.

.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Strangetown - rozdział czternasty "Zdrada"

STRANGETOWN
ROZDZIAŁ CZTERNASY
Zdrada


Uwaga: ostre przekleństwa Jenny, Pascala i reszty. Ponadto, rozdział ten zapoczątkowuje „cykl rewolucyjny”, czyli kilka następujących po sobie rozdziałów, w których prawie wszystkie wątki doznają punktu przełomowego.
Uwaga: znaczna ilość piosenek wplecionych w tekst.
Uwaga: oczywiste (acz przypadkowe) odniesienia do niektórych osób, piosenek, zespołów i w ogóle.


Było cudownie budzić się i myśleć o Gimim.
Tak, Bella naprawdę miała szczęście. Odnalazła
siebie. Prawdę o swoim istnieniu, i to tylko dzięki Gimiemu. Była mu coś winna, prawda? Była mu winna miłość.
Dlaczego ją kochał? Tego nie umiała odgadnąć. Nie wiedziała także, czy ona kocha jego. Już. Ponieważ miała pewność, że w końcu to nastąpi. Najprawdopodobniej całkiem niedługo.
Przeciągnęła się i wstała z łóżka. Jaki piękny dzień! Po raz pierwszy nie miała koszmarów sennych. A to jej się bardzo podobało.
Wkroczyła do kuchni, nie wzdrygając się nawet na widok Dennisa.
– Witaj, Emily – rzekła uprzejmie, siadając na krześle przy stole.
– Och, panna Bella! – zawołała dziewczyna, po czym postawiła przed nią talerz z dwoma parówkami, pokrojonym surowym ogórkiem oraz kromką chleba posmarowaną margaryną. – Co pani się dzisiaj śniło?
Bella zastanowiła się.
– Wyjątkowo nic.
Ze stojącego w salonie radia popłynęła melodia. Kobieta nigdy nie słyszała tej piosenki, lecz kojarzyła głos wokalistki.

My boy builds coffins with hammers and nails
He doesn't build ships, he has no use for sails

Emily jakby posmutniała.
– Chciałabym mieć trumnę – wyszeptała. – Taką prawdziwą, białą.

He doesn't make tables, dressers or chairs
He can't carve a whistle cause he just doesn't care

– To już wiem, co ci kupić na urodziny – zaśmiała się Bella. – Kiedy masz?
Ale Emily nie odpowiedziała, zasłuchana w muzykę.

My boy builds coffins for the rich and the poor
Kings and queens have all knocked on his door

Bella zamyśliła się.
Cóż, było prawdą, że jej chłopak budował trumny. Drewniane, jasne lub ciemne. Te zwykłe, topornie ciosane, robił sam, natomiast na droższych, ładniejszych, zdobienia wykonywały Pita oraz Annie.

Beggars and liars, gypsies and thieves
They all come to him 'cause he's so eager to please

Zaraz, zaraz. Od kiedy nazywała Gimiego swoim chłopakiem?
Zapatrzyła się w nadgryzioną kromkę chleba. Masło było rozsmarowane idealnie równo, jak to Emily miała w zwyczaju. Jeśli kiedykolwiek w życiu potrawie, która wyszła spod jej ręki, brakowało czegoś do perfekcyjności, to najprawdopodobniej dziewczyna akurat się zamyśliła. Taki już los marzycielki.

My boy builds coffins, he makes them all day
But it's not just for work and it isn't for play
He's made one for himself, one for me too

Tak, Gimi ciosał trumny jako podziękowanie, wykonywał je dla osób, które kochał, wyrażał w ten sposób swoje uczucia. Pewnie mieszkańcy każdego innego miasta na świecie uznaliby go za dziwaka, ale w tutaj była naprawdę potrzebny. Strangetown potrzebowało grabarza.
Pani potrzebowała Grabarza.

