.

.

sobota, 10 stycznia 2015

Strangetown - rozdział dwudziesty "Dom"

STRANGETOWN
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Dom



Uwaga: ludzie znikający z ulicy, tragedia życiowa, wspominanie bólu z przeszłości oraz jeden przypadek zatrzymania czasu.

Bella zajrzała do lodówki z zamiarem przekąszenia lazanii wykonanej przez Emily. Służąca froterowała podłogę w Dużym Holu, drugi raz tego dnia. W ogóle panna Emory była jakaś nieswoja od czasów konkursu kulinarnego w Strangetown. I to się coraz bardziej nasilało!
Kiedy Bella zauważyła swoje pończochy oraz sweter ułożone schludnie na paczce sera, postanowiła zainterweniować.
– Emily? Mogłabyś zjawić się tu na sekundkę? – zawołała pozornie spokojnym tonem kobieta.
– Oczywiście, pani Bello. – dziewczyna przybiegła w radosnych podskokach.
– Pozwól, proszę za mną. Muszę cię o coś zapytać. – wyjaśniła Bella. Ze stukotem drewnianych, staromodnych chodaków przeszła przez zalany słonecznym blaskiem Mały Hol. Przez chwilę zbierała myśli, wbijając wzrok w podniszczone płytki z czerwonej gliny z bruzdami w kształcie słońc. Przerwy między płytkami były czarne. Czarne jak węgiel albo ulubiona patelnia Emily. Ta z tytanową powłoką. Emily nazwała ją na cześć Magdy Gessler.
– Powiedź mi, proszę... – zaczęła kobieta, wchodząc ze stukotem do swojej sypialni. Mówiła powoli, podczas gdy służąca patrzyła na nią z ciekawością oraz podążała tym swoim denerwująco radosnym i sprężystym krokiem. Bella zastanawiała się, jak ująć to najprościej, śpieszyła się przecież na spotkanie z Pitą i kieliszkiem wytrawnego francuskiego Domaine Moltes. A musiała jeszcze się przebrać. – Ostatnio jesteś taka...
Urwała, kiedy otworzyła szafę. W milczeniu spojrzała na szklane naczynie z lazanią bolonese stojące na półce z rzadziej używanymi sukniami. Sos bolonese wspaniale komponował się kolorystycznie z jej suknią wieczorową o barwie indyjskiego różu.
– Najmocniej przepraszam! – przerwała ciszę Emily po dobrej minucie jej wymownego trwania (ciszy, nie dziewczyny).
– Jesteś taka roztrzepana. – powtórzyła Bella, patrząc z irytacją na służącą.
– Najmocniej przepraszam! – mówiła w kółko panna Emory. – Zaraz to naprawię!
– Co się stało? – chciała się dowiedzieć Bella.
– Najmocniej przepraszam! – dostała w odpowiedzi.
– Ale dlaczego jesteś taka roztargniona?
– Najmocniej przepraszam!
– DOBRZE, PRZEPROSINY PRZYJĘTE! – nie wytrzymała kobieta. Emily zerknęła na nią lękliwie. Bella złapała się za głowę i odetchnęła głęboko, by się uspokoić.
– Wyjaśnij mi, dlaczego tak jest? – ponowiła pytanie.
– Najmocniej przepraszam...m... – zająknęła się służąca pod piorunującym wzrokiem Belli. – Chodzi o to, że ja spotkałam pewnego człowieka, który... był no...
– Twoim chłopakiem? – dopytywała Bella.
– Martwy! Tak, on był martwy. I my się kiedyś znaliśmy. I on tu zginął. I czekał na mnie jakieś osiemdziesiąt lat. No i... on nie może tu wejść. I nie możemy się spotkać. Bo ja nie mogę wyjść stąd, pani Bello, chyba że za osiemdziesiąt lat! – wydukała Emily.
– Mogę przynieść mu list, jeśli obiecasz, że się poprawisz. – rzekła Bella.
– Och, byłabym taka wdzięczna! – krzyknęła w zachwycie dziewczyna. – Od razu się poprawię!
I wypadła z pokoju, zostawiając lazanię na miejscu.

