.

.

środa, 29 czerwca 2016

Strangetown - rozdział szesnasty "Cisza" WERSJA POPRAWIONA

Strangetown – rozdział szesnasty

Cisza

Uwaga: gra na emocjach, wspominanie, smutek, co najmniej półtorej strony bitego tekstu o wewnętrznych rozterkach Ophelii, omawianie jednej z moich chorych historii w konwencji lektury szkolnej oraz monolog pijanego szaleńca ze strzelbą. Życzymy miłej lektury.

W późniejszych latach, kiedy Ophelia Nigmos wracała do dnia procesu, pamiętała tylko przebłyski, dźwięki, emocje. Pamiętała łzy w oczach Moo, pamiętała ciszę, która ogarnęła ratusz po tym, jak szara postać rozwiała się, a Olive, niczym szmaciana lalka, bezwładnie upadła na posadzkę.
Pamiętała krzyk, który ją rozdarł; może jej własny, bo nikt inny nie otwierał ust. Wszyscy mieli na twarzach ten sam wyraz głębokiego szoku, strachu oraz niedowierzania.
Pamiętała, że chciała pobiec do ciała ciotki. Ktoś złapał ją w połowie drogi. Wyrywała się, biła, wrzeszczała, wyzywała wszystkich i wszystko. Pamiętała pustynny wiatr, otwierane wrota ratusza. Pamiętała zastygłą w wyrazie szoku twarz Annie, i ten obraz wbił się głęboko w jej mózg, by pozostać tam na zawsze.
Im dalej od budynku ją ciągnięto, tym bardziej traciła siły. W końcu potknęła się, upadła na ulicę, po czym zaczęła szlochać.
Szlochała tak, jakby na świecie nie ostało się już nic innego – tylko ona. Tłukła pięściami o asfalt, dopóki Johnny delikatnie nie zacisnął swoich palców wokół jej przegubów. Krzyczała, wołała matkę. A kiedy była już zupełnie wyczerpana, jej głowa opadła bezsilnie na kolana Johnny'ego. Dalej wspomnienia się urywały.

Mówiła Jenny wielokrotnie, że nie chce wrócić do swojego domu. Do domu Olive. Kobieta zaproponowała jej, iż może chwilowo zamieszkać z nimi – Johnny przeniósł się na kanapę w salonie, a ona do jego pokoju. Jeszcze tego samego dnia jej chłopak i Ripp poszli po rzeczy Ophelii, a następnie pocieszali ją całą noc.
Dziewczyna usnęła dopiero nad ranem. Jenny pozwoliła jej nie iść do szkoły przez cały tydzień – wiedziała, że dziewczyna nie jest jeszcze na to gotowa. Nastolatka godzinami leżała na łóżku, wpatrując się w sufit i rozmyślając.
Pierwsze trzy dni były koszmarem – najpierw to uczucie niedowierzania, później niewyobrażalnie ciężka świadomość, że straciła jedyną rodzinę. Nie licząc Nerwusa, ale jego praktycznie nie znała.
Potem pojawiły się wspomnienia sprzed prawie ośmiu lat. Obrazy rodzinnego domu w Riverbloosom Hills oraz twarze rodziców cięły jej duszę niczym noże. Dziewczyna szlochała za nimi, jeszcze raz widząc scenę ich śmierci – dzień spędzony nad rzeką przepływającą przez miasto, matka dławiąca się wodą, ojciec podążający jej na pomoc. Ophelia stała jak sparaliżowana, patrząc, jak skacząc do wody, jej tata uderza głową o kamień. Krzyki ludzi wokół, czyjeś ręce odciągające ją od brzegu. Otępienie trwające o sekundę za długo, by mogła się wyrwać.