One of these days he'll make one for you

– Zawsze płaczę przy tej linijce – wychlipała Emily, ocierając łzy płynące strumieniami po jej twarzy.
– Och, Emily...
Bella wstała i przytuliła dziewczynę.
– Z-zawsze chciałam mieć trumnę, chciałam umrzeć, spotkać rodziców, babcię, Lal...– załkała Emily.
– Już, cii... spotkasz.
– Nie – dziewczyna pociągnęła nosem.
– Tak – odparła twardo Bella.
– Nie.
– Tak.
– Nie.
– Tak – odpowiedział Gimi, stając w drzwiach.

My boy builds coffins for better or worse
Some say its a blessing, some say it's a curse

Emily otarła łzy.
– Co się właściwie dzieje? – zapytał mężczyzna.
– Emily opłakuje swoją nieistniejącą trumnę – wyjaśniła Bella.
– Ach. Mogę ci jedną zrobić – Gimi spojrzał na dziewczynę.
– Chodzi o to, że... że... że i tak nigdy w niej nie spocznę! – zawyła Emily i znów wybuchnęła płaczem.
Dennis podpłynął do niej bezszelestnie.
– Nie martw się – powiedział i położył widmową rękę na jej ramieniu. – Pożyczę ci swoją.
– Używaną – dodała szeptem Bella.

He fits them together in sunshine or rain
Each one is unique, no two are the same

Gimi zasłuchał się w piosenkę.
– Ej, ja tu jestem grabarzem! – wycelował palcem w radio oskarżycielsko.
A kto mówi, że nie? – kobieta była dziś w znakomitym nastroju. Po raz pierwszy żartowała z Gimim.
– Nikt nie mówi, po prostu... myślisz, że to jakiś unikatowy zawód, a tu piosenka o tobie.
– Możecie przestać gadać o śmierci? – poprosiła Emily. – Mam kompleksy.
Bella zdecydowanym ruchem wyłączyła radio. Zapadła cisza.
– Tak lepiej – dziewczyna zabrała ze stołu talerz z niedojedzoną kanapką i zabrała się za zmywanie. – Miło, że ktoś przejmuje się losem biednej nieumarłej.
Kąciki ust Gimiego delikatnie się uniosły. Bella zgromiła go wzrokiem. Chociaż, co prawda, takie gadki zdecydowanie nie były w stylu Emily.