***

Nerwus spojrzał na zmęczoną, wymizerowaną twarz swojej dziewczyny. Annie wyczerpywała cała sprawa z Beakerami, a on czuł się winny. To była jego wina! Nie powinien jej mówić o tym wszystkim. Wystarczyło spojrzeć: łamliwe, odbarwione włosy, blada cera, krótkie, nierówne paznokcie, mocno zarysowane żebra – słowem, jego dziewczyna wyglądała jak półtora nieszczęścia. Kiedy zajrzał do jej pokoju, zdobyła się na słabe wykrzywienie bladych warg w – Nerwus musiał to przyznać – żałosnej imitacji jej zwykle szerokiego uśmiechu.
– Hej, mała – podszedł do dziewczyny i przytulił ją, ciesząc się ich kontaktem. "Mała". Przy jej wzroście tylko on mógł ją tak nazywać. To był ich prywatny żart – kiedyś, kiedy się poznawali, Annie powiedziała mu, że zawsze się zmieniała w Nocną Bestię, ale nie pamięta, jak wyglądała jako dziecko.
– Nie mogłaś przejrzeć się w lustrze? – zapytał wtedy rozbawiony chłopak.
– Nie za bardzo nad sobą panuję, kiedy jestem... – nie mogła znaleźć słów.
– Kiedy ujawnia się twój futrzasty przyjaciel? – podpowiedział Nerwus. Annie zgromiła go spojrzeniem, więc wzruszył ramionami i dodał z krzywym uśmiechem: – Jestem pewien, że byłaś słodka i mała, zupełnie jak szczeniak!
Parsknął śmiechem na widok jej miny, więc rzuciła w niego poduszką. Ale uśmiechała się szeroko.
Teraz także dała radę uśmiechnąć się normalnie. Nerwus spojrzał na nią i pokręcił głową.
– Wiem, to niezbyt subtelne, ale wyglądasz jak strach na wróble. Potrzebujesz słońca – zarządził i wypchnął ją z pokoju. Annie zaczęła protestować.
– Zalecenie lekarza – stwierdził i wcisnął jej czapkę na głowę.
– Nie powinnam wychodzić! Już późno... – powiedziała niepewnie.
– Guzik prawda – powiedział i urwał. Nagle spojrzał na nią w udawanym olśnieniu. – Ty się mnie starasz unikać, prawda? Ładnie to tak?
Annie parsknęła śmiechem na widok jego oburzonej miny. Pocałował ją lekko.
– Musimy nadrobić braki! Więc uznaj mnie za ochroniarza i partnera do konwersacji.
– Spacery są takie... oklepane i nudne – powiedziała dziewczyna, by odwieść go od tego pomysłu.
– Ale nie spacery w moim towarzystwie! – zaprzeczył chłopak.
– Wszystkie spacery są nudne. – stwierdziła tonem znawcy.
Złapał ją za dłonie i spojrzał głęboko w oczy.
– Chciałabyś! Ja i nudy! Phi! – zrobił wyniosłą minę, której nauczył się od Lokiego, jednak za bardzo skupił wzrok na nosie i wyszedł mu zez. Annie roześmiała się na dobre, ożywiając nieco zapiaszczoną ulicę.
***

Posiadłość Beakerów w Aurora Skies wydała się Erin bardzo smutna i zimna. Nieprzyjemna. Dziewczyna jak we śnie chodziła po pokojach, zaglądając we wszelkie zakamarki, z nadzieją znalezienia choćby jednego drobiazgu, jednej rzeczy, która uczyniłaby z tego opuszczonego miejsca dom. Na próżno – wszystko, z czym wiązała wspomnienia swego dzieciństwa, znajdowało się w Strangetown lub zostało sprzedane lata temu. Większość odziedziczył Loki. W malutkim domku Erin stało tylko kilka bibelotów, głównie zdjęć, które dla brata nie miały żadnego znaczenia.
Tak było w testamencie – on dostał wszystkie te graty oraz firmę ojca, a ona dom. O ile Loki postąpił dosyć przedsiębiorczo, sprzedając wiele rzeczy plus firmę, Erin nie mogła się zdobyć na pozbycie się rodzinnej posiadłości. Nie potrafiła.
Wyszła tylnymi drzwiami na taras i odetchnęła głęboko zimowym powietrzem. Rozejrzała się i jej wzrok padł na kolumnę podtrzymującą daszek. Zastygła w bezruchu. To tu zawsze z Lokim składali ofiarę dla Ducha Zimy – gdy tylko na krawędzi dachu pojawiały się sople, zrywali największy i rozbijali go o ganek obok kolumny, by podziękować Duchowi za nadejście zimy.
To było zanim jej brat stał się psychopatą.
Podeszła do kolumny. Z dach zwisały piękne, długie sople. Urwała największy, czując ból w miejscu zetknięcia skóry z lodem. Rzuciła go na ganek. Białe odłamki rozbryznęły się na gładkim kamieniu.
Przełknęła łzy. Przez chwilę jeszcze patrzyła w to miejsce, a później obróciła się i weszła do środka, gdzie czekała już na nią Kristien.

***

Gdzie jest dom?

Cause they say home is where your heart is set in stone
Is where you go when you’re alone
Is where you go to rest your bones
It’s not just where you lay your head
It's not just where you make your bed

Widać nie istnieje. Tego była pewna. Jej dom. To miejsce nie chciało tej dziewczyny – ta dziewczyna marzyła, by być byle dalej od tego domu. Gdy była sama, stała przed nim i tak bardzo nie chciała wejść, że musieli na nią krzyczeć, by to zrobiła. A i tak sami się do tego zmuszali. Dziewczyna – dziewczynka – czuła się pusta w środku. Jedyna jej życzliwa osoba nie żyła.
Bonnie spoglądała na pustynię przed sobą i próbowała sobie wyobrazić, że nic poza tym nie ma. Że może odejść, bo gdzieś tam jest jej dom. Że nikt jej nie wspomni tu. Wiedziała, co by powiedziała matka – chyba tylko ona naprawdę zauważała dziewczynkę – gdyby ta wyjaśniła, jak się czuje. Bonnie przesadza. Dziecko nie potrafiłoby tak funkcjonować. Bonnie dramatyzuje. Ona wie, że jest jej ciężko, ale jej życie jest naprawdę dobre.
Taa, pomyślała gorzko, z rodziną, która nienawidzi, z koszmarami tak żywymi, że budziła się posiniaczona, z innymi koszmarami – tym razem jeszcze bardziej prawdziwymi, tymi szkolnymi.
Chodź już, bo zamykam drzwi! – dobiegł ją krzyk.

***

Wieczór ogarnął Deadtree szybko – słońce zaszło, lecz piasek oraz mury kamienic wciąż były rozgrzane. Annie i Nerwus przechadzali się w tę i z powrotem.
Mówiłem, że spacer nie będzie złym pomysłem – chłopak uśmiechnął się do towarzyszki.
Dobrze, dobrze, zwracam honor – pocałowała go w policzek.
Pita pomachała im, gdy mijali jej stragan.
Oni wyglądają po prostu zbyt uroczo – powiedziała do Gimiego, który zachichotał. – Pamiętam, jak w liceum...
Ale para nie zdążyła usłyszeć końca zdania, bowiem nagle ziemia zadrżała. Powiało chłodem.
Co się... – zaczęła Annie. Nerwus instynktownie otoczył ją ramieniem.
Czas ustał – tak! Przechodnie zatrzymali się w pół kroku, przestało wiać.
I nagle pojawiła się czarna mgła. Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze strachu. Pamiętała ją – to była ta sama, która w ratuszu zabrała Olive, która prawie dwadzieścia lat temu pochłonęła matkę Annie.
Teraz przyszła po nią.
Wczepiła się paznokciami w koszulkę Nerwusa. Z mgły wyłoniła się ciemna, zakapturzona postać. On.
Puść go – powiedziała Śmierć donośnie. Nie zareagowała.
Zostaw ją! – zawołał za to Nerwus.
Nie po nią tu przyszedłem – rzekła postać łagodnie.
O nie. Nie, nie, nie. Nie mogło być gorzej. Annie niemal podarła chłopakowi T-shirt, tak mocno się go trzymała.
Nie! – krzyknęła rozpaczliwie. – Nie pozwolę ci znów mi kogoś odebrać!
Śmierć przyjrzała jej się.
Mała Annabel Howell, czyż tak? – rzekła ze współczuciem. – Wybacz mi, dziecko. Musiałem.
Nie! – wrzasnęła z pasją, w jej oczach pojawiły się łzy. – Nie musiałeś!
Przypomniała sobie wyraźnie tamtą scenę – ona, kilkuletnia, skryta za komodą. Czarna mgła wypełniająca pokój. Mama upadająca na ziemię, jej naszyjnik pękający, koraliki toczące się po podłodze. Jeden wtoczył się pod komodę. Mała Annie uklękła i podniosła go.
Zakapturzona postać wyjęła coś zza poły płaszcza i podała Annie na wyciągniętej dłoni kościotrupa. Ceramiczny koralik z wymalowanymi na nim kwiatkami. Tak sam, jak ten, który wyłuskała ze szpary między deskami podłogi pod komodą.
Czemu to robisz? – szepnęła, ocierając łzy.
Taka moja branża.
Odtrąciła jego dłoń. Koralik wpadł w piasek.
Śmierć sięgnęła ku ręce Nerwusa i chwyciła go za przedramię.
Chodź, synu – powiedziała łagodnie.
Nie!! – krzyknęła Annie, próbując przyciągnąć Nerwusa bliżej do siebie. – Nie!
Annie! – zawołał chłopak. Jego dłoń wyślizgnęła się z jej uścisku.
Nerwus! Nie! Nieee!
Czarny dym pochłonął jego postać. Dziewczyna padła na kolana.
Nerwuuuuus!!!!
Mgła rozwiała się. Annie zaczęła łkać.
Nie... – szeptała urywanie. – Nie, Nerwus...
Czas ruszył z powrotem. Ktoś podbiegł do niej, ktoś ją objął. Ktoś zapytał, co się stało. Ale ona tylko płakała, szepcząc jego imię.

***

Tej nocy Circe miała problemy z zaśnięciem. Długo przekręcała się z boku na bok w pustym łóżku, a gdy wreszcie zapadła w sen, dręczyły ją koszmary.

Śniło jej się, że stała przed jej dawną szkołą, i znów miała szesnaście lat. Po swojej prawej stronie zauważyła Jenny, w zielonej letniej sukience, a po lewej Hazel, ubraną na fioletowo, z czarnymi włosami zaplecionymi w warkocz. Circe spojrzała przed siebie. Biegli do nich chłopcy – Pascal, Vidcund, Lazlo i Buzz.
Pobawmy się z nimi w chowanego! – zawołała Hazel. Wszystkie trzy pobiegły do szkoły, która nagle wydała się jakaś inna, mroczna i o wiele większa.
Jenny skierowała się w prawo, Haz pobiegła w lewo. Circe wspięła się po schodach, po czym weszła do stołówki, ale zamiast niej ujrzała inny, obcy korytarz. Za zakrętem następowało rozwidlenie, później jeszcze jedno... kobieta zgubiła się.
Hazel! – zawołała rozpaczliwie. – Jenny, chłopaki! Wygraliście! Tu jestem!
Ale nikt nie nadchodził. Wyjrzała przez okno w ścianie i zobaczyła jedynie niebo i pustynię. Przebiegła wzdłuż całego korytarza – widok nie zmienił się. Nawet rachityczne krzaki znajdowały się w tych samych miejscach.
Czy ktoś mnie słyszy?! – krzyknęła.
Circeee! – po lewej stronie rozległ się śpiewny głos Hazel. Odwróciła głowę, jednak nikogo tam nie było.
Złap mnie! – zachichotał inny głos, tym razem należący do Jenny. – Musisz mnie złapać!
Circe pobiegła przed siebie, ale korytarze zdawały się nie mieć końca. Głosy dawnych przyjaciółek mąciły jej w głowie. Upadła na kolana...
Sen zmienił się.
Stała niemal na krawędzi skalistego urwiska, pod nią ryczało morze, a wiatr targał jej włosami. Mniej więcej metr przed nią Loki i Vidcund walczyli na miecze. Ten pierwszy wykrzykiwał soczyste przekleństwa, drugi natomiast miał zacięty wyraz twarzy, a pełne wściekłości spojrzenie utkwione w przeciwniku.
Kobieta z przerażeniem zauważyła, że z każdym ciosem Lokiego Vidcund staje się coraz mniejszy. Nie minęła minuta, a skurczył się do rozmiarów małego krzesła, później litrowej butelki, po chwili dorównywał wielkością łyżce stołowej. Loki natomiast przeciwnie – zdążył już przerosnąć Circe dwukrotnie.
Vidcund był wysokości solniczki, gdy miecz wypadł mu z dłoni. Kobieta podbiegła do niego, ale on wciąż się zmniejszał. Wzięła go na ręce. Próbował szeptać, ale jego głos zagłuszały fale.
Kurczył się tak i kurczył, aż wreszcie znikł. Po twarzy Circe popłynęły łzy. Automatycznie spojrzała na zegarek i wrzasnęła, gdyż sekundowa wskazówka była właśnie Vidcundem, a tykanie – jego słowami.
W przerażeniu zrobiła krok do tyłu. Stopa osunęła się po śliskich kamieniach i kobieta runęła w dół.

Obudziła się gwałtownie, dysząc ciężko. Chwilę zajęło jej, by uspokoić drżenie dłoni. Rzuciła okiem na budzik – trzecia dwadzieścia osiem. Zmusiła się do pięciu głębokich oddechów.

You are the hole in my head
You are the space in my bed
You are the silence in between
What I thought and what I said

Zacisnęła powieki. Przed oczami natychmiast stanął jej obraz jakiejś makabrycznie wykrzywionej twarz. Otworzyła je, wzdrygając się. Dzięki, wyobraźnio.

You are the night time fear
You are the morning when it’s clear
When, it’s over, you're to start
You’re my head and you’re my heart
Idź spać, do cholery, nakazała sobie, jutro masz pracę. Dużo pracy.”
Spróbowała znów zamknąć oczy; epizod z twarzą powtórzył się.
Prze chwilę – przez jedną małą chwileczkę – pożałowała, iż dosłownie wygoniła Lokiego z łóżka. Jego dłoń, oddech, cokolwiek, co by przekonało ją, że nie jest sama, z pewnością ukoiłoby ją do snu.
Idź spać.”
Hmm, ciekawe, co robi teraz Vidcund...”
Co? Śpi pewnie. I przestań myśleć. Idź spać.”
A jeśli siedzi na balkonie i gapi się na niebo?”
I ma telefon?”
I zasięg?”
Idź. Do kurwy. Spać.”
Circe wyciągnęła rękę po leżącą na szafce nocnej komórkę. Wybrała numer.
Śpisz?
Poczekała na odpowiedź.
Nie.
To dobrze.

No light, no light in your bright blue eyes

Przez chwilę zamarła z palcami nad klawiaturą. W końcu wystukała:
Gapisz się na niebo jak mniemam?

I never knew daylight could be so violent

10 punktów dla ciebie, brzmiała odpowiedź.
Co ty widzisz w tym niebie?

A revelation in the light of day
You can’t choose what stays and what fades away

Zwlekał z odpowiedzią tak długo, że zaczęła wątpić, czy w ogóle odpisze.
Gwiazdy? :P
Przewróciła oczami i stłumiła chichot.

And I'd do anything to make you stay...

Nie pamiętała, czy mu odpisała. Ale faktem było, że zasnęła spokojnie, z telefonem w ręku.

***

Pomocy! Pomocy, błagam!
Erin unosiła się w pustce, jej włosy i różowa sukienka falowały. Wokół nie było nic – tylko ona, i ten upiorny krzyk, który wciąż słyszała.
Pomóż mi!
Choć tak bardzo chciała odpowiedzieć, nie mogła poruszyć ustami. Pustka spłynęła krwawą czerwienią. Dziewczyna ujrzała przed sobą postać, z twarzą wykrzywioną bólem, włosami potarganymi, rękami i nogami chudymi jak gałęzie umierającego drzewa.
RATUNKU!!! – wrzeszczało monstrum.
Panie i panowie, podchodzimy do lądowania. Proszę zapiąć pasy.
Erin gwałtownie otworzyła oczy, nabierając powietrza w płuca. Chwilę zajęło jej przypomnienie sobie, gdzie się znajduje.
Wszystko w porządku? – spytała z troską siedząca obok Kristien. – Wiesz, pomyślałam, że cię obudzę, przespałaś prawie cały lot...
Tak, to tylko... zły sen – dziewczyna wyjrzała przez okno na majaczące w dole lotnisko w Lucky Palms. – Dzięki, Kristy. Lubię lądowanie.
Wiem! – żeby ją rozweselić, przyjaciółka dźgnęła Erin pod żebra. – Więc co ci się śniło? Czyżby Pan Przystojny Lekarz, tak niesamowity, że to aż straszne?
Blondynka przewróciła oczami.
Nie tym razem.
Po chwili samolot jechał już po pasie startowym. Gdy się zatrzymał, Erin wyciągnęła komórkę.
Dzwonię do Cry, to nas odbierze.
Spoko. I niech koniecznie weźmie Lazla!