Czwartego dnia nie płakała.
W ogóle. Nie uroniła ani jednej łzy i to było gorsze od spazmatycznego szlochu. Ponieważ łkanie w końcu ją uspokajało, a gdy nie mogła płakać, odczuwała ten ból w sercu jako tępy, uderzający częściej i ze zwiększoną siłą. Zdecydowanie wolała ostre, bardziej zdecydowane, lecz krótkie cięcia.
Piątego dnia nie myślała o Olive, tylko o Johnnym. Obudziła się ze śladami łez na policzkach i powitała to niemalże z ulgą. Kiedy tylko usłyszała w zamku chrobot klucza Jenny, która zamknęła ją od zewnątrz, zaczęła rozmyślać. O swoim chłopaku, o ich związku. Czy jeszcze tak to się nazywało? Czy nie rozeszli się gdzieś po drodze tutaj, a ona tego nie zauważyła? Parą byli oficjalnie, ale dziewczyna traktowała go bardziej jak przyjaciela. W niczym nie przypominali Stelli oraz Zayna, obściskujących się na każdym kroku, czy chociaż Iana i Susan, którzy zaczęli chodzić ze sobą z okolicach Halloween, a nieśmiałe uczucie między nimi dopiero kiełkowało, co wyglądało wprost przesłodko. Podobnie było ze związkiem Seana i Megan. Chodzenie za rączkę, skradzione całusy oraz rumieńce przypominały Ophelii o czasach, kiedy ona i Johnny również się tak zachowywali. Zaczęli ze sobą chodzić w wieku czternastu lat, znali się więc dobrze – dziewczyna pojawiła się w mieście niedługo po dziewiątych urodzinach. Jak to wtedy było? Uczenie się do sprawdzianów w postaci pocałunków nad książkami, randki w kawiarni, wieczorne oglądanie gwiazd. W miarę, jak mijały miesiące, robili to coraz rzadziej – na spotkania najczęściej zapraszali także Rippa, a kiedy Jill poszła do szkoły i rodzice pozwolili jej kłaść się do łóżka godzinę później – o dwudziestej drugiej – o oglądaniu gwiazd nie było mowy. W końcu pół szkoły stwierdziło, że zerwali ze sobą. Oboje próbowali walczyć z tą plotką, jednak praktycznie nie mieli dowodów na jej zaprzeczenie.
Dziewczyna próbowała dojść do sedna problemu. Czyżby coś umarło podczas tych trzech lat? Nadal kochała Johnny'ego i dałaby się za niego zabić, jednak na tej płaszczyźnie to samo czuła do Rippa.
Właśnie. To tutaj zaczynały się schody.
Traktowała własnego chłopaka jak brata.
„Nie, nie o to chodzi, pomyślała, nie wiem o co, ale na pewno nie o to.”
Próbowała wyobrazić sobie swoje życie bez Johnny'ego. Co, gdyby Smithom urodziła się tylko córka? Albo ich starszym synem był Ripp? Widząc w myślach siebie siedzącą w pustej ławce na biologii, poczuła... pustkę.
Więc kochała go. Ale czy on kochał ją? A może to właśnie z jej winy nieoficjalnie się rozeszli? Ophelia widziała swoje wady. Zawsze uważała, że góruje rozsądkiem nad lekkomyślnym Johnnym, ale czy przypadkiem nie stała się zbyt zarozumiała? Budowała wokół siebie mur, chroniąc swe serce przed zranieniem. Może jej chłopak miał dość ciągłego przedzierania się przez iglaki, którymi obsadzała wejście? Może stwierdził, że nie warto? Może to wszystko jest właśnie jej winą...
Te myśli sprawiły, że jej oczy znów wypełniły się łzami. Zawsze starała się, by nie ranić ludzi wokół, równocześnie chroniąc samą siebie, jednak przez to stawała się coraz bardziej oschła i zamknięta w sobie z każdym rokiem. Może Johnny pragnął tej zagubionej, nieśmiałej dziewczyny, jaką była, gdy tu przyjechała?
No właśnie – co pozostało po tamtej dziewczynie? Pisanie wierszy, miłość do książek i sztuki, talent plastyczny i ten dziwny akcent. Przez osiem lat cała reszta diametralnie się zmieniła.
„Ale mnie nie zostawił, rzekła w myślach. Nie zerwał ze mną, nie powiedział nic. Chociaż ja też przecież milczę...”