***

– To cię załatwili – powiedział Lazlo, wchodząc do kuchni i kładąc gazetę na barze.
– Co? – zdziwił się Pascal, jedząc owsiankę.
Jego brat w milczeniu wskazał na okładkę czasopisma.
Były to Dziwy i czary, jedyna gazeta wychodząca w Strangetown. Ukazywała się co tydzień, a jej redaktorką naczelną była Joan Carter, matka Leah, Sally i Zayna. Ona także wymyśliła tytuł do czasopisma, przez co obraziło się na nią prawie całe miasteczko – do czasu, gdy młodzież przechrzciła Dziwy i czary na Siwy jest Lary, co było oczywistym nawiązaniem do Lary oraz Wellerta.
Gazeta miała służyć powiadamianiu społeczności Strangetown o ważnych wydarzeniach (np. imprezach uczniowskich), jednak najczęściej stawała się powodem rozstań i kłótni.
Jak... – Pascal zakrztusił się owsianką. Na okładce bowiem znajdowało się zdjęcie Hazel oraz Rolanda Calonzo w kawiarni (on całował ją w policzek), a obok fotografia Pascala i kobiety idących na „imprezę” u Crystal. Nagłówek głosił: Oto przyszłe ofiary Hazel „Złowrogiego Oka” Dente!
Pascal poczerwieniał ze złości.
– Jak ona śmiała?!
– Kto? – zdziwił się Lazlo. – Hazel?
– Nie, ta zdzira Carter! Ona to pisała! A poza tym wiedziałem, że Hazzy chodziła z Ronem.
– Chodziła?
– Zerwali tydzień temu.
– Ach.
W tym momencie trzasnęły drzwi frontowe, a w kuchni pojawiła się Jenny, wściekła jak osa.
Ta pieprzona suka Carter! Jak ona śmiała coś takiego powypisywać! I to o Hazzy! Och, zapłaci za to, dziwka jedna!
Pascal i Lazlo spojrzeli na siebie, zszokowani. Ostatnim razem Jenny przeklinała tak ostro, kiedy Buzz wyrzucił Lylę z domu.
– Eee... Jen, widzę, że podchodzisz do tego... hmm... emocjonalnie – zauważył ostrożnie Lazlo.
– I słusznie! – poparł siostrę Pascal. – A co konkretnie napisała tam Carter?
Jenny porwała gazetę z blatu i zaczęła nią potrząsać.
– Pisze, że Haz bawi się waszymi uczuciami! I planuje skrytobójstwo! I że wyszły na jwa jakieś „dowody” o śmierciach jej mężów! – krzyknęła, raz po raz waląc czasopismem w barek. – Ona robi z Hazel taką samą mężobójczynię jak z Olive! Pamiętacie, co było, kiedy przygarnęła Ophelię?
Nikt nie musiał nawet wspominać jadowitego artykułu pani Carter sprzed ośmiu lat.
– Dać jej w kość, czy poczekać, aż Haz się z nią rozprawi? – zapytał Pascal.
– Lepiej poszczujmy ją Annie – zaproponował Lazlo. – Starczy na dłużej.
– Co? Carter? – Jenny uniosła jedną brew.
– Taak... no wiesz, rozerwanie jej na strzępy jest bardziej zabawne niż zatrzymanie serca, nie uważacie?
– Tylko trzeba zwerbować Erin, żeby ją przytrzymała – zastanowił się Pascal. – Można też poprosić Jill, by później spaliła jej łeb.
– Nie lepiej od razu? – Jenny wyobraziła sobie swoją córkę puszczającą Joan Carter z dymem i od razu humor jej się poprawił.
– Nie – pokręcił głową Lazlo. – Annie nie lubi ugotowanych mózgów.
– No to chociaż jedną rękę – poprosiła kobieta. – A mózg damy zombim z PP.
– Może być – zgodził się Pascal. – Jeśli Buck się zgodzi, z chęcią trafiłbym ją piorunem.
– Tylko powiedzmy o tym Moo, lubię patrzeć, jak się wkurza – w zielonych oczach blondynki pojawiły się iskierki. – Poza tym wiesz, Joan Carter i w ogóle...
– No to zdecydowane – Lazlo zatarł ręce. – Najpierw Jill pali jej jedną rękę, potem Annie rozrywa ją na strzępy, a Erin trzyma, Buck trafia jej szczątki piorunem, a mózg podrzucamy zombim.
– Dokładnie – Jenny przybiła mu piątkę.

***

I've been looking for a driver who's qualified
So if you think that you're the one step into my ride

Ripp chciał zatkać uszy i ochronić się przed atakującym je Shut Up And Drive, a najlepiej w ogóle wyłączyć budzik.

I'm a fine-tuned supersonic speed machine
With a sunroof top and a gangster lean

Automatycznie dodał w myślach tę piosenkę do listy kawałków, których musi nauczyć się grać – gitara elektryczna w tle była jedynym (poza tytułem) powodem, dla którego w ogóle zainteresował się utworem.

So if you feel me let me know, know, know
Come on now what you waiting for, for, for

Cholera, dziesięć dni wstawania o jedenastej, a dziś pobudka o szóstej trzydzieści. Życie jest niesprawiedliwe.
Chaotycznie rozespane myśli krążyły po nie do końca rozbudzonej głowie Rippa.

My engine's ready to explode, explode, explode
So start me up and watch me go, go, go, go

Szkoła. Co miał dziś pierwsze? Chyba matmę. Słodko, tylko o tym marzył. Naszła go ochota na ułożenie jakiejś piosenki, ale pisanie czegoś innego niż równania z trzema niewiadomymi i pierwiastkami były na matematyce co najmniej niebezpiecznie. Nie bez powodu uczniowie ochrzcili nauczyciela tegoż szlachetnego przedmiotu Wampirem – cuchnęło od niego czymś w rodzaju krwi królików, skórę miał bladą a twarz podobną do Virginii Feng. Nie mówiąc już o ich wspólnym nazwisku.