Crystal, Lazlo oraz jego malutki niebieski samochodzik czekali na dziewczyny pod lotniskiem. Cry jak zwykle ubrała się dość typowo dla swojego szalonego stylu – paznokcie pomalowane na żółto, czerwono-żółto-jasnozielo-biała długa bluzka w paski oraz błękitne szorty, a do tego skórzane sandałki. Lazlo również trzymał się swego utartego image, z fioletowym T-shirtem z aplikacją przedstawiającą słońce, lody (jedne na patyku, drugie w rożku), szklankę mrożonej kawy i koktajl oraz napisem „SUMMER: welcome to hell, motherf*cker”, a także przetartymi jeansami. Czarne, związane w kucyk włosy i okulary z zielonymi szkłami tylko potęgowały ten wygląd. Sielankę psuły tylko ich miny.
Cześć! – zawołała do nich Erin, machając.
Co się stało? – dodała Kristien, spostrzegając smutek w oczach Crystal.
Nerwus... – Lazlo westchnął. – Nerwus zniknął z Deadtree wczoraj wieczorem. Annie opowiada, że... to odbyło się w podobnym stylu, co wydarzenia w ratuszu.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Erin poczuła się, jakby spadała w dół i w dół niekończącej się studni.
Powiedz, że żartujesz – wydusiła w końcu. – Proszę.
On nie żartuje... – Crystal położyła dziewczynie rękę na ramieniu. – Strasznie mi przykro, Erin.
To nie jest prawda... On nie mógł przecież...”
Jej myśli przemykały chaotycznie, biegały w kółko. Nerwus był jej małym braciszkiem, zawsze wystraszonym, tak szczęśliwym, gdy pozwalała mu pobawić się w jej pokoju. Lojalny, spokojny, cichy Ner. Zupełnie inny od Lokiego – wojowniczego, z rządzą władzy wpojoną mu przez ojca. Starszy o ponad dziesięć lat; w dzieciństwie Erin nigdy nie mogła z nim wygrać z powodu jego inteligencji i ambicji. A Ner był zupełnie inny. To był ktoś, o kogo dziewczyna się troszczyła, ktoś, komu zastępowała rodzinę w wieku zaledwie piętnastu lat. To był jej brat.
A teraz najprawdopodobniej nie żył.
Zaczęła się trząść. Przechodnie patrzyli się na nich ze zdziwieniem – dwie studentki (jedna płacząca), a la hippis oraz ekscentryczna dziewczyna, którą trzymał za rękę – ale Erin nie dbała o to. Nim się obejrzała, szlochała już w ramionach Kristien, a później w samochodzie, przez całą drogę do Strangetown.


_________________
Od autorki:
Hehe, jeden z najbardziej przypadkowych rozdziałów wszech czasów, jeśli mogę tak powiedzieć. Fragment o Erin w Aurora Skies napisałam, jedząc obiad. Ten o Circe wymyśliłam, próbując rozbudzić się pewnego ranka. A moment zniknięcia Nerwusa planowałam od baaaaaaaaardzo dawna (w mojej głowie narodził się z rok temu, jak nie wcześniej, kiedy któregoś wieczora leżałam na plecach na dywanie w salonie). Nie mówiąc już, że ostatni fragment napisałam na szybko, w dzień imprezy urodzinowej mojej siostry, głównie po to, by rozdział miał jako takie zakończenie... a tytuł to po prostu słowo, które jako tako oddaje akcję. PEŁEN PROFESJONALIZM.
Piosenki to Gabrielle Aplin Home oraz Florence + the Machine No Light, No Light (ten moment musiał kiedyś nadejść).