Kiedy trzy godziny później usłyszała chrobot klucza w zamku, zerwała się z łóżka.
 – Hej, Ophelia! – zawołał Johnny z udawaną wesołością, wchodząc do pokoju. – Ripp ma dziś, korki, przyjdzie później. Nie uwierzysz, Tanner zaprosił Danielle na stu– 
Przerwała mu w pół słowa, całując jego usta i wkładając w ten gest cały swój dzisiejszy smutek, frustrację, strach i to wszystko, co powinna mu powiedzieć w ciągu tych trzech lat. Kiedy się odsunęła, na twarzy Johnny'ego malowało się zdziwienie, lecz był to bardzo przyjemny rodzaj zdziwienia.
 – Kocham cię – szepnęła po prostu.
 – Ja ciebie też, Ophie – odpowiedział, przytulając ją. To wystarczyło.

***

 – Nic z tego nie rozumiem – jęknął Ripp, przerywając Giselle niezwykle nudny wykład na temat kinematyki. – Wybacz, Giz, ale nie łapię.
 – Bo nawet nie próbujesz! – prychnęła dziewczyna. – Słuchaj, masz w planach zdać?
 – Zdać tak – wyszczerzył do niej zęby. – O maturze z fizyki nie było mowy.
Dziewczyna przewróciła oczami. Zaczęła kartkować podręcznik, podczas gdy chłopak przyglądał się jej kolekcji płyt.
 – Hej, masz wszystkie albumy Iron Maiden? – zagwizdał z podziwem.
 – Nie rozpraszaj się! – uderzyła go książką po głowie, ale roześmiała się. – Tak, mam. Hej, może zawrzemy układ?
 – A jaki? Nie, nie zamierzam się skompromitować zapraszaniem Sally na rankę, jeśli o to chodzi, więc nawet nie myśl...
 – Nie zamierzam zrobić tego Sally – przerwała mu. – Chodziło mi o to, żebyś nauczył się grać na gitarze Seven Nation Army. Wiesz, taka zapłata za to, że udzielam ci korków.
 – Eee... a gdzie tu jest haczyk?
 – Jaki haczyk? – parsknęła. – Jestem uczciwą osobą.
 – Czyżby? – mruknął Ripp.
 – A wątpisz w to?
 – Nie! – odparł natychmiast. – Wcale! Ja tylko... ee...
Przewróciła oczami.
 – No co? Taką masz opinię w klasie.
 – Cóż, trzeba z tym żyć. A właśnie, a propos opinii, to jedne pół szkoły twierdzi, że jesteś przystojny, drugie, że jesteś debilem, a trzecie się nie wypowiada – wyszczerzyła do niego zęby.
 – Mam nadzieję, że pierwsza połówka składa się z osobników płci pięknej? – upewnił się chłopak.
 – Tak przynajmniej słyszałam, chociaż mógłbyś się zdziwić...
 – A ty do której grupy należysz?
 – A... jeszcze się nie zastanawiałam – próbowała się wykręcić.
 – Cóż, to chyba zamiast ciebie muszę wziąć na randkę Danielle – zastanowił się na głos. Kiedy dotarło do niego, co powiedział, momentalnie pożałował własnych słów.
 – Chciałeś zabrać mnie na randkę? – Giselle wytrzeszczyła na niego oczy.
 – Jeśli byś ładnie poprosiła...
Dziewczyna odkaszlnęła.
 – Rippie Gruncie, czy byłbyś tak łaskawy i zgodził się zaprosić mnie na randkę?
 – Skoro tak stawiasz sprawę... – również odkaszlnął. – Giselle Prudence Edwards, czy chciałabyś pójść ze mną na randkę?
Obdarzyła go swoim najsłodszym uśmiechem.
 – Nie.
Ripp zamarł.
 – Ale... ej! Podpuszczałaś mnie!
 – No jasne! Chciałam zobaczyć twoją minę, kiedy ci odmawiam.
 – Jesteś okrutna.
 – Jestem samowystarczalna. Mogę skłonić mężczyzn do robienia za mnie wszystkiego.
 – Do czasu, aż się zorientują.
 – Wtedy znajdę następne ofiary.
Jego usta wykrzywił lekki uśmiech.
 – To jak będzie z tą randką?
 – No dobra. Zgadzam się. Jutro o piątej w kawiarni?
 – Czy to przypadkiem nie chłopak powinien ustalać szczegóły?
 – Jestem kobietą samowystarczalną – przypomniała.
 – No to w takim razie sama zaproś się na randkę, a ja będę tylko asystował. Zmieniając temat, możesz mi wytłumaczyć, co to do licha jest ruch opóźniony krzywoliniowy?