Got you where you wanna go if you know what i mean
Got a ride that smoother than a limosine

Przemknęło mu przez głowę, że warto by było wydrukować fotki z wycieczki – Bill wziął z domu aparat i pożyczył go Lisabeth, która dokumentowała na zdjęciach przebieg całego wyjazdu. Zaśmiał się w duchu na wspomnienie miny Ophelii, gdy Johnny całował się z Sally. Albo kiedy Zoe oderwała głowę bałwanowi zbudowanego przez Stellę. Jodie i Mikey tańczący na fontannie również byli warci uwiecznienia.

Cos I'm zero to sixty in three point five
Baby, you got the keys-

O czym mogłaby być ta piosenka, którą zamierzał napisać? Na pewno z jakąś dobrą solówką po drugim refrenie. I niezłym bridge. Może poprosi Ophelię o słowa? Albo chociaż o temat?
Nie, jednak nie. Zrobi to zupełnie sam.

Now shut up and drive!

– RIPP, WYŁĄCZ TO CHOLERSTWO!!! – głos Buzza przebił się przez muzykę. Chłopak przeciągnął się i wziął telefon z szafki nocnej. Osiem lat. Osiem długich, ciężkich lat bez mamy, lat pełnych przemocy, krzyku, ucieczek z domu. Lat ukrywania się w domu Smithów przed rozszalałym ojcem, lat grania mu na nosie, by, gdy wpadnie wściekły, burząc cały spokój wypracowany przez te godziny bez niego, schować się za wyniosłą postacią Jenny, która podczas kłótni z nim jakby przybierała na wzroście. Osiem lat. Co zrobiłaby Lyla, gdyby to widziała?
Ripp nie miał ochoty na konfrontację z ojcem, więc ubrał się szybko, narzucił plecak na ramiona, chwycił zeszyt z tekstami i skierował się na dół, przeskakując po dwa stopnie. Jest szansa, że wymknie się niezauważony.
Co go tak dzisiaj cieszyło? Czuł się wolny. Teoretycznie mógłby odlecieć.
Ojciec stał odwrócony plecami do drzwi, właśnie dając komuś reprymendę przez telefon. Chłopak przebiegł na placach po wykładzinie w salonie, pokonał korytarz szybkim krokiem i dopadł drzwi. Zeskoczył ze schodków prowadzących na ganek, popędził dalej ulicą do głównej drogi. Udało się!
Szedł poboczem, napawając się porankiem. Starał się znaleźć inspirację we wszystkim, każda rzecz mogła zostać zamieszczona w piosence. Dora Duncan otwierająca sklep, Joey Edwards, matka Giselle, plotkująca przed pracą w kawiarni z Evą Swamp-Breckley-Swamp (mamą Megan i kuzynką Lary). Crystal stojąca w oknie salonu z kubkiem kakao w dłoni. Kim Yokel odprowadzana do szkoły przez starsze siostry. Strangetown tętniło życiem w poranki takie jak ten.
Ripp wiedział, że nigdzie nie będzie mu lepiej niż tu.

