień! Po raz pierwszy nie miała koszmarów sennych. A to jej się bardzo podobało.
Wkroczyła do kuchni, nie wzdrygając się nawet na widok Dennisa.
– Witaj, Emily – rzekła uprzejmie, siadając na krześle przy stole.
– Och, panna Bella! – zawołała dziewczyna, po czym postawiła przed nią talerz z dwoma parówkami, pokrojonym surowym ogórkiem oraz kromką chleba posmarowaną margaryną. – Co pani się dzisiaj śniło?
Bella zastanowiła się.
– Wyjątkowo nic.
Ze stojącego w salonie radia popłynęła melodia. Kobieta nigdy nie słyszała tej piosenki, lecz kojarzyła głos wokalistki.

My boy builds coffins with hammers and nails
He doesn't build ships, he has no use for sails

Emily jakby posmutniała.
– Chciałabym mieć trumnę – wyszeptała. – Taką prawdziwą, białą.

He doesn't make tables, dressers or chairs
He can't carve a whistle cause he just doesn't care

– To już wiem, co ci kupić na urodziny – zaśmiała się Bella. – Kiedy masz?
Ale Emily nie odpowiedziała, zasłuchana w muzykę.

My boy builds coffins for the rich and the poor
Kings and queens have all knocked on his door

Bella zamyśliła się.
Cóż, było prawdą, że jej chłopak budował trumny. Drewniane, jasne lub ciemne. Te zwykłe, topornie ciosane, robił sam, natomiast na droższych, ładniejszych, zdobienia wykonywały Pita oraz Annie.

Beggars and liars, gypsies and thieves
They all come to him 'cause he's so eager to please

Zaraz, zaraz. Od kiedy nazywała Gimiego swoim chłopakiem?
Zapatrzyła się w nadgryzioną kromkę chleba. Masło było rozsmarowane idealnie równo, jak to Emily miała w zwyczaju. Jeśli kiedykolwiek w życiu potrawie, która wyszła spod jej ręki, brakowało czegoś do perfekcyjności, to najprawdopodobniej dziewczyna akurat się zamyśliła. Taki już los marzycielki.

My boy builds coffins, he makes them all day
But it's not just for work and it isn't for play
He's made one for himself, one for me too

Tak, Gimi ciosał trumny jako podziękowanie, wykonywał je dla osób, które kochał, wyrażał w ten sposób swoje uczucia. Pewnie mieszkańcy każdego innego miasta na świecie uznaliby go za dziwaka, ale w tutaj była naprawdę potrzebny. Strangetown potrzebowało grabarza.
Pani potrzebowała Grabarza.

One of these days he'll make one for you

– Zawsze płaczę przy tej linijce – wychlipała Emily, ocierając łzy płynące strumieniami po jej twarzy.
– Och, Emily...
Bella wstała i przytuliła dziewczynę.
– Z-zawsze chciałam mieć trumnę, chciałam umrzeć, spotkać rodziców, babcię, Lal...– załkała Emily.
– Już, cii... spotkasz.
– Nie – dziewczyna pociągnęła nosem.
– Tak – odparła twardo Bella.
– Nie.
– Tak.
– Nie.
– Tak – odpowiedział Gimi, stając w drzwiach.

My boy builds coffins for better or worse
Some say its a blessing, some say it's a curse

Emily otarła łzy.
– Co się właściwie dzieje? – zapytał mężczyzna.
– Emily opłakuje swoją nieistniejącą trumnę – wyjaśniła Bella.
– Ach. Mogę ci jedną zrobić – Gimi spojrzał na dziewczynę.
– Chodzi o to, że... że... że i tak nigdy w niej nie spocznę! – zawyła Emily i znów wybuchnęła płaczem.
Dennis podpłynął do niej bezszelestnie.
– Nie martw się – powiedział i położył widmową rękę na jej ramieniu. – Pożyczę ci swoją.
– Używaną – dodała szeptem Bella.

He fits them together in sunshine or rain
Each one is unique, no two are the same

Gimi zasłuchał się w piosenkę.
– Ej, ja tu jestem grabarzem! – wycelował palcem w radio oskarżycielsko.
A kto mówi, że nie? – kobieta była dziś w znakomitym nastroju. Po raz pierwszy żartowała z Gimim.
– Nikt nie mówi, po prostu... myślisz, że to jakiś unikatowy zawód, a tu piosenka o tobie.
– Możecie przestać gadać o śmierci? – poprosiła Emily. – Mam kompleksy.
Bella zdecydowanym ruchem wyłączyła radio. Zapadła cisza.
– Tak lepiej – dziewczyna zabrała ze stołu talerz z niedojedzoną kanapką i zabrała się za zmywanie. – Miło, że ktoś przejmuje się losem biednej nieumarłej.
Kąciki ust Gimiego delikatnie się uniosły. Bella zgromiła go wzrokiem. Chociaż, co prawda, takie gadki zdecydowanie nie były w stylu Emily.

***

– To cię załatwili – powiedział Lazlo, wchodząc do kuchni i kładąc gazetę na barze.
– Co? – zdziwił się Pascal, jedząc owsiankę.
Jego brat w milczeniu wskazał na okładkę czasopisma.
Były to Dziwy i czary, jedyna gazeta wychodząca w Strangetown. Ukazywała się co tydzień, a jej redaktorką naczelną była Joan Carter, matka Leah, Sally i Zayna. Ona także wymyśliła tytuł do czasopisma, przez co obraziło się na nią prawie całe miasteczko – do czasu, gdy młodzież przechrzciła Dziwy i czary na Siwy jest Lary, co było oczywistym nawiązaniem do Lary oraz Wellerta.
Gazeta miała służyć powiadamianiu społeczności Strangetown o ważnych wydarzeniach (np. imprezach uczniowskich), jednak najczęściej stawała się powodem rozstań i kłótni.
Jak... – Pascal zakrztusił się owsianką. Na okładce bowiem znajdowało się zdjęcie Hazel oraz Rolanda Calonzo w kawiarni (on całował ją w policzek), a obok fotografia Pascala i kobiety idących na „imprezę” u Crystal. Nagłówek głosił: Oto przyszłe ofiary Hazel „Złowrogiego Oka” Dente!
Pascal poczerwieniał ze złości.
– Jak ona śmiała?!
– Kto? – zdziwił się Lazlo. – Hazel?
– Nie, ta zdzira Carter! Ona to pisała! A poza tym wiedziałem, że Hazzy chodziła z Ronem.
– Chodziła?
– Zerwali tydzień temu.
– Ach.
W tym momencie trzasnęły drzwi frontowe, a w kuchni pojawiła się Jenny, wściekła jak osa.
Ta pieprzona suka Carter! Jak ona śmiała coś takiego powypisywać! I to o Hazzy! Och, zapłaci za to, dziwka jedna!
Pascal i Lazlo spojrzeli na siebie, zszokowani. Ostatnim razem Jenny przeklinała tak ostro, kiedy Buzz wyrzucił Lylę z domu.
– Eee... Jen, widzę, że podchodzisz do tego... hmm... emocjonalnie – zauważył ostrożnie Lazlo.
– I słusznie! – poparł siostrę Pascal. – A co konkretnie napisała tam Carter?
Jenny porwała gazetę z blatu i zaczęła nią potrząsać.
– Pisze, że Haz bawi się waszymi uczuciami! I planuje skrytobójstwo! I że wyszły na jwa jakieś „dowody” o śmierciach jej mężów! – krzyknęła, raz po raz waląc czasopismem w barek. – Ona robi z Hazel taką samą mężobójczynię jak z Olive! Pamiętacie, co było, kiedy przygarnęła Ophelię?
Nikt nie musiał nawet wspominać jadowitego artykułu pani Carter sprzed ośmiu lat.
– Dać jej w kość, czy poczekać, aż Haz się z nią rozprawi? – zapytał Pascal.
– Lepiej poszczujmy ją Annie – zaproponował Lazlo. – Starczy na dłużej.
– Co? Carter? – Jenny uniosła jedną brew.
– Taak... no wiesz, rozerwanie jej na strzępy jest bardziej zabawne niż zatrzymanie serca, nie uważacie?
– Tylko trzeba zwerbować Erin, żeby ją przytrzymała – zastanowił się Pascal. – Można też poprosić Jill, by później spaliła jej łeb.
– Nie lepiej od razu? – Jenny wyobraziła sobie swoją córkę puszczającą Joan Carter z dymem i od razu humor jej się poprawił.
– Nie – pokręcił głową Lazlo. – Annie nie lubi ugotowanych mózgów.
– No to chociaż jedną rękę – poprosiła kobieta. – A mózg damy zombim z PP.
– Może być – zgodził się Pascal. – Jeśli Buck się zgodzi, z chęcią trafiłbym ją piorunem.
– Tylko powiedzmy o tym Moo, lubię patrzeć, jak się wkurza – w zielonych oczach blondynki pojawiły się iskierki. – Poza tym wiesz, Joan Carter i w ogóle...
– No to zdecydowane – Lazlo zatarł ręce. – Najpierw Jill pali jej jedną rękę, potem Annie rozrywa ją na strzępy, a Erin trzyma, Buck trafia jej szczątki piorunem, a mózg podrzucamy zombim.
– Dokładnie – Jenny przybiła mu piątkę.