***

W piątek Ophelia pojawiła się w szkole. Wciąż wyglądała jak cień człowieka, nos miała zatkany, a oczy miała podpuchnięte, ale chociaż przyszła. Praktycznie wszyscy twierdzili, iż to z powodu dzisiejszego omawiania następnej lektury – Creepy Hollow 86.
Wellert jak zwykle rozpoczął lekcję od sprawdzenia obecności. Gdy wyczytana Nigmos Ophelia odpowiedziała, że jest, nauczyciel spojrzał na nią uważnie.
 – Czujesz się już lepiej? – spytał z pewną troską w głosie.
 – Radzę sobie – dziewczyna zdobyła się na uśmiech.
 – To dobrze – widocznie usatysfakcjonowany tą odpowiedzią wychowawca powrócił do wcześniejszego zajęcia. – Ouson Bill?

Pięć minut później, po zapisaniu tematu („Opowieść o stereotypach – Creepy Hollow 86 Adeli Norvin”), Wellert wstał, wziął wskaźnik, by zająć czymś ręce, i począł przechadzać się wzdłuż Miejsca Śmierci – przestrzeni między tablicą a pierwszą ławką.
 – Z pewnością zauważyliście, że wasza ostatnia lektura jest książką dla młodzieży. Opowiada o współczesnych problemach trzynastolatki żyjącej w mieście pełnym uprzedzeń. Jaka jest wasza opinia na temat zachowania sąsiadów i matki głównej bohaterki?
Nawet Stella podniosła głowę znad czasopisma, które czytała pod ławką. Creepy Hollow 86 podobało się chyba każdemu – była to historia nastoletniej Vien, ciekawskiej dziewczyny poszukującej odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Sfrustrowana notorycznym zbywaniem jej przez matkę, postanawia odwiedzić opuszczony dom numer 86 na samym końcu ulicy noszącej niegdyś nazwę Creepy Hollow. Trzynastolatka odkrywa, że posiadłość jest zamieszkana przez rodzinę, której członkowie posiadają moce magiczne. Dziewczyna zaprzyjaźnia się z czternastoletnią Light oraz jej o rok młodszym rodzeństwem – Devil i Vu (ostatnia postać bardzo podobała się Zoe; poza tym autorka opisywała go jako bardzo przystojnego).
 – Uważam, iż próbowali trzymać Vien z dala od Creepy Hollow dla jej własnego dobra – ku zdumieniu wszystkich ten głos należał do Sally.
 – Ale nie dali nawet szansy mieszkańcom domu – zauważył Bill. – Savii mówiła, że nie zmieniało się to od lat, a jej mocą był przecież czas.
 – Co nie zmienia faktu, iż matka chciała chronić swoją jedyną córkę.
 – Ale trzymała ją pod kloszem, zbywając jej pytania! – podniósł głos chłopak.
 – Spokojnie, bez emocji – nauczyciel przerwał wymianę zdań. – Po tej rozgrzewce prosiłbym kogoś, by rozrysował nam na tablicy drzewo genealogiczne rodziny z Creepy Hollow i opowiedział nam o nim.
Rękę podniosła się oczywiście Ophelia, ale i Zoe.