***
Jodie weszła do klasy, nucąc pod nosem Empire Shakiry. Nie wiedzieć czemu, kiedy tylko przekroczyli wczoraj granice Strangetown ta piosenka zaczęła jej krążyć po głowie. Niestety dziewczyna nie pamiętała słów, jedynie muzykę. Kolejnym złym zbiegiem okoliczności było to, że zostawiła swój śpiewnik w walizce, a walizkę – jak wszyscy – w szkole. Kiedy dojechali na miejsce, nikomu nie chciało się ich tachać.
Piiii-k. Jo zerknęła na ekran komórki.
„Właśnie sobie przypomniałam – mamy u nas w apartamencie twoje meble” – mówił SMS od Kayli.
„Pamiętam, myślałam, że będziemy się musieli przeprowadzić i wolałam zabrać je z tamtego domu” – odpowiedziała Jodie.
„Moja matka myślała, że z nami zostaniesz. Ale wolałaś jechać z Tedem…”
„Jak to? Musiałam. Z kim bym została?”
„Co? Przecież mogłaś zostać z nami. Sąd przyznał mojej matce prawo opieki nad tobą”
„Kiedy?!” – zadzwonił dzwonek, ale Jo nadal pisała.
„Wtedy, wiesz. Powiedziała Tedowi, żeby spytał cię, czy chcesz zamieszkać u nas. On przyszedł następnego dnia i stwierdził, że nie chcesz.”
„WCALE NIE!”
„Chwila. To co on ci powiedział?!”
„Nic! Słowem nie pisnął, szuja.”
„Wiesz, że jeśli chcesz, to to jest nadal aktualne. Moja mama jest prawniczką, wszystko załatwi.”
Dziewczyna zamarła, wpatrując się w ekran komórki. Jak on mógł? – pytała samą siebie. Okłamał mnie… gdybym wiedziała… W jej głowie rozpętał się huragan myśli i uczuć. Decyzja przyszła sama.
„ Dasz radę przyjechać po mnie za trzy godziny?”
„Oczywiście”

***

Jenny popchnęła drzwi gabinetu pospolicie nazywanego Budą Szeryfa. Aktualnie urzędował tu Duncan, który automatycznie zajął owe stanowisko po głośnym morderstwie swojego zwierzchnika (serio, myśleliście, że piosenka I shot the sheriff but I did not shoot the deputy to przypadek?).
Pomieszczenie było obskurne i małe, zdawało się rozpadać w oczach. Pachniało tu pleśnią, spróchniałymi deskami oraz bardzo mocno ciastkami Dory; Jenny wyczuwała także delikatną woń damskich perfum.
– E... hej, Drew.
Duncan podniósł wzrok znad pliku kartek, który właśnie studiował.
– Cześć, Jen. Usiądziesz? – wskazał krzesło naprzeciwko biurka. – Kathy, zaparzyłabyś nam kawy?
Jenny przewróciła oczami.
– Daj wyschnąć lakierowi na paznokciach Katherine – westchnęła. – Poza tym nie przyszłam się uchlać tu kofeiną, o ile w ogóle jest to możliwe. Chcę pogadać.
Uniósł brwi.
– Plotki to wieczorem przy ciastkach. Jestem w robocie.
– Ja się zerwałam – Jenny wzruszyła ramionami, po czym rozejrzała się dookoła. Kiedy spostrzegła, że drzwi są zamknięte, pochyliła się nad biurkiem i szepnęła: – To bardzo, bardzo ważne.
– Ważniejsze od mojej kawy?
– Tak.
Duncan odchylił się na krześle.
– No to mów.
Kobieta wzięła głęboki oddech, zacisnęła palce na biurku i opowiedziała mu historię Nerwusa.
Kiedy skończyła, zapadła cisza. Tylko ostatnie zdanie rozbrzmiewało jeszcze echem, odbijając się od ścian. Jej słowa zawisły między nimi, odbijając nieme przerażenie na twarzy Duncana.
– Więc... chciałabym ich ukarać – Jenny przerwała milczenie. – Zasługują na to.
Mężczyzna wybił się z odrętwienia i począł przerzucać kartki na biurku.
– Tak, tak... – znalazł chyba to, czego szukał, bo teraz rozglądał się za długopisem. – W trybie natychmiastowym... przyszły tydzień będzie dobry – rzucił okiem na kalendarz wiszący za nim.
– Dobry... na co?
Spojrzał na nią, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
– Na rozprawę sądową.