***

I've been looking for a driver who's qualified
So if you think that you're the one step into my ride

Ripp chciał zatkać uszy i ochronić się przed atakującym je Shut Up And Drive, a najlepiej w ogóle wyłączyć budzik.

I'm a fine-tuned supersonic speed machine
With a sunroof top and a gangster lean

Automatycznie dodał w myślach tę piosenkę do listy kawałków, których musi nauczyć się grać – gitara elektryczna w tle była jedynym (poza tytułem) powodem, dla którego w ogóle zainteresował się utworem.

So if you feel me let me know, know, know
Come on now what you waiting for, for, for

Cholera, dziesięć dni wstawania o jedenastej, a dziś pobudka o szóstej trzydzieści. Życie jest niesprawiedliwe.
Chaotycznie rozespane myśli krążyły po nie do końca rozbudzonej głowie Rippa.

My engine's ready to explode, explode, explode
So start me up and watch me go, go, go, go

Szkoła. Co miał dziś pierwsze? Chyba matmę. Słodko, tylko o tym marzył. Naszła go ochota na ułożenie jakiejś piosenki, ale pisanie czegoś innego niż równania z trzema niewiadomymi i pierwiastkami były na matematyce co najmniej niebezpiecznie. Nie bez powodu uczniowie ochrzcili nauczyciela tegoż szlachetnego przedmiotu Wampirem – cuchnęło od niego czymś w rodzaju krwi królików, skórę miał bladą a twarz podobną do Virginii Feng. Nie mówiąc już o ich wspólnym nazwisku.

Got you where you wanna go if you know what i mean
Got a ride that smoother than a limosine

Przemknęło mu przez głowę, że warto by było wydrukować fotki z wycieczki – Bill wziął z domu aparat i pożyczył go Lisabeth, która dokumentowała na zdjęciach przebieg całego wyjazdu. Zaśmiał się w duchu na wspomnienie miny Ophelii, gdy Johnny całował się z Sally. Albo kiedy Zoe oderwała głowę bałwanowi zbudowanego przez Stellę. Jodie i Mikey tańczący na fontannie również byli warci uwiecznienia.

Cos I'm zero to sixty in three point five
Baby, you got the keys-

O czym mogłaby być ta piosenka, którą zamierzał napisać? Na pewno z jakąś dobrą solówką po drugim refrenie. I niezłym bridge. Może poprosi Ophelię o słowa? Albo chociaż o temat?
Nie, jednak nie. Zrobi to zupełnie sam.

Now shut up and drive!

– RIPP, WYŁĄCZ TO CHOLERSTWO!!! – głos Buzza przebił się przez muzykę. Chłopak przeciągnął się i wziął telefon z szafki nocnej. Osiem lat. Osiem długich, ciężkich lat bez mamy, lat pełnych przemocy, krzyku, ucieczek z domu. Lat ukrywania się w domu Smithów przed rozszalałym ojcem, lat grania mu na nosie, by, gdy wpadnie wściekły, burząc cały spokój wypracowany przez te godziny bez niego, schować się za wyniosłą postacią Jenny, która podczas kłótni z nim jakby przybierała na wzroście. Osiem lat. Co zrobiłaby Lyla, gdyby to widziała?
Ripp nie miał ochoty na konfrontację z ojcem, więc ubrał się szybko, narzucił plecak na ramiona, chwycił zeszyt z tekstami i skierował się na dół, przeskakując po dwa stopnie. Jest szansa, że wymknie się niezauważony.
Co go tak dzisiaj cieszyło? Czuł się wolny. Teoretycznie mógłby odlecieć.
Ojciec stał odwrócony plecami do drzwi, właśnie dając komuś reprymendę przez telefon. Chłopak przebiegł na placach po wykładzinie w salonie, pokonał korytarz szybkim krokiem i dopadł drzwi. Zeskoczył ze schodków prowadzących na ganek, popędził dalej ulicą do głównej drogi. Udało się!
Szedł poboczem, napawając się porankiem. Starał się znaleźć inspirację we wszystkim, każda rzecz mogła zostać zamieszczona w piosence. Dora Duncan otwierająca sklep, Joey Edwards, matka Giselle, plotkująca przed pracą w kawiarni z Evą Swamp-Breckley-Swamp (mamą Megan i kuzynką Lary). Crystal stojąca w oknie salonu z kubkiem kakao w dłoni. Kim Yokel odprowadzana do szkoły przez starsze siostry. Strangetown tętniło życiem w poranki takie jak ten.
Ripp wiedział, że nigdzie nie będzie mu lepiej niż tu.

***
Jodie weszła do klasy, nucąc pod nosem Empire Shakiry. Nie wiedzieć czemu, kiedy tylko przekroczyli wczoraj granice Strangetown ta piosenka zaczęła jej krążyć po głowie. Niestety dziewczyna nie pamiętała słów, jedynie muzykę. Kolejnym złym zbiegiem okoliczności było to, że zostawiła swój śpiewnik w walizce, a walizkę – jak wszyscy – w szkole. Kiedy dojechali na miejsce, nikomu nie chciało się ich tachać.
Piiii-k. Jo zerknęła na ekran komórki.
„Właśnie sobie przypomniałam – mamy u nas w apartamencie twoje meble” – mówił SMS od Kayli.
„Pamiętam, myślałam, że będziemy się musieli przeprowadzić i wolałam zabrać je z tamtego domu” – odpowiedziała Jodie.
„Moja matka myślała, że z nami zostaniesz. Ale wolałaś jechać z Tedem…”
„Jak to? Musiałam. Z kim bym została?”
„Co? Przecież mogłaś zostać z nami. Sąd przyznał mojej matce prawo opieki nad tobą”
„Kiedy?!” – zadzwonił dzwonek, ale Jo nadal pisała.
„Wtedy, wiesz. Powiedziała Tedowi, żeby spytał cię, czy chcesz zamieszkać u nas. On przyszedł następnego dnia i stwierdził, że nie chcesz.”
„WCALE NIE!”
„Chwila. To co on ci powiedział?!”
„Nic! Słowem nie pisnął, szuja.”
„Wiesz, że jeśli chcesz, to to jest nadal aktualne. Moja mama jest prawniczką, wszystko załatwi.”
Dziewczyna zamarła, wpatrując się w ekran komórki. Jak on mógł? – pytała samą siebie. Okłamał mnie… gdybym wiedziała… W jej głowie rozpętał się huragan myśli i uczuć. Decyzja przyszła sama.
„ Dasz radę przyjechać po mnie za trzy godziny?”
„Oczywiście”

***

Jenny popchnęła drzwi gabinetu pospolicie nazywanego Budą Szeryfa. Aktualnie urzędował tu Duncan, który automatycznie zajął owe stanowisko po głośnym morderstwie swojego zwierzchnika (serio, myśleliście, że piosenka I shot the sheriff but I did not shoot the deputy to przypadek?).
Pomieszczenie było obskurne i małe, zdawało się rozpadać w oczach. Pachniało tu pleśnią, spróchniałymi deskami oraz bardzo mocno ciastkami Dory; Jenny wyczuwała także delikatną woń damskich perfum.
– E... hej, Drew.
Duncan podniósł wzrok znad pliku kartek, który właśnie studiował.
– Cześć, Jen. Usiądziesz? – wskazał krzesło naprzeciwko biurka. – Kathy, zaparzyłabyś nam kawy?
Jenny przewróciła oczami.
– Daj wyschnąć lakierowi na paznokciach Katherine – westchnęła. – Poza tym nie przyszłam się uchlać tu kofeiną, o ile w ogóle jest to możliwe. Chcę pogadać.
Uniósł brwi.
– Plotki to wieczorem przy ciastkach. Jestem w robocie.
– Ja się zerwałam – Jenny wzruszyła ramionami, po czym rozejrzała się dookoła. Kiedy spostrzegła, że drzwi są zamknięte, pochyliła się nad biurkiem i szepnęła: – To bardzo, bardzo ważne.
– Ważniejsze od mojej kawy?
– Tak.
Duncan odchylił się na krześle.
– No to mów.
Kobieta wzięła głęboki oddech, zacisnęła palce na biurku i opowiedziała mu historię Nerwusa.
Kiedy skończyła, zapadła cisza. Tylko ostatnie zdanie rozbrzmiewało jeszcze echem, odbijając się od ścian. Jej słowa zawisły między nimi, odbijając nieme przerażenie na twarzy Duncana.
– Więc... chciałabym ich ukarać – Jenny przerwała milczenie. – Zasługują na to.
Mężczyzna wybił się z odrętwienia i począł przerzucać kartki na biurku.
– Tak, tak... – znalazł chyba to, czego szukał, bo teraz rozglądał się za długopisem. – W trybie natychmiastowym... przyszły tydzień będzie dobry – rzucił okiem na kalendarz wiszący za nim.
– Dobry... na co?
Spojrzał na nią, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
– Na rozprawę sądową.

***

Ophelia patrzyła się tępo w ścianę z głową opartą na rękach. Siedząca obok Zoe szturchała ją od czasu do czasu, rzucając niepokojące spojrzenia w kierunku Wampira, omawiającego właśnie równania różniczkowe.
– O czym on gada? – mruknął Johnny przez sen. Leżał na ławce, policzkiem mnąc stronę podręcznika, którego używał jako poduszki.
– Nie mam pojęcia – jęknął Ripp; jego głos był przepełniony bezgranicznym bólem, wywoływanym przez przedmioty ścisłe. – Dałem sobie spokój z matmą na początku listopada.
– W piątej klasie podstawówki – dokończyła Ophelia. – Kiedy dostałeś pięć niezasłużonych jedynek z rzędu.
– Jako zemsta – zgodził się chłopak.
– Czekaj, zgubiłam się – westchnęła Zoe; ona też miała trudności ze skupieniem się na lekcji. – Co miało być zemstą? Jedynki za olewkę matmy czy odwrotnie?
– Odwrotnie – Ripp rzucił okiem na nauczyciela, który przeczesywał klasę wzrokiem. – Będzie pytać.
– Obstawiamy? – Johnny uniósł jedną powiekę.
– Dobra – Ophelia podążyła za spojrzeniem Wampira. – Susan.
– Według mnie Cindy – stwierdziła Zoe.
– Raczej Kevin – Ripp założył ręce. – Tak... drży. I nawija z Mikeyem.
– Gimpfele – mruknął Johnny, z powrotem zamykając oko.
– Co? – zdziwiła się Ophelia.
– Giselle – przetłumaczyła Zoe, po czym przyjrzała się nauczycielowi. – Pyta za trzy... twa... jeden...
– Giselle Edwards, do tablicy – ostry jak brzytwa głos Wampira przetoczył się po klasie niczym wyrok śmierci. Siedząca obok Giselle Amy wstrzymała oddech. Stamtąd nikt nie wracał bez prezentu w postaci oceny niedostatecznej.
Ale Giselle się nie bała. Uniosła dumnie głowę, odgarnęła z oczu jasne kosmyki, które wyślizgnęły się z kucyka i zdecydowanym krokiem podeszła do tablicy. Wzięła kredę.
– Ona. Robi. To. Dobrze. – wyjąkała Zoe. – Ona poprawnie rozwiązuje równanie. Na pierwszej lekcji omawiania! To się nie zdarza! Poza tym... to Giselle! Ostatni raz uczyła się do matmy gdzieś w gimnazjum!
Istotnie, dziewczyna podała poprawny wynik. Nauczyciel stęknął. Nie miał się do czego przyczepić.
– No dobrze – wysyczał. – Masz tę piątkę.
Kiedy pochylił się, by wstawić ocenę, Giselle jeszcze raz chwyciła kredę i na niezapisanym kawałku tablicy poczęła rysować karykaturę Wampira. Miał sterczące do góry włosy, ogromne oczy z pionowymi źrenicami, krew na podbródku oraz bezgłową kurę w dłoni. Obok, na stosie klawiszy pianina, stała Virginia, a jej dwa warkocze oplatały gardło matematyka. Dorysowała mu wywalony jęzor i nauczyciel zawisł na włosach kobiety. Na dole malunku dziewczyna nakreśliła 7NA.
Wróciła szybko do ławki, po czym dostała od klasy owacje na stojąco.
Wampir spojrzał na tablicę i wywalił gały.
– CO TO JEST?! – ryknął. Oklaski ucichły. Giselle uśmiechnęła się triumfalnie.
– Tylko prawda – mruknęła Zoe. – Najczystsza.

***

– Czemu tak krążysz, Ted? – zapytała go Jenny. Spóźniła się do pracy, ale nikt tego nie zauważył.
– Nie krążę. – zaprzeczył głupio chłopak, zataczając kolejne koło.
– Taa… – westchnęła kobieta. – Właśnie widzę. Czym się martwisz?
Ted zignorował jej pytanie. Miał nadzieję… choć to w sumie niemożliwe… ale mimo wszystko…
– Myślisz, że Jodie mogła spotkać kogoś z Belladona Cove? – wydusił w końcu.
– Pewnie tak – powiedziała Jenny, mając nadzieję, że go uspokoi. – To w końcu bardzo popularne wśród młodzieży z wielkich miast miejsce.
Chłopak jęknął rozpaczliwie.

***

Ripp chwycił Giselle za ramię, gdy znajdowali się już daleko od sali matematycznej.
– Gratulacje. Tak w ogóle, co znaczyły te litery, które napisałaś przy rysunku?
A seven nation army couldn't hold me back – wyszczerzyła zęby dziewczyna.
– Znasz The White Stripes?
– No jasne! – zaśmiała się beztrosko. – Ta piosenka chodzi mi po głowie cały dzień. A poza tym, ta linijka ma swój głębszy sens.
– Faktycznie, jeśli chodzi o zemstę na Wampirze, nawet armia siedmiu narodów nie zdołałaby cię powstrzymać – przytaknął chłopak. – Wewnętrzny impuls, znam to. Co mamy teraz?
– Fizykę – rzuciła przechodząca obok Amy. Ripp jęknął.
– Nie lubisz jej? – zdziwiła się Giselle. – Oczywiście mam na myśli fizykę, nie Amy.
– Nie – odparł twardo. – Przedmioty ścisłe nie mają sensu. Poza tym w ogóle nie ogarniam, o czym gada Kałamarnica.
– Oj, daj spokój. Są łatwiejsze niż robienie sobie makijażu w podskakującym pociągu.
– To mnie pocieszyłaś. Zaraz – wycelował w nią palcem. – Ty je ogarniasz?
Skinęła głową.
– W miarę.
– Ej, to może mi wytłumaczysz? – zapytał z nadzieją. Giselle była nieoficjalnym źródłem wiedzy fizycznej oraz informatycznej, jednak w tym drugim Ripp polegał bardziej na Johnnym.
Dziewczyna zmierzyła go spojrzeniem.
– Spoko. Przyjdź... o piętnastej – puściła do niego oko, po czym oddaliła się korytarzem, gawędząc z Leenie, która pojawiła się nie wiadomo skąd.
Ripp usiadł pod ścianą między Zoe a Ophelią, dyskutującą właśnie z Johnnym na temat poprawnej odpowiedzi na jakieś pytanie z pracy domowej, którą właśnie ściągała od niej Cindy.
– Mogłeś wybrać lepiej, Grunt – wycedziła Rainelle, odgarniając z twarzy niebieskie kosmyki.
– To znaczy?
Przewróciła oczami.
– Nie no, błagam. Giz i fizyka. Przecież ona do ciebie zarywa! Serio, jeśli chcesz sobie poflirtować, to wybierz... nie wiem – rozejrzała się. – Samanthę. Danielle. Albo Jadyn. Ale, na litość boską, nie Giselle!
– Zamknij się – uciął. – Co cię to obchodzi?
Zoe potrząsnęła głową.
Najładniejsza, najmodniejsza i najbardziej stylowa laska w szkole, dająca korepetycje z fizyki żywemu, długowłosemu uosobieniu rock and rolla, chłopakowi, który śpiewa niepolityczne ballady przy gitarze w wątpliwym towarzystwie szkolnych znajomych. Aha.
– Do cholery, o co ci chodzi? – warknął Ripp. – Zazdrosna jesteś czy co?
Dziewczyna przejechała dłonią po twarzy, zrezygnowana.
– Próbuję ci powiedzieć, że Giz nie jest ciebie warta. Ale jak chcesz. To twoje życie i ty na tym ucierpisz.

***

– Proszę pani, mogę wyjść do łazienki? – zapytał ktoś w klasie, chyba jakaś dziewczyna, ale Johnny’emu nie bardzo chciało się zwracać na to uwagę. Lekcje WOS-u wprowadzały go w otępienie graniczące z drzemką. Minęło pięć minut… dziesięć… Nagle rozległ się klakson. Pani profesor wyszła akurat, więc Johnny skorzystał z okazji i podszedł do otwartego okna.
Przed oknem, na chodniku, stała Jodie Jenson. Obok niej zaparkował ogromny hummer, do którego dziewczyna wkładała swoją walizkę. A drogą biegł Ted Jenson.
– Co ty robisz?! – wrzasnął na Jodie.
– A co cię to obchodzi?! – warknęła na niego dziewczyna. – JA ciebie w ogóle nie obchodzę!
Ted zaczął coś mówić, ale Jo mu przerwała:
– Wiem już wszystko… Wracam do Belladony!
– Nie możesz! Nie możesz stąd uciec! – wydarł się Ted. Z samochodu wysiadła wysoka, ciemnoskóra kobieta, ubrana w białą koszulę i czarny damski garnitur.
– Tak się składa, że może. Nie ma pan już prawa do opieki nad nią, panie Jenson.
– Pani Charm? Co pani tu…?
– Przyjechałam po pańską siostrę – powiedziała kobieta nazwana panią Charm. Tymczasem inna czarnoskóra postać pomogła wsiąść Jodie do hummera. Pani Charm zajęła miejsce kierowcy.
– Jodie, ty chyba nie robisz tego poważnie?! Musisz tu zostać! – zawołał Ted.
– Taaak? To masz problem – wycedziła dziewczyna, wychylając się z okna. – Bo ja tu już NIGDY nie wrócę. I wiesz co? Jesteś tylko pieprzonym oszustem!
Hummer odjechał z zawrotną prędkością, unosząc za sobą słowa:
Like the empires of the world unite
We are alive
And the stars make love to the universe
You're my wildfire every single night
We are alive
And the stars make love to the universe

__________________________________________________________________________________
Od Autorki Nr. 2 (tej od głupiego nicku), czyli Smooth:
Jak widać, zaczęło się. To, co miało się zacząć - czyli wyjazd Jo. Powiem Wam, że ona już nie wróci. Na pewno nie wróci do Strangetown, ale będzie jeszcze o niej głośno. Piosenka, którą cytuję, kiedy Jo wyjeżdża hummerem razem ze swoją przyjaciółką Kaylą Charm, nosi tytuł Empire, i jest autorstwa Shakiry.
W tym  rozdziale nie napisałam nawet połowy tego, co chciałam, niestety. Ujawnię to później, nie ma się o co martwić. A niedługo zobaczycie małą grafikę z Jo na moim deviantART :D
Od Autorki Nr. 1 (Asi):
Smooth, przez ciebie spadam z krzeseł.
Czekałam na tę chwilę.
Bezpowrotnie.
Insecure.
In a skin.
Like a puppet, girl on strings...
Dobra, wpadam w paranoję. Ale na serio, kiedy czytałam ten fragment, ciśnienie mi podskoczyło i w ogóle...
Piosenki: najpierw nasz stały gość Florence + the Machine i My Boy Builds Coffins, później Rihanna Shut Up And Drive. W podrozdziale o Budzie Szeryfa wspominam o klasyku I Shot The Sheriff But I did Not Shoot The Deputy, natomiast Giselle śpiewa linijkę z Seven Nation Army The White Stripes. Jak już Smooth wspominała, ostatnia piosenka to Empire Shakiry.
I tak zupełnie na koniec, wiedziałam, że Jo będzie coś śpiewać, wyjeżdżając. Intuicja. Serio.
Dobra, teraz już naprawdę na koniec - piosenka cytowana powyżej nosi tytuł She's So Gone, jest ona soundtrackiem do filmu Lemoniada Gada.
Dodam jeszcze, iż pseudonim matematyka NIE JEST referencją do NIKOGO. Serio, uwierzcie mi. Wymyśliłam go bez pomocy osób trzecich.












piątek, 18 kwietnia 2014

Strangetown - rozdział trzynasty "Bilet powrotny"

STRANGETOWN
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Bilet powrotny


Uwaga: mogą pojawić się wulgaryzmy, treści dyskryminujące pewną grupę społeczną, płeć i nadnaturalne umiejętności (ewentualnie fryzurę, kolor skóry oraz iloraz inteligencji), a także podteksty seksualne (co nie znaczy, że muszą). Ponadto, zasada „wszystkie chwyty dozwolone” i nieocenzurowane słowa w piosence.
Uwaga: niepolityczna poezja Rippa.

Johnny wtoczył się do kuchni, odbijając się od ścian.
– Pobudka o ósmej powinna być karalna – jęknął, opadając na krzesło przy samym krańcu stołu. Na blacie, po jego prawej stronie, leżało coś przypominającego ciemnokasztanową perukę.
– Co to? – spytał, potrącając ramię stojącego obok Rippa i wskazując na owe coś. – Resztki wczorajszej kolacji wyrzygane przez psa?
– To moje włosy, spleśniałoskóry debilu! – warknął głos Sally ze środka peruki. Chłopcy oraz wchodząca do kuchni Lisabeth ryknęli śmiechem.
– Nie martw się, kochana! – wykrztusiła Lisa, ocierając łzy. – Jak zawsze wyglądasz przepięknie! Chłopcy są tak tobą zaślepieni, że mylą twoją fryzurę z wczorajszą kolacją!
– Wyrzyganą przez psa – dodał Ripp, zwijając się ze śmiechu.
– Rany, co tu się dzieje? – spytał Bill, pojawiając się w drzwiach kuchni. – Gaz śmiejący czy coś takiego?
– Nie ma takiego gazu – zauważył Johnny, który trochę się już uspokoił.
– Jest, tylko jeszcze go nie odkryto.
– Aha, to wiele wyjaśnia – zakpiła Stella, wchodząc za chłopakiem do pomieszczenia i zajmując miejsce obok Sally. – Nakłońcie Jodie do wyłączenia telefonu, albo jej go wyrwę!
– Co się stało? – zdziwił się Ripp.
– Jej znajomi wydzwaniali przez całą noc – odparła wzburzona dziewczyna. – A teraz znowu siedzi w salonie i nawija. Albo się mylę, albo zbierają materiały, by napisać jej biografię.
– I powiedziała im, że Strangetown to zapomniana dziura dla pomyleńców! – dodała płaczliwym głosem Lisabeth.
Twarz Sally wyłoniła się spomiędzy włosów.
– A nie jest tak?
Lisa zgromiła ją wzrokiem.
– Uważaj, bo następną piosenką, jaką napiszę, będzie twoje epitafium. I dopilnuję, żeby jak najszybciej ozdobiło nagrobek drogiej Sally Joan Carter.
Dziewczyna już otwierała usta, ale nie zdążyła się odgryźć, gdyż do pomieszczenia weszła Lara.
– Kto jeszcze martwy? – spytała beztrosko. Lisabeth natychmiast wskazała na Sally, która machnęła ręką w stronę Johnny'ego. Nauczycielka tylko pokiwała głową.
– Mam dziś urodziny – rozległ się stłumiony głos dziewczyny (zdążyła z powrotem schować twarz we włosy).
– Najlepszego – mruknął Ripp bez zbytniego entuzjazmu.
– Czy z tej okazji możemy dziś nic nie zwiedzać? – drążyła temat Sally.
– Nie – odparł beztrosko Johnny, wstając od stołu i podchodząc do lodówki, by wyjąć z niej jogurt.
– Zamknij się, przeterminowana brukselko. Więc jak? – podniosła głowę, ukazując burzę swoich brązowych, niegdyś uczesanych, loków w całej okazałości.
– Niezła szopa – stwierdził z uznaniem Ripp, przypatrując się uważnie kosmykowi sterczącemu Sally centralnie przed nosem. – Lepsza niż Ophelii, kiedy rozplotła warkoczyki.
– Nie zgadzam się – odparł Johnny, wracając do stołu z jogurtem w ręce. – Nic nie może równać się z szopą Ophelii.
– Szopa Ophelii to już nie szopa, to raczej stodoła – zauważyła Lisabeth.
– Stajenka – dodał Bill. – A pani jak myśli?
– Nigdy nie widziałam szopy Ophelii, więc trudno jest mi porównać – odparła spokojnie Lara. – Muszę ci jednak powiedzieć, Sally, że twoja fryzura przedstawia iście... imponujący widok.
Cała młodzież zebrana w kuchni ryknęła śmiechem – za wyjątkiem właścicielki szopy.
– To będziemy dziś zwiedzać, czy nie? – jęknęła dziewczyna.
– Nie – odparła z uśmiechem nauczycielka. – Dziś może być dzień rekreacyjny. Co chcecie robić?
– Basen!! – ryknął Ripp oraz wchodząca do kuchni Zoe.
– Może być – zgodziła się Stella.
– Stella przyznaje rację Rippowi! – zawołała Lisabeth z udawanym przerażeniem. – Świat się kończy!
Bill złapał się za głowę.
– Apokalipsa! – krzyknął. – Ratuj się, kto może!
I wybiegł z kuchni, wrzeszcząc dziko.
– Najwyraźniej dużo mnie ominęło – rzekł Wellert, mijając go w drzwiach. – A konkretnie to co?
– Szopa – odparł Bill.
– I koniec świata – dodała Zoe.
– Tylko nie zapomnijcie o wczorajszej kolacji wyrzyganej przez psa! – zawołał Ripp, wskazując na Sally, która skorzystała z okazji i przywaliła go krzesłem w kolano.


***

Zoe usiadła na brzegu basenu i zamoczyła w nim stopy. Zawsze lubiła wodę – oczywiście pływalnia w Strangetown przypominała raczej nieźle zamulony staw, ale dziewczynę cieszyła nawet zwykła kąpiel w wannie.
– Zimna? – spytała Jodie, siadając obok niej.
– Trochę – odparła. – Nie tak bardzo, jak... AAAAA!!!
Z krzykiem wleciała do wody, nie zdążając nawet zaczerpnąć powietrza. Uderzyła o niezbyt głębokie dno, odbiła się od niego i wychynęła na powierzchnię. Na brzegu stał Ripp, krztusząc się ze śmiechu, podobnie jak Jodie.
– Ty... psycholu!! – krzyknęła Zoe, również się śmiejąc. Jo skorzystała z dekoncentracji chłopaka i również wepchnęła go do basenu, po czym sama wskoczyła.
– Brrr – parsknął Ripp, gdy jego głowa ukazała się na powierzchni. – Zimna.
– No co ty nie powiesz – zakpiła Zoe, po czym pomachała do stojących na brzegu Ophelii, Billa, Lisabeth, Johnny'ego oraz Zayna. – Wchodźcie, albo was wepchniemy!
Kiedy już wszyscy znaleźli się w wodzie (co niektórzy rzeczywiście zostali wepchnięci), Bill zaproponował zawody we wstrzymywaniu oddechu.
– Stawiam ciastko i kawę zwycięzcy – zapowiedziała Lisabeth.
– A przegrani zrzucają się na pizzę – dodał Zayn.
– Stoi – odparł lekceważąco Ripp, który znany był z mistrzostwa w tej dziedzinie, jeszcze zanim basen popadł w kompletną ruinę.
– Trzy... dwa... jeden... START! – zawołała Ophelia. Zoe nabrała powietrza w płuca i schowała się pod wodę.
Jedynym, co ją dziwiło, było to, że wcale nie odczuwała potrzeby oddychania. Po chwili na powierzchnię wypłynął Zayn, potem Lisabeth, Bill, Johnny, Ophelia i Jodie, a w końcu Ripp.
Dziewczynie coś nie pasowało. Nikt nigdy nie pokonał Rippa we wstrzymywaniu oddechu, nawet Leah „Żelazne Płuco” Carter!
Zoe zdecydowała się w końcu wypłynąć na powierzchnię. Gdy tylko spojrzała po twarzach znajomych, od razu zrozumiała, że coś jest nie tak. Wszyscy patrzyli na nią z przerażeniem, a nawet (w przypadku Lisabeth i Rippa) z wściekłością.
– Ee... co jest? – spytała.
– Wow – wykrztusiła Jodie. – Zoe, jak?!
– Co jak? – nie rozumiała dziewczyna.
– Siedziałaś pod wodą cztery i pół minuty – powiedziała powoli Ophelia.
– To jest niemożliwe! – zawołał Bill.
– I nie fair – dodała Lisabeth obrażonym tonem.
– Co jest nie fair? – zdenerwowała się Zoe – Że mogę wytrzymać pod wodą dłużej niż ty? Nie musisz robić mi łaski i kupować tego ciastka, jeśli o to chodzi!
Lisabeth poczerwieniała.
– Wiesz, co jest nie fair? To, że startujesz w uczciwych zawodach dla normalnych ludzi, i używasz nielegalnego dopingu, używasz swoich mocy, by wygrać!
– Ja nawet nic o tym nie wiedziałam! – krzyknęła Zoe. – Kurde, Lisa, czy ty myślisz, że jestem aż taką sadystką, by startować w zawodach tylko po to, żeby wygrać i was zdołować? Chyba zrobiłabym to bardziej subtelnie, a nie siedziała pod wodą pięć minut!
Ophelia wymieniła z Johnnym zdziwione spojrzenia. Dotychczas Zoe i Lisabeth można było nazwać dobrymi, jak nie bardzo dobrymi przyjaciółkami. To prawda, Liz trzymała się raczej z członkami swojego zespołu, a Rainelle spędzała całe przerwy na dokuczaniu Rippowi, ale chyba nigdy nie pokłóciły się ze sobą, a przynajmniej nie aż tak!
– A cholera tam wie! – zawołała Lisabeth. – Po was, ludziach z mocami, można spodziewać się wszystkiego!
– Odpierdol się od Jill, Erin i Bucka! – wtrącił Ripp, również wściekły.
– Masz kompleksy! – dodała Zoe, powoli tracąc kontrolę nad sobą. – Jesteś wkurzona, bo posiadam coś, czego brakuje tobie!
Teraz Lisa posiniała.
Nigdy nie chciałabym być taka jak ty! Nigdy nie chciałabym być jakimś mutantem, wybrykiem natury! Was powinno trzymać się w ośrodkach zamkniętych i poddawać testom!
– Ja ci dam wybryk natury!! – ryknęła Ophelia. – Uważasz, że Buck albo Annie to mutanty?!
– Tak!!
– Kurwa, Lisabeth, ale ty jesteś głupia! – zawołała Zoe łamiącym się głosem.
– Odwal się od mojej dziewczyny, dziwaczko! – krzyknął Bill.
„Dziwaczko”. To słowo zadźwięczało w uszach Zoe, wpłynęło do jej żył jak trucizna. Bez zastanowienia uderzyła Lisę w twarz otwartą dłonią, wyskoczyła z basenu i pobiegła przed siebie, byle dalej od tego miejsca. Byle dalej od nich.
– To dowaliłaś – pokiwał głową Zayn. – Chyba nigdy ci tego nie wybaczy.
– I dobrze! – zawołała Lisabeth. – Nie musi!
Ale nie tylko Zoe miała powody do wściekłości na Lisę. Ophelia i Ripp byli gotowi do rozpoczęcia bójki tu i teraz – w basenie, na oczach wszystkich, a Jodie mierzyła dziewczynę pogardliwym spojrzeniem, równocześnie próbując nie łączyć mini trzęsienia ziemi podczas Wigilii z przerażoną K.T. W końcu zdecydowała się pójść udobruchać Zoe.
– Ja spadam – wzruszył ramionami Bill. – Chodź, Liz.
Po chwili w basenie zostali tylko Ripp, Johnny oraz Ophelia (Zayn poszedł zdać relację z kłótni swojej siostrze). Każde z nich było wściekłe na Lisabeth i współczuło Zoe.
– Teraz Lisa jej nie odpuści – stwierdził Johnny.
– Ja nie zamierzam odpuścić Lisie – odparł Ripp mściwym tonem. – Nazwała Jill oraz Bucka mutantami! Zapłaci za to, idiotka jedna.
Ophelia nic nie odpowiedziała, gdyż przypomniała sobie sytuację z psem pustynnym sprzed prawie pół roku. Czyżby ona też miała owe moce, o których mówiła Lisabeth? Czyżby ona też była... mutantem?
– W takim środowisku o to nie trudno – mruknęła sama do siebie, myśląc o Nocnej Bestii miotającej się w telekinektycznym uścisku Erin.
– Co? – zdziwił się Ripp.
– Nic, nic...
***

– Zoe! Zoeee!! – coś ją zawołało. Czy raczej ktoś. Nie brzmiał jak Bill albo Lisa, więc dziewczyna niechętnie się odwróciła.
– Zoe, uff. Dogoniłam cię – wysapała Jodie, dobiegając do niej – Już się bałam, że cię zgubię.
– Co tu robisz? – spytała ostro Zoe, przyglądając się koleżance. Widać było po niej pośpiech po wyjściu z basenu. Owszem, miała wysuszone włosy, ale byle jak więc teraz próbowała rozczesać kołtuny. Nie miała makijażu (choć nadal wyglądała uroczo), a zamiast zwyczajowych obcasów włożyła botki na płaskiej podeszwie, żeby szybciej biec. Wydała się Zoe bardzo niska.
– Jak to co? Pobiegłam za tobą, kiedy... Lisabeth się wpiekliła. Uciekłaś tak szybko, że bałam się, czy się nie zgubisz – powiedziała, wzruszając ramionami. – Znam Aurorę jak własną kieszeń.
– Co? O, dzięki – Zoe rozejrzała się po ulicy. Faktycznie, kompletnie nie rozpoznawała miejsca. – Nie mam pojęcia, gdzie jestem.
– Na szczęście ja wiem. Możemy wrócić do domu, jeśli chcesz. Ale znam kilka fajnych miejsc. Jesteś głodna?
– Bardzo – przyznała dziewczyna. Woda zawsze sprawiała, że traciła siły, nie mówiąc już o... jej nadnaturalnych mocach. Zaburczało jej w brzuchu.
– Tutaj, niedaleko, jest taka świetna knajpka, Szafirowy Smok – rzekła pogodnie Jodie. – Podają tam boskie jedzenie. A towarzystwo jest całkiem całkiem. Chodź!
Jo zaprowadziła Zoe przed gmach, który na początku wyglądał... nijako. Nagle jakby się rozmazał. Po chwili Zoe ujrzała szyld z napisem "Szafirowy Smok" i długim smokiem z błękitnych kamieni. Ściany budynku zrobiono najprawdopodobniej z granitu. Ogromne wykuszowe okna podświetlono małymi lazurowymi lampkami. Miejsce sprawiało magiczne wrażenie. W środku również panowała taka atmosfera, jednak nie dzięki dekoracjom, tylko przez klientelę.
W kącie siedział pewien zakapturzony jegomość, grając w karty z dwoma ciemnowłosymi dziewczynami ubranymi w stroje hawajskich tancerek. Zoe wzdrygnęła się, gdy obok niej przeszedł facet z niebieską skórą i oczami bez białek. Obok stolika, który zajęły, siedziała rodzina owłosionych ludzi o wysuniętych szczękach oraz uszach umieszczonych jak u psów.
– Co to za...? – powiedziała nerwowo, patrząc, jak Jodie wymachuje beztrosko nogami pod stołem.
– To miejsce to taki... hmmm, pakt? Wspólny teren? Jest wolne od wendetty, czyli nadnaturalni i ludzie mogą się tu spotykać. Nie wolno tutaj się atakować albo kłócić, przynajmniej w kwestii rasy czy mocy. Zawsze lubiłam to miejsce, przez tę atmosferę magii. O, przyszły karty – zauważyła wesoło Jodie, sięgając po menu od niesamowicie bladej kelnerki. – Tylko uważaj, Zoe, nie zamów przypadkiem surowego mięsa. Albo kubka Krwawej Mary.
– Któraś z was już wie, co zamawia? – zapytała kelnerka. Miała przypinkę z napisem "Octavia Count".
– Tak, ja. Poproszę koktajl z owoców leśnych z lodami i miodem oraz tartaletę bananową – powiedziała Jodie, posyłając koleżance zachęcający uśmiech.
– A ty? – kobieta zwróciła się do Zoe, która wpatrywała się oszołomiona w menu.
– Eeee... to samo, proszę. Tylko koktajl truskawkowy, nie z owoców leśnych.
Po chwili Octavia przyniosła im zamówienie. Już po pierwszym łyku Zoe zawołała:
– Pycha!
– Wiem. Pomyślałam sobie, że dobre jedzenie trochę cię rozweseli – uśmiechnęła się Jodie, pijąc swój koktajl.
– I miałaś rację – odparła z przekonaniem dziewczyna.

***

W salonie panowała ciężka atmosfera nerwowego oczekiwania. Lisabeth krążyła po pokoju, rzucając wyzwiskami pod adresem „tej mutantki Zoe”. Ophelia zwinęła się na fotelu z książką, starając się nie myśleć o tym, co stanie się w chwili spotkania dziewczyn. Stella, Sally, Bill oraz Zayn grali w butelkę na pytania i wyzwania (ta druga kazała właśnie bratu pocałować Melly, przez co zarobiła solidnego siniaka na szczęce), a reszta próbowała rozplątać sznurowadła butów górskich Mikeya.
Wreszcie drzwi frontowe otworzyły się. Do środka weszły Jodie i Zoe. Pierwsza miała na twarzy pocieszający uśmiech, druga natomiast wyraz mieszanki strachu z wściekłością.
– Hej – powiedziała nerwowo Ophelia, czując, jak temperatura w pokoju gwałtownie spada. Nie miało to nic wspólnego z otwarciem drzwi.
– Cześć – rzekła chłodno Lisabeth, po czym odwróciła się do dziewczyn plecami.
Zoe przybrała minę „ta idiotka mnie nie obchodzi”. Johnny spojrzał po zgromadzonych w pokoju osobach.
– Zróbcie coś! – wyszeptał natarczywie.
– Em... – Jodie odkaszlnęła. – Love that once hung on the wall... – zaintonowała.
Used to mean something, but now it means nothing – podchwyciła Melly.
The echoes are gone in the hall...
But I still remember the pain of December!
Oh, there isn’t one thing left you could say – mruknęła bez zbytniego zaangażowania Lisabeth.
I’m sorry it's too late! – dokończyła zwrotkę Jodie.
Zoe spojrzała na dziewczynę i uniosła brwi.
– Dobra, macie mnie. Wojna odroczona.
Ophelia odetchnęła z ulgą.
– To może zamówimy pizzę? Ja stawiam – dodała szybko, widząc wyrazy twarzy przegranych w konkursie.

***

Ripp zamachnął się, chcąc rzucić chusteczką do kosza na śmieci, stojącego po drugiej stronie kuchni. Chybił, trafiając Mikeya prosto w twarz.
– Ups, sorcia, stary. Nie chciałem.
Lisabeth, dotychczas wpatrująca się wyzywająco w Zoe, westchnęła i przeniosła wzrok na kawałek pizzy porzucony przez Kristena na środku stołu.
– Co chcecie robić w przyszłości? – rzuciła, bu przerwać bitwę na kawałki pieczarek toczącą się między Johnnym, Billem i Zaynem.
– Studiować biznes w Dragon Valley – odparła Zoe, nie patrząc na Lisę.
– Ty chcesz wyżej, i wyżej, i wyżej, i wyżej, masz wielkie ambicje... – zaintonował Ripp. Dziewczyna przywaliła go w ramię.
– Hej! – zaśmiała się. – A ty, Ophelia?
– Historia, literatura lub sztuki piękne w Akademii Artystycznej w Veronaville – rozmarzyła się zapytana.
– Uhuhu, nieźle – pokiwała głową Sally. – Ja chcę zostać archeologiem.
– A ja nauczycielem wuefu! – zawołał Zayn.
– A ja tylko grać – dodał Ripp.
– I kto tu ma ambicje... – mruknęła Melly. – Na czym, na garnkach?
– Tak. Pałeczkami do sushi.
– W takim razie ja chcę śpiewać! – zawołała Jodie.
– Bo śpiewać każdy może, Jodie lepiej, Ophelia gorzej – szepnęła Melly.
– Ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi – weszła jej w słowo sama Ophelia, przewracając oczami. – Poza tym wiesz, ja się wcale nie chwalę, lecz do wierszy po prostu mam talent.
Tymczasem Zoe wychyliła się przez stół i z zawrotną szybkością sprzątnęła ostatni kawałek pizzy sprzed nosa Stelli. Gdy Johnny oraz Zayn równocześnie na nią spojrzeli, zdążyła zjeść już połowę.
– A zakrztuś się! – zawołała niedoszła konsumentka owego kawałka.
– Nawzajem – odparła Zoe z pełnymi ustami. – Mmm... khe, khe!
Jodie walnęła ją w plecy.
– Uff, dzięki... – dziewczyna odetchnęła, po czym pogroziła Stelli palcem. – Nieładnie tak sprowadzać na innych nieszczęście!
Lisabeth chciała już coś odpowiedzieć, ale w porę przypomniała sobie, że przecież jest obrażona na Zoe.
Do końca dnia nie odezwały się do siebie ani słowem.


***

Wieczorem rozpalili ognisko, a Ophelia wymyśliła grę w przepowiadanie przyszłości mieszkańcom Strangetown.
– Moo idzie na pierwszy ogień – powiedziała.
– Moo? – Johnny uniósł brwi. – Przecież to jasne. Uratuje Joela od Annie, a on się z nią w podzięce zaręczy.
Melly zachichotała.
– No dobra. Hazel?
– Też się zaręczy, tyle że z Pascalem – wzruszyła ramionami Zoe. – Hmm... Kałamarnica.
– Zapędzimy ją do piekła, skąd wyśle Wellertowi walentynkę – wyszczerzył zęby Bill. – Lara.
– Trudniejszego się nie dało? – westchnęła Jodie. – Pójdzie na randkę z Wellertem i upije go herbatą.
– A właśnie, a propos Lary... – Ripp chwycił gitarę, a potem rozejrzał się wokoło. – Patrzcie, czy nikt nie idzie, bo gdyby nas nakryli, byłoby ostro.
Po czym zaczął brzdąkać i przyśpiewywać:

Pokruszone
Szkło zielone
Lara wódę chleje
Jej policzki
Są czerwone
Gdy Wellka przywieje
Hej!

Młodzież zebrana wokół ogniska ryknęła śmiechem.
– To jeszcze nie wszystko! – zawołał chłopak.

Jest wytrawna
Choć niesprawna
Ta idiotka Sally
Muzealna
Niewytrawna
Myśmy sobie spali
Hej!

Sally przywaliła Rippowi w twarz.
– Czy ta piosenka ma jakiś sens? – spytał niewinnie Zayn.
– Tak. Ukryty – odparła Ophelia, ledwo łapiąc oddech ze śmiechu. Ripp ciągnął dalej:

Coś mamrocze
Coś bełkocze
Lara się zatacza
Wellert także
Się chybocze
Ten widok przytłacza
Hej!

Zdrowie Lili
Już wypili
Ona też pijana
Piwem śmierdzi
Moi mili,
Jest już wymijana
Hej!

Johnny zleciał z kamienia, na którym siedział.
– Takiej... niepolitycznej twórczości nie spodziewałem się po tobie, stary!
– Uznam to za komplement – odpowiedział Ripp. – Jeszcze dwie zwrotki.

Starr się trzyma
Cóż, komina
Chyba Moo motelu
Może ząb jej
Się wyżyna?
Siedzi na fotelu
Hej!

– Starr to... Panna Wellert? – zdziwiła się Stella. – Matko, zapomniałam, że ma tak na nazwisko!
– Weźcie się zamknijcie! – zawołał autor piosenki. – Jest jeszcze zwrotka o Kałamarnicy!
Wszyscy zamilkli, tylko Melly przytykała sobie rękę do ust, trzęsąc się ze śmiechu.

Tiklin zrzędzi
Gdzieś ją swędzi
Ale wino pije
Dać jej obiad!
Bo już ględzi
Mogą być pomyje
Hej!

– Ona zawsze zrzędzi – zauważył Wellert, pojawiając się znikąd.
Melly popatrzyła na Johnny'ego. Johnny popatrzył na Rippa. Ripp popatrzył na Ophelię.
Po czym wszyscy ryknęli śmiechem.

***

Z niewiadomych powodów jedyną sytuacją, w jakiej Lara się nie rumieniła, były popołudnia, podczas których śmigała z Królowej Klaudii, drugiej najwyższej góry w Aurora Skies na snowboardzie, obryzgując wszystkich (w tym Wellerta) śniegiem.
– Ona jest niesamowita – stwierdził Johnny, widząc, jak jasne włosy nauczycielki powiewają za nią niczym kłęby zła wokół Kałamarnicy, gdy ta pędzi po zboczu na złamanie karku. – I pomyśleć, że uczy nas historii.
– Mhm – przytaknął Ripp. – Jeśli się teraz wywali, chyba pobije Wellerta. Chociaż sam widziałem, jak dwa dni temu zarył twarzą w zaspę.
Ophelia uśmiechnęła się szeroko na to wspomnienie.
– Och, tak. Był lepszy niż Tank, kiedy się upije.
Johnny ryknął niekontrolowanym śmiechem.
– Ta impreza!
– Kogo obgadujecie? – Zoe podjechała do nich, a jej narty żłobiły w miękkim śniegu głębokie ślady.
– Twojego chłopaka – rzucił Ripp bez zmrużenia oka i uchylił się przed śnieżką, która pacnęła Johnny'ego w czubek głowy.
– Chwila... – Ophelia uniosła dłoń, po czym wbiła wzrok w Larę, pędzącą w dół coraz szybciej. Po niecałej minucie nauczycielka przechyliła się trochę za bardzo w przód i zaryła twarzą w śnieg zupełnie po wellertowemu. Dziewczyna z uśmiechem odwróciła się do przyjaciół.
– Mówiłeś coś, Ripp?

***

– Zakład, że wyprzedzę cię na czerwonym szlaku? – rzuciła Jodie, przyglądając się, jak Jason przygotowuje się do zjazdu.
– Znam te stoki jak własną kie... – zaczął mówić chłopak, po czym przerwał i zdecydował się na coś innego. – Ale przegrany stawia reszcie hamburgery w Szafirowym Smoku.
– Jodie, nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale nie masz szans. Trzy lata... ŁAA! – zawyła Kay, kiedy Eric wsypał jej śnieg za kołnież.
– Daj dziewczynie szansę! – zawołał i szybko zjechał po stoku. Zaraz za nim pomknęli Jase i Jo, pędząc łeb w łeb... dopóki jednocześnie nie wywalili się na bryle lodu i nie wpadli na siebie. W górę wzniosły się tumany śniegu.
– No... można powiedzieć, że przekroczyliście linię mety jednocześnie. Więc stawiacie dwa hamburgery każdemu! – oznajmiła im Kay, pokładając się ze śmiechu.
– Nic sobie nie połamali? – zapytał Eric, unosząc brwi.
– Nie rób tak! – zawołała Jodie. – Jeszcze ci zostanie...
– Właśnie, wreszcie będziesz wyglądał jak oszołom, którym jesteś – uśmiechnęła się niewinnie Kayla.
– A tam, zawsze możesz wygolić sobie brwi, Eric – podniósł go na duchu Jase. – I domalowywać sobie kredką.
– Z kim ja się zadaję... – jęknął chłopak, kręcąc głową.
– A jak powiem, że lubię Guns N'Roses? – zapytała Jodie.
– Nie znasz żadnego ich utworu! – parsknął.
Sweet home Alabama, where the skies are so blue, sweet home Alabama, Lord, I'm comin' home to you! – zaśpiewała dziewczyna.
– Znasz to?! – zdumiała się Kay. – To moja ulubiona piosenka Guns N'Roses.
– Tak się składa, że moja też! - przybiły piątkę.
– No dooobra... zwracam honor - mruknął Eric - Ale co z tymi hamburgerami?

***

– Nie rozumiem, dlaczego dotąd nie było nigdzie o tobie najmniejszej wzmianki... – mruknęła Kay, patrząc z niechęcią na znajomych Jo ze Strangetown, obrzucających się śnieżkami przed domem Beakerów. Chłopak z zieloną skórą oberwał właśnie głową bałwana od niebieskowłosej dziewczyny. Dwie inne nastolatki, jedna dość niska, z intensywnie kręconymi, ciemnokasztanowymi włosami, oraz blondynka w białych kozaczkach, stojące obok korpusu bałwana, którego właśnie wykańczały, wykrzykiwały coś w kierunku oprawcy. Długowłosy brunet pokładał się ze śmiechu, szturchany przez zielonoskórego.
– Jak to? – zapytała Jodie. – Chyba nie spodziewałaś się nagłówków w Pressend "Młodzi Jensonowie wyprowadzili się do zapyziałej dziury na środku Niczego"?
– Nie, ale wszędzie i zawsze robiłaś furorę swoim głosem. Świetnie śpiewasz. Na pewno w końcu gdzieś by wspomnieli o jakimś konkursie, w którym brałaś udział.
– Ooh... O to chodzi – szepnęła Jo. Nawiedziły ją wspomnienia. Długie korytarze Grey Lady's School, pełne elegancko ubranych nastolatków i nauczycieli w szarych marynarkach i żakietach. Wnętrze Trzydziestki Dziewiątki, najpopularniejszego klubu w całej Belladonie, zespół grający na scenie, a w tłumie kilku charakterystycznych łowców talentów. „Masz, to może ci się kiedyś przydać” – mówi ktoś i podaje jej sztywną wizytówkę, na której napisano złotymi literami Niall Ashen... – Kay, bo widzisz... ja już nie startuję w konkursach. Żadnych.
– Co? Czemu? Świetnie przecież... – zaczęła Kayla.
– Ja nie potrafię śpiewać. Nie umiem. Już. – przerwała jej Jodie.
– Pieprzysz! – zawołała ciemnoskóra. – Co ty?!
– Od.. od... wtedy – wydusiła z siebie Jo. – Nie umiem.
– Ale... przecież...przed tym miałaś piękny głos! Przed śmiercią tw...
– Nie! Nie mów o TYM! – warknęła Jodie, nagle wściekła. Po chwili złagodniała. – Muszę... Muszę już iść.
– To zdzwonimy się, jak dojedziesz do Świrowa?
– Jasne.

***

Szczotka rzucona przez Zoe przeleciała całą długość salonu, zawirowała pod sufitem i trafiła idealnie do walizki dziewczyny, na kupkę schludnie złożonych bluzek.
I don't care about my make-up, I like it better with my jeans all ripped up... – zaśpiewała pod nosem nastolatka.
Don't know how to keep my mouth shut – dodał Ripp, rozwalony na największym fotelu.
You say: 'so what?' – odgryzła się.
What if you and I just put up a middle finger to the sky? – zapytała niewinnie Sally.
Let them know that we're still rock n roll! – zawołał w odpowiedzi Bill.
Some somehow, it's a little different when I'm with you, you know what I really am... – śpiewała dalej Zoe.
All about, you know how it really goes – dokończył Kristen.
Some someway, we'll be getting out of this town one day, you're the only one that I want with me... – dorzuciła Jodie, zapinając swoją torbę.
You know how the story goes – odbiła piłeczkę Lisabeth.
– A może skończymy już tę bitwę z użyciem piosenki? – zaproponował Wellert, wchodząc do pokoju. – Zaraz mamy wyjazd, a dziewczęta się jeszcze nie spakowały – tu posłał spojrzenie Stelli, próbującej upchać w walizce piątą parę kozaków.
When it's you and me, we don't need no one to tell us who to be, we'll keep turning up the radio... – Ciągnął Johnny jak gdyby nigdy nic.
Wellert wzniósł oczy do sufitu.
– Tak czy owak, za dziesięć minut wszyscy mają być zwarci i gotowi. Teraz róbcie co chcecie.
Po czym opuścił salon.
Ripp rzucił w ścianę zgniecionym plastikowym kubkiem.
I don't care if I'm a misfit, I like it better than this hipster bullshit!
I am the motherfucking princess – zawtórowała mu Zoe. – You still love it!
– Taaak, bardzo... – chłopak zmierzył ją wzrokiem. – Chyba nawet bardziej, niż mój kochany braciszek.
– Morda w kubeł, Grunt! – rzuciła w niego trampkiem Mikeya.
– Twoja elokwencja mnie poraża... – odbił buta metalową tacką do napojów. – Dawaj dalej, Vu. Może mnie przegadasz.
– Nie muszę – odparła, po czym dźgnęła go łokciem w brzuch.
– Ała!!! – zawył. – Tylko uważaj, jak tak potraktujesz Tanka, jeśli nie będzie chciał ci się oświadczyć, to... KURWA MAĆ, ODWAL SIĘ, KOBIETO!!!
Zoe bowiem wyrwała mu tackę i przywaliła go nią w twarz.

***

– Melissa Kellington? – Wellert wyczytał z listy imię i nazwisko Melly.
– Jestem.
– Lisabeth Depter?
– Tutaj.
– Sally i Zayn Carter?
– Obecni.
– Rainelle Vu?
– Jestem – Zoe machnęła ręką i „przypadkiem” zahaczyła nią o nos Rippa.
– Stella McFlue? Ophelia Nigmos? Michael Cleverson?
– Jesteśmy.
– Rupert Grunt? Kristen Moral? John Smith?
– Obecni.
– Bill Ouson i Jodie Jenson?
– Tutaj.
Wellert złożył kartkę z listą wycieczkowiczów.
– No, to do Strangetown. Musicie jakoś pomieścić się w taksówkach, przybędą lada moment. O, właśnie jadą.
Ophelia rozejrzała się ze smutkiem po holu w domu Beakerów.
– Będzie mi brakowało tego miejsca.
– Mi też – Stella pokiwała głową. – Ten wyjazd trwał zdecydowanie za krótko.
– Mhm... – Ripp wrzucił do swojego plecaka bidon z ciepłą herbatą, po czym szczelnie zasunął pokrowiec z gitarą w środku. – Po zakończeniu roku musimy zrobić imprezę w domu Crystal.
– A może w twoim? – Zoe założyła ręce. – Ciocia powiedziała, że już nigdy więcej nie użyczy nam swojej siedziby.
– W moim? – chłopak wyszczerzył zęby. – Tank będzie dodatkową atrakcją, co?
Nastolatka postanowiła go zignorować.
– Myślę, że moja chata się nada – Stella wzruszyła ramionami. – Ojciec i tak całe noce przesiaduje w bibliotece, czasem nawet nie wraca przed świtem. Poza tym nie mam rodzeństwa.
– Gdyby nie ciotka, mój dom byłby niezły – zamyśliła się Ophelia. – Duży i w ogóle.
– Tylko ten cmentarz w ogródku... – Ripp pokiwał głową z udawanym smutkiem. – A to pech...
Stella pozieleniała lekko na twarzy.
– Uh, i ty tam mieszkasz? – popatrzyła na Ophelię spod uniesionych brwi.
– Tak, od ośmiu lat – odparła spokojnie dziewczyna.
– Jeszcze nie uciekłaś z domu? – wtrąciła Sally, wchodząc do środka domu. – Nie boisz się, że ta... – tu wymieniła spojrzenia ze Stellą. – Mężobójczyni zamorduje cię we śnie?
– No właśnie – pokiwała głową tamta.
– Słuchajcie, możecie po prostu dać jej spokój? – warknęła Zoe. Ophelia tak mocno zaciskała zęby, że na jej wardze zaczęły pojawiać się kropelki krwi. – Rozumiem, na czas wycieczki nastąpiło zawieszenie broni, ale, na litość boską, zaraz musicie zaczynać, kiedy tylko pojawia się okazja?
Zapadła cisza. Sally otworzyła usta, lecz Ripp ją uprzedził.
There's nothing left to say now – wers z refrenu piosenki Imagine Dragons ociekał niemal wyczuwalnym jadem. Stella zmarszczyła brwi, a następnie popatrzyła na chłopaka.
– Chcę pogadać z tobą na osobności – obrzuciła zebranych wokół władczym spojrzeniem, po czym odwróciła się i pomaszerowała do kuchni. Ripp podążył za nią, odprowadzany wzrokiem przez Zoe.
Stella oparła się o stół, krzyżując ręce.
– Robisz z życia melodramat – powiedziała, świdrując chłopaka wzrokiem.
– Może to lubię?
– Mogłeś mieć najładniejszą dziewczynę w szkole, ale nie, ty wciąż trzymasz się tej pokręconej psycholki.
– Ach, jaka ty skromna – warknął. – Poza tym, chyba jesteś szczęśliwa z Zaynem?
– Tu nie chodzi o mnie, tylko o ciebie.
– Od kiedy się mną przejmujesz? Stella Heather McFlue i Ripp Ścierwo Grunt? Błagam – zaśmiał się bez cienia wesołości.
– Nie no, wiedziałam, że mężczyźni są ślepi, ale ty przebijasz wszystkich chłopaków ze szkoły razem wziętych.
– O co ci do cholery chodzi? – zdenerwował się. – Prosisz mnie na rozmowę, by mi nawrzucać, że przyjaźnię się z Ophelią? Naprawdę jesteś wciąż na poziomie zakompleksionej czternastolatki?
Nawet, jeśli na Stelli te słowa wywarły jakiekolwiek wrażenie, nie okazała tego.
– Trzymasz się przeszłości, Ripp. Dobra, może nie powinnam dziś dokopać Ophelii, to było dziecinne. Ale nie o to mi chodzi! Chcę ci tylko powiedzieć, że jeśli wciąż będziesz taki ślepy, uczulony na zmiany, ominie cię coś bardzo ważnego! A, co najgorsze – wycelowała w niego palec. – nie tylko ty się tym zranisz.
Przeszła obok niego z zamiarem opuszczenia kuchni. W drzwiach odwróciła się jeszcze, lecz nie po to, by rzucić jakąś szyderczą uwagę. Patrzyła na niego z mieszaniną współczucia, pogardy i determinacji.
– Dorośnij, Ripp.
Po czym zostawiła go, by zmagał się ze swoimi myślami sam na sam.

___________________________________________________________________________________
Od autorki:
Każdy do czegoś wraca. Do rodziny. Do marzeń. Do dawnego życia. Bohaterowie Strangetown wracają do domu, ale nie tylko. Ophelia będzie musiała poradzić sobie ze zdjęciem rozejmu, Ripp - poważnie zastanowić nad słowami Stelli. Zoe tolerować obecność Lisabeth i zapanować nad swoją mocą.
Taki mały spojler :3
Piosenki! Dużo się ich namnożyło - na początku Avril Lavigne Let Me Go, potem Kult Piloci, następnie Guns N' Roses Sweet Home Alabama i znów Avril Lavigne Rock N' Roll. Melly z Ophelią przerabiały Śpiewać każdy może Jerzego Stuhra (tak? Bodajże).
Czasami Strangetown wymyka mi się z dłoni i spada na podłogę, obtłukując się jak ceramiczna filiżanka. Więc może się zmieniać. I szaleć. Jak ja.
Chyba na serio upiłam się tą herbatą z imbirem.















piątek, 4 kwietnia 2014

Back in black!

Wracam! Historia rusza, przynajmniej taką mam nadzieję. W związku z tym, poniżej napisałam jedną informację o dalszych losach poszczególnych bohaterów Strangetown w nadchodzących rozdziałach:

  • Ripp Grunt - odkryje, jak bardzo boli złamane serce
  • Jill Smith - wypełni zleconą przez Bellę misję
  • Johnny Smith - będzie wspierać Rippa
  • Buzz Grunt - dowie się o kimś, kto go kocha
  • Annie Howell - utraci swojego chłopaka, ale nie na zawsze
  • Moo Hellen - spełni się jej największa obawa
  • K.T Jenson - znajdzie przyjaciółkę
  • Erin Beaker - będzie musiała wysłuchiwać w nieskończoność wzdychania zakochanej Kristien
  • Circe Beaker - wreszcie przejrzy na oczy
  • Buck Grunt - nauczy się kontrolować swą moc
  • Zoe Vu - znajdzie przyjaciółki
  • Ted Jenson - straci kogoś bardzo bliskiego
  • Hazel Dente - nareszcie będzie szczęśliwa
  • Pascal Curious - jak powiedziała Smooth, będzie kupować coś na dłoń
  • Jenny Smith - zapłacze po swoim wrogu
  • Ophelia Nigmos - usłyszy trzask tłuczonej filiżanki
  • Olive Specter - spotka swojego ukochanego
  • Jodie Jenson - spełni marzenie
  • Joel Relow - będzie musiał pocieszać Annie... biedaczek
  • Bella Goth - odzyska spokój sumienia
  • Nerwus - zostanie porwany
  • Loki Beaker - będzie mieszkał sam
  • Vidcund Curious - odzyska ukochaną
  • Melly Kellington -  będzie mieć DUŻY problem
  • Kristen Loste - zakocha się po uszy