 – Może panna Vu? – Wellert zerknął do dziennika. – Wybaczcie, Nigmos ma za dobre oceny.
Dziewczyna podeszła do tablicy, chwyciła kredę, po czym zaczęła pisać. Trzy minuty później drzewo było gotowe.
 – No więc, zaczynam od góry. Savii, której mocą, jak wspomniał Bill, był czas, miała z Visiorem dwie córki: Wet i Snow. Ta pierwsza poślubiła Erta, druga natomiast Volta. On z kolei był bratem Zizzy, mającą moc rozumienia języka zwierząt. Snow doczekała się trójki dzieci – Devil, Light i...
 – Chwila moment – przerwał jej Sean. – W jaki sposób z mocy śniegu i elektryczności mogły narodzić się moce powietrza, ognia oraz światła?
 – Nie mówiąc już o wodzie i śniegu z mocy czasu oraz iluzji – dodała Cindy.
 – Twerlick i Liar! – upomniał ich Wellert. – Czas na pytania będzie później.
Zoe kontynuowała omawianie drzewa genealogicznego. Kiedy skończyła, do góry uniosło się z dziesięć rąk.
 – Jak Vien mogła nie uciec na widok czaszki wytaczającej się z ciemności? – spytała Leenie. – Nikt nie ma takich mocnych nerwów.
 – Właśnie. A czerwone oczy w oknie? – dorzuciła Melly. – A wycie wilkołaka?
 – Slav miał wtedy czkawkę – wyjaśniła Jadyn. – Albo kaszlnął, już nie pamiętam.
 – Ale mimo wszystko...
Wellert przysłuchiwał się tej dyskusji ze znużeniem. Był śpiący. Pół dnia spędził na unikaniu Lary, co chwilami zmuszało go do przekradania się tym wąskim korytarzykiem łączącym podwórko za szkołą z salą gimnastyczną, a od trzeciej przerwy musiał kryć się także przed własną siostrą. Nie miał nawet siły uciszać uczniów.
 – Matka Vien nie zauważyła, że Light ma białe włosy, bo wtedy oślepiło ją światło – Lisabeth spekulowała na temat fragmentu, w którym młodzież z Creepy Hollow 86 przychodzi na urodziny bohaterki. – Czyli dziewczyna użyła swoich mocy. Ale była tam przez ponad trzy godziny, razem z innymi nastolatkami...
 – Mnie bardziej interesuje, że nikt nie zwrócił uwagi na zdjęcie Creepy Hollow, które Vien powiesiła sobie przy łóżku – wtrąciła się Giselle.
 – A to swoją drogą.
 – Hej, niedługo mam urodziny – na drugim końcu klasy Susan pogrążyła się w rozmowie z Ianem, Amy i Mikeyem. – Zróbcie mi taką imprezę, jaką miała Vien!
 – Chodzi ci o tę na Creepy Hollow? – uściśliła Samantha, włączając się do konwersacji. – Jak mi załatwisz sukienkę Light, to proszę bardzo.
Rozmowy były tak głośne, że uczniowie zorientowali się, iż przegapili dzwonek, dopiero pięć minut po nim.
 – Praca domowa do wyboru – Wellert zapisał coś na tablicy. – Jedną możliwością jest recenzja książki, drugą charakterystyka któregoś z bohaterów, natomiast trzecią – opis Creepy Hollow 86. A teraz zmykajcie na WF.