***

Ophelia patrzyła się tępo w ścianę z głową opartą na rękach. Siedząca obok Zoe szturchała ją od czasu do czasu, rzucając niepokojące spojrzenia w kierunku Wampira, omawiającego właśnie równania różniczkowe.
– O czym on gada? – mruknął Johnny przez sen. Leżał na ławce, policzkiem mnąc stronę podręcznika, którego używał jako poduszki.
– Nie mam pojęcia – jęknął Ripp; jego głos był przepełniony bezgranicznym bólem, wywoływanym przez przedmioty ścisłe. – Dałem sobie spokój z matmą na początku listopada.
– W piątej klasie podstawówki – dokończyła Ophelia. – Kiedy dostałeś pięć niezasłużonych jedynek z rzędu.
– Jako zemsta – zgodził się chłopak.
– Czekaj, zgubiłam się – westchnęła Zoe; ona też miała trudności ze skupieniem się na lekcji. – Co miało być zemstą? Jedynki za olewkę matmy czy odwrotnie?
– Odwrotnie – Ripp rzucił okiem na nauczyciela, który przeczesywał klasę wzrokiem. – Będzie pytać.
– Obstawiamy? – Johnny uniósł jedną powiekę.
– Dobra – Ophelia podążyła za spojrzeniem Wampira. – Susan.
– Według mnie Cindy – stwierdziła Zoe.
– Raczej Kevin – Ripp założył ręce. – Tak... drży. I nawija z Mikeyem.
– Gimpfele – mruknął Johnny, z powrotem zamykając oko.
– Co? – zdziwiła się Ophelia.
– Giselle – przetłumaczyła Zoe, po czym przyjrzała się nauczycielowi. – Pyta za trzy... twa... jeden...
– Giselle Edwards, do tablicy – ostry jak brzytwa głos Wampira przetoczył się po klasie niczym wyrok śmierci. Siedząca obok Giselle Amy wstrzymała oddech. Stamtąd nikt nie wracał bez prezentu w postaci oceny niedostatecznej.
Ale Giselle się nie bała. Uniosła dumnie głowę, odgarnęła z oczu jasne kosmyki, które wyślizgnęły się z kucyka i zdecydowanym krokiem podeszła do tablicy. Wzięła kredę.
– Ona. Robi. To. Dobrze. – wyjąkała Zoe. – Ona poprawnie rozwiązuje równanie. Na pierwszej lekcji omawiania! To się nie zdarza! Poza tym... to Giselle! Ostatni raz uczyła się do matmy gdzieś w gimnazjum!
Istotnie, dziewczyna podała poprawny wynik. Nauczyciel stęknął. Nie miał się do czego przyczepić.
– No dobrze – wysyczał. – Masz tę piątkę.
Kiedy pochylił się, by wstawić ocenę, Giselle jeszcze raz chwyciła kredę i na niezapisanym kawałku tablicy poczęła rysować karykaturę Wampira. Miał sterczące do góry włosy, ogromne oczy z pionowymi źrenicami, krew na podbródku oraz bezgłową kurę w dłoni. Obok, na stosie klawiszy pianina, stała Virginia, a jej dwa warkocze oplatały gardło matematyka. Dorysowała mu wywalony jęzor i nauczyciel zawisł na włosach kobiety. Na dole malunku dziewczyna nakreśliła 7NA.
Wróciła szybko do ławki, po czym dostała od klasy owacje na stojąco.
Wampir spojrzał na tablicę i wywalił gały.
– CO TO JEST?! – ryknął. Oklaski ucichły. Giselle uśmiechnęła się triumfalnie.
– Tylko prawda – mruknęła Zoe. – Najczystsza.

***

– Czemu tak krążysz, Ted? – zapytała go Jenny. Spóźniła się do pracy, ale nikt tego nie zauważył.
– Nie krążę. – zaprzeczył głupio chłopak, zataczając kolejne koło.
– Taa… – westchnęła kobieta. – Właśnie widzę. Czym się martwisz?
Ted zignorował jej pytanie. Miał nadzieję… choć to w sumie niemożliwe… ale mimo wszystko…
– Myślisz, że Jodie mogła spotkać kogoś z Belladona Cove? – wydusił w końcu.
– Pewnie tak – powiedziała Jenny, mając nadzieję, że go uspokoi. – To w końcu bardzo popularne wśród młodzieży z wielkich miast miejsce.
Chłopak jęknął rozpaczliwie.

***

Ripp chwycił Giselle za ramię, gdy znajdowali się już daleko od sali matematycznej.
– Gratulacje. Tak w ogóle, co znaczyły te litery, które napisałaś przy rysunku?
A seven nation army couldn't hold me back – wyszczerzyła zęby dziewczyna.
– Znasz The White Stripes?
– No jasne! – zaśmiała się beztrosko. – Ta piosenka chodzi mi po głowie cały dzień. A poza tym, ta linijka ma swój głębszy sens.
– Faktycznie, jeśli chodzi o zemstę na Wampirze, nawet armia siedmiu narodów nie zdołałaby cię powstrzymać – przytaknął chłopak. – Wewnętrzny impuls, znam to. Co mamy teraz?
– Fizykę – rzuciła przechodząca obok Amy. Ripp jęknął.
– Nie lubisz jej? – zdziwiła się Giselle. – Oczywiście mam na myśli fizykę, nie Amy.
– Nie – odparł twardo. – Przedmioty ścisłe nie mają sensu. Poza tym w ogóle nie ogarniam, o czym gada Kałamarnica.
– Oj, daj spokój. Są łatwiejsze niż robienie sobie makijażu w podskakującym pociągu.
– To mnie pocieszyłaś. Zaraz – wycelował w nią palcem. – Ty je ogarniasz?
Skinęła głową.
– W miarę.
– Ej, to może mi wytłumaczysz? – zapytał z nadzieją. Giselle była nieoficjalnym źródłem wiedzy fizycznej oraz informatycznej, jednak w tym drugim Ripp polegał bardziej na Johnnym.
Dziewczyna zmierzyła go spojrzeniem.
– Spoko. Przyjdź... o piętnastej – puściła do niego oko, po czym oddaliła się korytarzem, gawędząc z Leenie, która pojawiła się nie wiadomo skąd.
Ripp usiadł pod ścianą między Zoe a Ophelią, dyskutującą właśnie z Johnnym na temat poprawnej odpowiedzi na jakieś pytanie z pracy domowej, którą właśnie ściągała od niej Cindy.
– Mogłeś wybrać lepiej, Grunt – wycedziła Rainelle, odgarniając z twarzy niebieskie kosmyki.
– To znaczy?
Przewróciła oczami.
– Nie no, błagam. Giz i fizyka. Przecież ona do ciebie zarywa! Serio, jeśli chcesz sobie poflirtować, to wybierz... nie wiem – rozejrzała się. – Samanthę. Danielle. Albo Jadyn. Ale, na litość boską, nie Giselle!
– Zamknij się – uciął. – Co cię to obchodzi?
Zoe potrząsnęła głową.
Najładniejsza, najmodniejsza i najbardziej stylowa laska w szkole, dająca korepetycje z fizyki żywemu, długowłosemu uosobieniu rock and rolla, chłopakowi, który śpiewa niepolityczne ballady przy gitarze w wątpliwym towarzystwie szkolnych znajomych. Aha.
– Do cholery, o co ci chodzi? – warknął Ripp. – Zazdrosna jesteś czy co?
Dziewczyna przejechała dłonią po twarzy, zrezygnowana.
– Próbuję ci powiedzieć, że Giz nie jest ciebie warta. Ale jak chcesz. To twoje życie i ty na tym ucierpisz.

***

– Proszę pani, mogę wyjść do łazienki? – zapytał ktoś w klasie, chyba jakaś dziewczyna, ale Johnny’emu nie bardzo chciało się zwracać na to uwagę. Lekcje WOS-u wprowadzały go w otępienie graniczące z drzemką. Minęło pięć minut… dziesięć… Nagle rozległ się klakson. Pani profesor wyszła akurat, więc Johnny skorzystał z okazji i podszedł do otwartego okna.
Przed oknem, na chodniku, stała Jodie Jenson. Obok niej zaparkował ogromny hummer, do którego dziewczyna wkładała swoją walizkę. A drogą biegł Ted Jenson.
– Co ty robisz?! – wrzasnął na Jodie.
– A co cię to obchodzi?! – warknęła na niego dziewczyna. – JA ciebie w ogóle nie obchodzę!
Ted zaczął coś mówić, ale Jo mu przerwała:
– Wiem już wszystko… Wracam do Belladony!
– Nie możesz! Nie możesz stąd uciec! – wydarł się Ted. Z samochodu wysiadła wysoka, ciemnoskóra kobieta, ubrana w białą koszulę i czarny damski garnitur.
– Tak się składa, że może. Nie ma pan już prawa do opieki nad nią, panie Jenson.
– Pani Charm? Co pani tu…?
– Przyjechałam po pańską siostrę – powiedziała kobieta nazwana panią Charm. Tymczasem inna czarnoskóra postać pomogła wsiąść Jodie do hummera. Pani Charm zajęła miejsce kierowcy.
– Jodie, ty chyba nie robisz tego poważnie?! Musisz tu zostać! – zawołał Ted.
– Taaak? To masz problem – wycedziła dziewczyna, wychylając się z okna. – Bo ja tu już NIGDY nie wrócę. I wiesz co? Jesteś tylko pieprzonym oszustem!
Hummer odjechał z zawrotną prędkością, unosząc za sobą słowa:
Like the empires of the world unite
We are alive
And the stars make love to the universe
You're my wildfire every single night
We are alive
And the stars make love to the universe

__________________________________________________________________________________
Od Autorki Nr. 2 (tej od głupiego nicku), czyli Smooth:
Jak widać, zaczęło się. To, co miało się zacząć - czyli wyjazd Jo. Powiem Wam, że ona już nie wróci. Na pewno nie wróci do Strangetown, ale będzie jeszcze o niej głośno. Piosenka, którą cytuję, kiedy Jo wyjeżdża hummerem razem ze swoją przyjaciółką Kaylą Charm, nosi tytuł Empire, i jest autorstwa Shakiry.
W tym  rozdziale nie napisałam nawet połowy tego, co chciałam, niestety. Ujawnię to później, nie ma się o co martwić. A niedługo zobaczycie małą grafikę z Jo na moim deviantART :D
Od Autorki Nr. 1 (Asi):
Smooth, przez ciebie spadam z krzeseł.
Czekałam na tę chwilę.
Bezpowrotnie.
Insecure.
In a skin.
Like a puppet, girl on strings...
Dobra, wpadam w paranoję. Ale na serio, kiedy czytałam ten fragment, ciśnienie mi podskoczyło i w ogóle...
Piosenki: najpierw nasz stały gość Florence + the Machine i My Boy Builds Coffins, później Rihanna Shut Up And Drive. W podrozdziale o Budzie Szeryfa wspominam o klasyku I Shot The Sheriff But I did Not Shoot The Deputy, natomiast Giselle śpiewa linijkę z Seven Nation Army The White Stripes. Jak już Smooth wspominała, ostatnia piosenka to Empire Shakiry.
I tak zupełnie na koniec, wiedziałam, że Jo będzie coś śpiewać, wyjeżdżając. Intuicja. Serio.
Dobra, teraz już naprawdę na koniec - piosenka cytowana powyżej nosi tytuł She's So Gone, jest ona soundtrackiem do filmu Lemoniada Gada.
Dodam jeszcze, iż pseudonim matematyka NIE JEST referencją do NIKOGO. Serio, uwierzcie mi. Wymyśliłam go bez pomocy osób trzecich.












1 komentarz:

  1. Za każdym razem, gdy skończę rozdział myślę sobie, że bardziej porąbane to już być nie może. Boję się już czytać dalej...

    Qwan

    OdpowiedzUsuń