***

Ripp usiadł pod salą gimnastyczną, w pewnej odległości od Giselle - wystarczająco dużej, by nie wzbudzać podejrzeń, lecz na tyle blisko, żeby słyszeć, o czym dziewczyna rozmawia z koleżankami.
 – Naprawdę boję się o Lisę - szepnęła do Amy. - Ona z natury jest bardzo wrażliwa, a jeśli dowie się o, ehem, Billu, to chyba już nikomu nie zaufa. I jeszcze ta kłótnia z Zoe...
 – No, to akurat była jej wina - Ripp po prostu musiał się wtrącić.. - Wyzywała ją od mutantów i tak dalej.
 – Ale Zoe nie grała fair.
 – Wtedy nie wiedziała jeszcze o swojej mocy.
 – Wierzysz jej? - prychnęła Giselle na tyle cicho, by Zoe, pogrążona w rozmowie ze stojącą obok Susan, nie dosłyszała tego.
 – Wierzę. To moja przyjaciółka.
Dziewczyna uniosła brwi, ale nic na to nie odpowiedziała.
 – Z kim idziesz na studniówkę? - spytała po chwili milczenia.
 – Z nikim. Ripp Ścierwo Grunt chodzi sam - zażartował bez zbytniego przekonania chłopak. - A ty?
 – Ja też z nikim. Wszyscy są już zajęci.
 – Czyżby? Jeszcze wczoraj rano Kevin szukał partnerki.
 – No to najwidoczniej masz nieaktualne wiadomości, bo słyszałam od Margharet, że z nim idzie.
 – O. A Zoe? Jakoś się nie zwierzała.
 – Zaprosił ją Andy Garroway. Ten blondyn z równoległej, wiesz, który.
 – Wiem. – Ripp zamyślił się. – Słuchaj, skoro wszyscy oprócz nas mają już partnerów, może byśmy poszli razem?
Dziewczyna nieznacznie uniosła brwi.
 – No dobra – zgodziła się. – Podjedziesz po mnie?
Chłopak przytaknął, po czym odwrócił się do zagadującego go Mikeya. Kiedy Giselle upewniła się, że nikt jej nie widzi, pozwoliła swoim ustom wyszczerzyć się w uśmiechu.

***

Zasadniczo, Jodie mogła podzielić swój powrót na cztery etapy. Tak samo, jak przyjazd do Strangetown, zauważała w chwilach refleksji. Ale one zdarzały się rzadko.
Pierwszego dnia, w kilka godzin po przyjeździe, czuła euforię. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo tęskniła za tym miastem! Za ludźmi, którzy tu mieszkali, za każdym zaułkiem i uliczką, nawet za świergotem wilgowronów, który kiedyś tak ją drażnił. Wyglądając przez okno, niczym dziecko wskazywała wszystko, czego nie poznawała, a Kayla opowiadała jej, skąd się wzięły te zmiany. Była szczęśliwa. Na tym polegał pierwszy etap.

Somebody cries in the middle of the night
The neighbors hear, but they turn out the lights

Następnego dnia, choć zaczęło się już nocą, wypełnioną chaotycznymi, nieprzyjemnymi snami, zrobiła zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Dowiedziała się o tym wcześniej, to jasne, ale wtedy wspomnienia jej kłamliwego brata uderzyły ze zdwojoną siłą. Nie czuła już wściekłości, głównie smutek i przygnębienie - i żal, i upokorzenie. Dopiero wieczorem zauważyła, jak bardzo zaniepokojona jest jej przyjaciółka. Tak wyglądał drugi etap.

It's hard to see the pain behind the mask
Bearing the burden of a secret storm
Sometimes she wishes she was never born

Gdy po raz drugi obudziła się w Belladonie, założyła na twarz maskę. Spotkała się z przyjaciółmi, uśmiechając się radośnie i śmiejąc razem z nimi - i pilnując, by w masce nie pojawiła się żadna, szczelina. Nie zdejmując jej nawet wtedy, gdy zostawała sama. Nie chciała, by smutek zepsuł jej radość z powrotu. Ukryła go głęboko pod radosną maską, gdzie nikt nie potrafił zajrzeć - nawet jej przyjaciele. Niczym na karnawale, nikt nie potrafił poznać, co rzeczywiście czuła Jodie Jenson. I o to chodziło. Wszyscy byli szczęśliwi, prawda? 

She walks to school with the lunch she packed
Nobody knows what she's holdin' back

Zanim doszła do czwartego etapu, minęło kilka dni. Uczyła się w domu (nie było sensu zapisywać się do nowej szkoły na chwilę przed maturą), spotykała się z przyjaciółmi, odwiedzała dobrze kiedyś jej znane miejsca. Razem z Jasonem, Erikiem i Kaylą grali w różnych klubach, popularnych i nie, a ona mogła śpiewać, śpiewać, śpiewać! Maska przestała być potrzebna - odległość, czas i strach zrobiły swoje. Łatwo odepchnąć wszystko i udawać, że nic się nie stało, kiedy problem jest setki kilometrów stąd.
Dnie zmieniały się w tygodnie, tak samo, jak nowe rzeczy i miejsca stawały się własne i znane. Łatwo zapomnieć o pustyni, gdy stoi się na brzegu morza, prawda? 

A statue stands in a shaded place
An angel girl with an upturned face

Ale nie wszystko było na pokaz, naciągane. Nie zawsze wszyscy udawali, że Jodie nigdy nie wyjechała. Podwójny, kamienny grób na cmentarzu, od kilku lat pozbawiony wiązanek i zniczy, okazał się aż nadto prawdziwy. Odwiedzała go codziennie, kładła kwiaty i mówiła kilka słów. Tylko za pierwszym razem płakała. Uroniła już przecież dość łez, prawda? 

A name is written on a polished rock
A broken heart that the world forgot 

Ale nawet te chwile, a może zwłaszcza, były dla niej szczęśliwe. 

But her dreams give her wings
And she flies to a place where she's loved
Concrete angel

***

Tymczasem… ponure wnętrze posiadłości Beakerów było jeszcze bardziej ponure niż zazwyczaj. Mogło mieć to związek z obecnym stanem właściciela, który właśnie skończył polerować swoją strzelbę i, mamrocząc gniewnie, potykał się o rozrzucone butelki [Starej Ognistej Whiskey Ogdena] w stronę sejfu na ścianie. Pozostałości procentów chlupotały jakby nieco złowrogo na podłodze, jak i, najwyraźniej, w Lokim, sądząc po treści jego mamrotanych komentarzy.
 – … ta sucz, cały czas się rzucała, zamiast pomóc… i przez nią znowu mamy pieprzone kłopoty… ale to nic, Duncan doskonale wie, że nie może nic mi zrobić… Straci ostatnie dotacje… Ale Erin jeszcze za to zapłaci. – przerwał na chwilę, próbując chwiejnie wpisać kod cyfrowy do skrytki za obrazem. Po chwili obrócił się i rozejrzał ze złością przekrwionymi oczami. Jego spojrzenie padło na postacie przedstawione na płótnie – on i jego żona, Circe, w dniu ślubu. 
 – A ona… ona wcale nie jest lepsza! Cholera wie, co ją ugryzło… Nadal mam sińca – dodał, macając swój policzek i klnąc niewyraźnie – przecież ten świrus nie był nam znowu tak potrzebny, a ta mi jeszcze gada o wyrzutach sumienia. Teraz się zamknęła w sypialni, popieprzony babsztyl, i muszę spać w gościnnej… Nie tak gadała, kiedy zobaczyła moje pieniądze… ten skurczybyk… Vidcund… myślał, że ona go kocha… Debil, coś takiego istnieje tylko w wyobraźni takich głupich idiotek jak ta mutantka Howell. Ale jeszcze inaczej zaśpiewa… zapłaci za to, co mówił…
Nagle zatrzymał się, jakby coś wpadło mu do głowy. Spojrzał w stronę górnego lewego rogu pomieszczenia, gdzie powyżej znajdowała się główna sypialnia. Jego ręka, jakby odruchowo, pogładziła chłodny metal łożyska. 
 – A czemu ona…? Sumienie raczej się w niej nie odezwało… więc co? Może lepiej – mamrotał do siebie gorączkowo, ale wyglądał na dużo przytomniejszego niż jeszcze chwilę temu – będę miał na to oko. Pal licho uczucia, nie pozwolę jej, żeby stchórzyła po tak długim czasie.
Już dawno zaszło słońce, więc wydawało się, że salon wypełniają jedynie nieruchome cienie. A jednak, było tam coś w rodzaju światła, choć niczego ono nie rozświetlało. A raczej błysku… błysku szaleństwa w oczach pijanego mężczyzny ze strzelbą.

____________
Od autorek:
Jest to wersja poprawiona rozdziału, ponieważ patrzenie na oryginał wywoływało u nas spazmy szlochu krwawymi łzami, ropiejącą wysypkę i takie tam. Jedyną piosenką jest Concrete Angel Martiny McBride.
Historia tytułu: cisza przed i po burzy (ale było za długie).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz