.

.

środa, 29 czerwca 2016

Strangetown - rozdział osiemnasty "Przyczyny" WERSJA POPRAWIONA

Strangetown - rozdział osiemnasty

Przyczyny

Uwaga: FALLING FAST W ZDECYDOWANIE ZA DUŻEJ DAWCE, ALE TAK JĄ KOCHAM. Do tego przekleństwa, ahem, cudzołożenie bez łoża (w sensie wersja light), ślady przemocy w rodzinie, upojenie alkoholowe i jego następstwa, a także kolejne cudzołożenie, tym razem z łożem, i to cudzym.


Giselle otworzyła oczy i leniwie przeciągnęła się na łóżku. Jej mały, jasny pokoik powitał ją bielą ze wszystkich stron. Przez okno wpadały promienie słońca, na lustrze wisiał naszyjnik, który miała na sobie na studniówce.

I woke up and saw the sun today
You came by without a warning

Postawiła stopy na dywanie. Naprawdę powinna przestać słuchać tej piosenki na noc. Nawet jej się śniła.
Dziewczyna podeszła do szafy i otworzyła ją. Wybrała kremową sukienkę, a z kolekcji biżuterii na toaletce - długi wisiorek z rzemyka z drewnianym koralikiem oraz dwoma piórkami, który matka przywiozła jej raz z Monte Vista.

You put a smile on my face
I want that for every morning

Kiedy się już ubrała i zrobiła makijaż, stanęła przed lustrem, przyglądając się sobie. Kiedyś ogłoszono ją najładniejszą dziewczyną w szkole - z długimi blond włosami, bystrymi, zielonymi oczami oraz jasną cerą naprawde nie była brzydka. Do tego jej twarz rozjaśniał uśmiech.

What is it I'm feeling?
'Cause I can't let it go
If seeing is believing
Then I already know

Jak mogła zakochać się w ciągu może dwóch tygodni? Tyle mniej więcej upłynęło od sławetnej lekcji matematyki. Wcześniej na Rippa Grunta nie zwracała większej uwagi. Tak naprawdę to bała się zakochać. Bała się, że chłopak złamie jej serce - to dlatego dotąd żadnego nie miała, to dlatego zamiast cokolwiek zrobić, pozwoliła swojemu zauroczeniu Crispinem przeminąć.

I'm falling fast
I hope this lasts
I'm falling hard for you

Otrząsnęła się z myśli. Spojrzała na budzik tykający sobie beztrosko na szafce nocnej i zmartwiała.
Była siódma trzydzieści.
- Cholera, cholera, cholera - mamrotała raz po raz, niemalże wskakując w balerinki, narzucając na ramię torbę i wciskając do niej podręczniki. Wypadła na ulicę.
- Sally! - dostrzegła koleżankę wsiadającą właśnie do samochodu brata. - Zayn! Zaczekajcie, błagam!
Kędzierzawa dziewczyna zamarła, zaskoczona.
- Podwieźć cię?
- Tak! - Giselle energicznie pokiwała głową, prawie wyszarpując klamkę z drzwi auta. - Tak, poproszę!
- No to wskakuj, mała - zaczepka Zayna była z resztą niepotrzebna, skoro nastolatka zdążyła już wsiąść.
- Nie podrywa się zajętej dziewczyny, Zayney - westchnęła Sally. - Chyba, że jest się Billem.
W ciągu zaledwie tygodnia, który minął od imprezy u Crispina, wyczyn Lisabeth (zostawienie swojego chłopaka i ucieczka do Bridgeport) stał się chyba najbardziej obmawianym tematem w szkole - szczególnie, że kulisy kłótni pary wciąż pozostawały nieznane. Oczywiście wszyscy milkli w obecności samego Billa, ale on i tak wiedział.

Dziesięć minut i jedną lekcję fizyki później Giselle usiadła ciężko na ławce przed klasą historyczną. Pozwoliła, by gwar na korytarzu omijał jej uszy, a sama przeniosła się jeszcze raz na studniówkę, tam, za szkołę, w obięcia Rippa... niemal słyszała tamtą piosenkę...
- Giselle! - zawołał ktoś z oddali. Ophelia? Co tam robiła...
- Giselle! - poparł ją inny głos. - Ziemia do Giselle! Edwards, mówię do ciebie!
Ktoś chwycił ją za ramiona i potrząsnął. Otworzyła oczy.
- Hę?
- Matko, zasnęła na korytarzu - powiedziała Ophelia z nieskrywanym podziwem w głosie. Ona oraz Zoe pochylały się nad dziewczyną. Rainelle położyła coś na jej kolanach. Był to tegotygodniowy numer gazetki szkolnej. Giselle przetarła oczy i przeczytała tytuł artykułu na okładce.
- Grunt ma dziewczynę. "Ripp Grunt, znany też jako Ścierwo, został zauważony, jak za szkołą całował się z Giselle Edwards podczas studniówki... trzy dni później potwierdził pogłoski o tym, iż rzekomo spotyka się z rzeczoną dziewczyną..." - teraz nastolatka rozbudziła się zupełnie. - Kto to do cholery napisał?
Ophelia dźgnęła palcem w nazwisko Bervick, widniejące u dołu strony. Giselle zerwała się z ławki.
- Idę zabić Tannera.
Kiedy odeszła, Zoe oraz stojąca obok niej Jadyn przybiły piątkę.
- Ekhem - odkaszlnął bardzo znacząco Ripp, niespodziewanie pojawiając się obok nich. - Rainelle, czy nie zechciałabyś mi o czymś powiedzieć?
- A o czym? - dziewczyna zrobiła minę niewiniątka.
W odpowiedzi chłopak wskazał na zdanie na początku artykułu, głoszące "Oparte na relacjach świadków".
- No co? Ja tylko powiedziałam Tannerowi prawdę!
- Już... nie... żyjesz!
Zoe rzuciła się do ucieczki, a Ripp w pogoń za nią.
- Czy wy kiedykolwiek dorośniecie? - jęknęła Ophelia. - Ludzie, macie prawie osiemnaście lat!

***

Lisabeth kopnęła grudę śniegu, jednak nie poprawiło jej to humoru. Uch. Uwielbiała zimę w Bridgeport - ten widok był właśnie tym, czego brakowało jej w Strangetown. Chociaż nigdy, przenigdy nie wybrałaby życia w tym dużym mieście ponad swoją miłą kamienicę na pustyni.
Podniosła głowę. Na chodniku, jakieś pięćdziesiąt metrów od niej, stał blondwłosy chłopak w niebiesko-białej kurtce. Wiatr targał jego szarym szalikiem.
Przez chwilę w jej głowie pojawiła się myśl tak idiotyczna, że aż prawdopodobna. Co, gdyby to rzeczywiście był... ale przecież...
"Nie zaszkodzi podejść", pomyślała. Szybkim krokiem pokonała dwie trzecie dzielącej ich odległości. Chłopak odwrócił się do niej.
Stanęła jak wryta.
- Rick?! - zawołała z niedowierzaniem.
- Bettie! - chłopak rzucił się do przodu.
Wpadli na siebie, ślizgając się na oblodzonym chodniku. Zanim się obejrzeli, oboje leżeli w zaspie.
- Rany, Bettie, to naprawdę ty! - chłopak wstał pierwszy i podał jej rękę.
- Uch, dzięki - podciągnęła się na niej. - Tak, to ja. Przyjeżdżam tu co jakiś czas, głównie na święta.
- A powodem, dla którego pojawiasz się tu w lutym, jest...?
- Wydaję płytę.
Jego oczy stały się odrobinkę większe. Tylko odrobinkę.
- Płytę? Ty? To znaczy... - zmieszał się. - Nooo... zawsze mówiłem, że osiągniesz jakiś sukces, i...
- Hej! - zaśmiała się dziewczyna. - Rick, spoko. Chwilami sama nie mogę w to uwierzyć. A powód mojej bytności tutaj w lutym... - w jej sercu odezwał się świeży, wczorajszy przecież ból. Zamilkła, mrugając, by odpędzić łzy.
- Hej... - spojrzał na nią z uwagą. - Wszystko okej?
- Tak - przygryzła wargę. - Poza tym, że niedawno ostro pokłóciłam się z przyjaciółką o głupotę, potem na moich oczach zmarła kobieta, a wczoraj dowiedziałam się, że chłopak zdradzał mnie z połową klasy to tak, wszystko okej.
Rick wyglądał na zszokowanego.
- Kobieta zmarła na twoich oczach? Czekaj, czekaj... Z POŁOWĄ KLASY?!
- Nie, połowa klasy jeszcze żyje. Niestety.
- Bettie... co się dzieje w tym mieście?!
- Jeśli powiem ci, że tamta kobieta zmarła w ratuszu podczas rozprawy, to nie uwierzysz, prawda?

***

Buzz jęknął głucho, gdy Jenny Smith pojawiła się na jego podwórku, wściekła jak osa.
- GRUNT! - wrzasnęła, łomocząc pięścią w drzwi - WPUŚĆ MNIE NATYCHMIAST!!!
- Czego znowu chcesz? - westchnął, naciskając klamkę. Kobieta wskoczyła do środka i od razu oskarżycielsko wycelowała w niego palec.
- Co to ma znaczyć?!
- Co?
- Ripp miał dziś rano sińca na prawym policzku. Czy możesz mi kurwa wyjaśnić, skąd?!
Wow. Nieźle narozrabiał, Jenny prawie nigdy nie przeklinała.
- Nie twoja sprawa - burknął.
- Właśnie, że moja! Znęcasz się nad swoim synem?!
- Zasłużył.
- Czym? Upuścił talerz przy zmywaniu? Ośmielił się wspomnieć o swojej matce podczas kolacji?
- Nie twoja sprawa.
- Zamknij się! I nie życzę sobie, żebyś mówił do mnie takim tonem!
- Przynajmniej nie wrzeszczę. Jen, możesz po prostu odpierdzielić się od mojej rodziny?
- Nie mogę - syknęła. - A w ogóle, to masz jakiekolwiek pojęcie, gdzie są twoi synowie?
Buzz uniósł brwi i nieznacznie pokręcił głową.
- Nie bardzo mnie to obchodzi.
Jenny trzasnęła drzwiami z wściekłością.
- Cholera! Ciebie to nie obchodzi?! Ty nie wiesz, gdzie są twoje dzieci?! A więc pozwól, że cię oświecę. Twój najstarszy syn gapi się właśnie przez okno na nastolatkę, w której kocha się ze wzajemnością, średni obściskuje się ze swoją dziewczyną gdzieś za szkołą, natomiast najmłodszy podrywa moją córkę. Zadowolony z tego, jak ich wychowałeś?!
- Eee... Ripp ma dziewczynę? - spytał ostrożnie Buzz.
- Tak!
- Tank w ogóle jest w domu? Czekaj, Tank się w kimś kocha?!
- Owszem!
Mężczyzna przez chwilę stał z otwartymi ustami, oceniając sytuację. Po czym powiedział tylko:
- O.
Jenny potrząsnęła głową.
- "O"? Żadnego wybuchu wściekłości? Żadnych wrzasków i pomstowania? Żadnych osobistych refleksji?
- Czego ty ode mnie chcesz, kobieto? - westchnął ciężko, spoglądając w bok. - Nie, nie jestem zadowolony z ich zachowania. Tak, jestem natomiast świadom, że to głównie przeze mnie tak się zachowują. Tyle wystarczy.
Skrzyżowała ręce na piersi.
- Powiedzmy.
Mężczyzna zrobił krok w jej kierunku, a potem następne dwa.
- Cóż, nie daleko pada jabłko od jabłoni, prawda?
- O czym ty mówisz?
- Jen… – coś w jego tonie sprawiło, że zamarła
"On chyba nie zamierza tego zrobić, pomyślała histerycznie. Nie, nie, nie, nie!"
Po chwili twarz Buzza znajdowała się zaledwie centymetry od jej twarzy. Widziała ciemne obwódki wokół jego szarych oczu, jasną bliznę na prawym policzku. Tę, która pozostała po uderzeniu ojca, po tym, jak siedemnastoletni wówczas chłopak przyprowadził do domu nastoletnią buntowniczkę, córkę Jacqueline Vandermorgan. Widziała jego usta i nie mogła oderwać od nich wzroku.
Powinna była się wyrwać, kiedy jego prawa dłoń spoczęła na jej talii. Powinna była odtrącić lewą, zanim ta zdążyła odgarnąć jej z czoła wysunięte z roztrzepanego koka kosmyki. Powinna była wrzasnąć, kiedy zamknął jej usta pocałunkiem. Powinna była wyzwać go od skurwysynów, gdy się odsunął.
Ale zamiast tego gapiła się na niego.
Buzz przygryzł wargę i przeczesał palcami włosy. Jenny zamrugała.
O w mordę Stefana. On ją właśnie pocałował.
I byłoby to całkiem miłe, gdyby nie fakt, że ma męża.
O kurwa.
Za przeproszeniem.
Kiedy już chwilę ochłonęła, spróbowała przywołać na twarz grymas wściekłości.
- Ładnie to tak, całować cudze żony?! - krzyknęła zdławionym głosem, trzęsąc się jak osika. Nie obchodziło ją to, że Tank jest w domu. Wyrwała swój nadgarstek z jego uścisku (jak on się tam w ogóle znalazł?), otworzyła drzwi i wybiegła na ulicę.
- Jen...
- Ty... opluta lamo!! - wrzasnęła do niego piskliwie, po czym rzuciła się biegiem przed siebie. Byle szybciej, gdziekolwiek. Byle wyprzedzić swój strach oraz poczucie winy.

***

Kristien uśmiechnęła się leniwie i wychyliła na krześle w oczekiwaniu na wykład. To były jej drugie popołudniowe zajęcia – lekcja laboratoryjna z anatomii. Pierwszy raz cieszyła się tak na lekcje. Erin, widząc, jak dziewczyna niemal pobiegła do sali laboratoryjnej (lekcja anatomi = wiwisekcja żaby), wytrzeszczyła oczy i rozdziawiła usta. Kristien mrugnęła do niej i powiedziała wesoło:
– Mam teraz lekcję z PPL - udała, że unosi ręce w geście zwycięstwa. – Możesz mi zazdrościć! Nie obrażę się.
– Powiedziała Kristien – skomentowała Erin. – Żartuję, oczywiście. Co sprowadziło Pana Przystojnego na nasz nudny uniwerek? Myślałam, że studiuje zaocznie.
– A, tak. Zastępuje asystenta profesorki Jas. Sorry, spadam, nie chcę się spóźnić! – zawołała Kristien i praktycznie pogalopowała w kierunku sali laboratoryjnej profesor Jas.
– Świat stanął na głowie, Kristy śpieszy się na lekcje... Niesamowite. – mruknęła pod nosem Erin.

***

Jenny wzięła głęboki oddech i zapukała.
– Hazel? – szepnęła.
Usłyszała, jak ktoś po drugiej stronie zamyka drzwi na zasuwkę, a potem jeszcze przekręca klucz w zamku.
– Hazel, to ja, Jenny.
Klucz zachrobotał, jednak drzwi nadal był zamknięte.
– Kurcze, Hazel! – zniecierpliwiła się kobieta. – Nie przychodzę od Pascala z zaproszeniem na kebab, muszę ci powiedzieć o czymś ważnym! Muszę komukolwiek to powiedzieć, bo nie wytrzymam!
Zasuwka szczęknęła, zawiasy jęknęły, a w progu stanęła Hazel, odgarniając z twarzy kosmyki, które wymknęły się spod gumki ściskającej jej czarne włosy w kucyk. Fioletowy T-shirt był przybrudzony ziemią, podobnie jak znoszone rybaczki, połatane w kilku miejscach.
– Wejdziesz? – gestem zaprosiła Jenny do środka.
Kobiety weszły do domu. Hazel posłała gościa na kanapę, a sama zajęła się robieniem ziołowej herbaty. Zaniosła filiżanki i dzbanek do salonu, postawiła wszystko na stolik przy sofce, a sama usadowiła się w fotelu naprzeciwko Jenny.
– A więc o co chodzi, skoro twój brat nie zaprasza mnie na kebab? – spytała pogodnie.
– Ja... byłam przed chwilą... to znaczy... jasna cholera – jęknęła Jenny. – Byłam u Buzza i on... mnie pocałował.
– Ale ty masz męża – zauważyła trzeźwo Hazel.
– Ale mnie pocałował.
– Ale ty masz męża.
– Ale mnie pocałował.
– Ale ty masz męża!
Jenny upiła łyk ze swojej filiżanki.
– Wiem, że mam męża! Raczej żadne z nas nie zapomniałoby o tak mało istotnym szczególe.
– Jen, on sprawił, że zdradziłaś swojego męża – powiedziała poważnym tonem Hazel.
– To również wiem! Na wszystkie UFO w kosmosie, wiem! – kobieta wyglądała, jakby miała się właśnie rozpłakać. Brunetka usiadła obok niej na sofie i przytuliła ją.
– Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Chyba.
– Ty to wiesz, jak człowieka pocieszyć – wymamrotała Jenny.
– Wybacz, wrodzona szczerość.
Blondynka otarła oczy ręką.
– I co teraz, Hazzy? Myślałam, że on mnie nie... do licha, cała się trzęsę – popatrzyła na swoje dłonie lekko podrygujące na kolanach. – To znaczy, raz byliśmy na randce, na początku liceum, zanim on zaczął chodzić z Lylą. Na początku mi się podobał, ale... wiesz. Nie kradnie się chłopaka przyjaciółce, prawda?
– Prawda – przytaknęła Hazel. – Cornolia była początkowo zakochana w Barney'u, ale widząc, że czuję do niego miętę, dała spokój.
– Cornolia? – Jenny spojrzała na nią ze zdziwieniem. – Corny i Barney? Przecież on nawet nie był w jej typie.
– Może dlatego mi go odstąpiła...
Kobieta, trochę wbrew sobie, zachichotała.
– Widzisz? Już robisz postępy - pochwaliła ją Hazel. - Nie ma co się smucić.
- Ja się nie smucę - westchnęła Jenny i wbiła spojrzenie w cytrynkę smętnie dryfującą po powierzchni jej herbaty. - Ja po prostu staram się zaakceptować konsekwencje swoich działań.
- Działań Buzza - poprawiła kobieta. Na dźwięk tego imienia blondynka wzdrygnęła się lekko.
- Niech twój dom będzie od teraz strefą bezbuzzową - zaproponowała. - Ale na serio, co ja mam teraz u licha zrobić?
- Nic?
Jenny uniosła brwi.
- Właśnie przypadkowo zdradziłam męża.
- O ile przypadkowo, nic się nie stało.
- Ty w to wątpisz?!
- Jeeeeen...
- Okej, zakład. Nic nie zrobię. Jeśli on... ahem... nie będzie kontynuować czy coś, wygrywasz. Jeśli... no wiesz, to ja wygrywam, i umawiam cię na kebab z Pascalem.
- Co?! - wyjąkała Hazel. - Nie zgadz…
- I z resztą naszej starej paczki - przerwała jej Jenny z triumfalnym uśmiechem. - Uwzględniając Circe.
- I Buzza?
- NIE!
- No to nie idę na to. Ale wiesz co? Mam remedium na smutki.
- Jakie?
- Upij się!
- Idź się leczyć, Haz - jęknęła. - Mam dwójkę dzieci.
- No właśnie! Jaki ty im dajesz przykład? Ostatni raz uchlałaś się na studiach. Chcesz, żeby Johnny wyrósł na grzecznego kujonka? Albo, co gorsza, Jill?

***

Giselle rzuciła w Rippa książką od fizyki.
- Skup się! A nie gap na mój pokój
Siedzieli po turecku na łóżku dziewczyny. Na szczęście mieszkanie było prawie puste (tylko Pansy spała w swoim łóżeczku); planowali skończyć korepetycje przed powrotem reszty rodziny, w tym Dalii, która dziś pomagała mamie w pracy. Niestety (a może wcale nie?), korepetycje te powoli zamieniały się w randkę.
- Ale twoje ściany są takie interesujące!
Giselle westchnęła głęboko i przeciągle. Ripp patrzył właśnie na świeżo powieszone zdjęcia ze studniówki.
- Ładnie wyszłaś. - wskazał na to, które pani Edwards zrobiła im przed wyjściem, w przedpokoju. Chłopak niewinnym ruchem obejmował roześmianą dziewczynę, ściskającą w dłoniach bukiet kwiatów.
- Czyli co, nici z nauki? - Giselle odrzuciła resztę książek i położyła się na łóżku, z głową na jego kolanach.
Kiedy chłopak odwrócił głowę w lewo, odgarnęła jego włosy za ucho, po czym zamarła. Na policzku widniał wielki, żółty siniak.
- C-co ci się stało? - wyjąkała.
Ripp spostrzegł jej rozszerzone ze zdziwienia i strachu oczy.
- To nic - próbował z powrotem zasłonić sińca włosami, ale dziewczyna mu nie pozwoliła.
- Z kimś się pobiłeś, prawda?
Zapatrzył się w przestrzeń.
- Nie... do końca.
- Ripp...
Zacisnął powieki.
- Wczoraj po południu napomknąłem coś o mamie… że nie pozwoliłaby ojcu tak traktować Bucka. Wiesz, to była zwykła sprzeczka… stanąłem w obronie brata, na którego ten stary dziad się wydzierał. Więc… więc on mi przyłożył.
- Och... - Giselle usiadła, by przytulić chłopaka. Nie wiedziała, jak go pocieszyć. Po chwili odsunęła się i musnęła siniaka ustami. Ripp uśmiechnął się mimowolnie.
- Gdyby mama tu była... on by się nad nami nie znęcał - powiedział cicho.
- Ale ona tu jest - ścisnęła jego dłoń. - Musisz ją tylko dostrzec.
- Straciłaś kiedyś kogoś bliskiego?
Dziewczyna spojrzała w bok i zamrugała szybko.
- Kiedy miałam trzynaście lat, moja mama urodziła syna, Taylora. Pamiętam, jak trzymałam go w ramionach... był taki miękki, taki mały. Kiedy miał kilka miesięcy, wykryto u niego jakąś poważną chorobę. Zmarł, nie skończywszy nawet roku...
Dwie łzy stoczyły się jej po policzkach. Ripp bez zastanowienia objął ją mocno. Pachniała truskawkami, miętą, sorbetem cytrynowym i trochę lakierem do paznokci.
- Cii - szepnął do jej ucha. - Przepraszam, że poruszyłem ten temat.
Giselle potrząsnęła głową.
- Zostawmy to. Żal nie wróci im życia.
- Dobrze powiedziane…

***

Kiedy Johnny zszedł do kuchni, by powiedzieć mamie dobranoc, ujrzał ją pochyloną nad stołem i ściskającą w dłoni szklankę. Z wódką.
- Tata wróci późno - poinformowała go grobowym głosem, po czym dolała sobie trunku ze stojącej obok butelki.
- E... mogę cię zapytać, czemu pijesz? - rzekł ostrożnie. - Nigdy wcześniej nie widziałem cię z wódką…
- No to wiele jeszcze nie widziałeś.
Jednym haustem wypiła całą szklanę, a następnie znów sobie dolała.
- Hazel kazała mi się upić - wyznała, teraz już lekko bełkotliwie.
- Aaa… czemu?…
- Nie dla uszu moich dzieci ta historia. Gdzie jest Ripp?
Johnny wzruszył ramionami, starając się nie okazywać rosnącego przerażenia.
- Pewnie w domu, albo siedzi gdzieś.
- Buck i Tank?
- Buck ma dziś nocować u nas, zapomniałaś?
- Świetnie. - Jenny znowu wychyliła całą szklankę, chwyciła ją w dłoń i wstała. - Wychodzę.
Mówiąc to, odwróciła się do drzwi.
- Mamo, gdzie...
- Wrócę rano - przerwała mu. - Zapewne.
Przemierzyła drogę z kuchni do wyjścia, a gdy sięgała już do klamki, jakby się rozmyśliła. Wykonała obrót o sto osiemdziesiąt stopni, wzięła zamach i rzuciła szklankę przed siebie. Johnny skrzywił się, gdy szkło rozbiło się o ścianę.
- Posprzątam to, cholera - wymamrotała Jenny, po czym wyszła, trzaskając drzwiami.
- Co tu się dzieje? - spytała lekko nieprzytomnie Jill, pojawiając się na schodach. - Obudziło mnie jakieś tłukące się szkło.
- Mama się upiła. Wódką. Tą, którą Erin dała nam na święta… – Johnny objął się ramionami, niepewny, czy to, co zobaczył, działo sięnaprawdę.

***

Światło księżyca odbijające się od parapetu okiennego irytowało Buzza jak mało co. Kiedy w końcu mężczyzna wstał, by zasłonić rolety i pozwolić sobie na trochę snu, ujrzał Jenny Smith, zmierzającą do niego poboczem ulicy. Lekko się zataczała.
- Za jakie grzechy… - jęknął. Niespecjalnie życzył sobie konfrontacji z Jenny pół godziny przed północą. Jednak gdy kobieta podeszła bliżej, spostrzegł, iż ta nie jest specjalnie w nastroju na kłótnie. Jenny Smith była pijana.
Otworzył jej drzwi, nim zdążyła zapukać. Weszła do środka, po czym oparła się o ścianę niedaleko miejsca, gdzie dziś po południu się pocałowali.
- Ty... - wydukał Buzz - ty się upiłaś?!
- Wódką, którą Erin dała nam na święta - wymamrotała Jenny i czknęła. - Haz mi kazała.
- Hazel kazała ci się upić?!
Tylko pokiwała głową.
- Jak wiele rzeczy o niej nie wiem - powiedział do siebie.
- Masz piwo? - mruknęła Jenny.
- Co? Mam. Ale po co ci? Jesteś tak pijana, że wystarczy pstryknąć palcami, a zajmiesz się ogniem.
- Nie chcę rano niczego pamiętać - wyjaśniła, trochę bełkocząc.
Buzz uniósł brwi.
– Jen, nie licz na to.
Kobieta westchnęła cicho, przyciskając dwa palce do skroni, jakby desperacko próbowała zachować kontakt z rzeczywistością.
A potem zrobiła coś, czego chyba żadne z nich się nie spodziewało. To jasne, kierował nią alkohol, ponieważ trzeźwa Jenny na pewno nie pochyliłaby się do przodu, ujęła twarzy Buzza w dłonie i przycisnęła jego ust do swoich.
Smakowała piwem, co było dosyć zrozumiałe. Zaskoczony Buzz wypuścił z palców pęk kluczy, którymi przed chwilą otworzył jej drzwi.
Odsunęła się po długiej chwili.
- Cholera... - wymamrotała. - Oślepiająco jasna cholera...
Przymknęła oczy i osunęła się po ścianie. Zasnęła.
Mężczyzna, który już trochę ochłonął, wziął ją na ręce, zaniósł do sypialni, po czym położył do łóżka. Nie chciał myśleć o konsekwencjach. O tym, że oboje mają dzieci. O tym, że ona ma męża, a on był żonaty z jej najlepszą przyjaciółką. Nie chciał myśleć o niczym.
Zamierzał przespać się dziś na kanapie, ale Jenny znalazła jego przegub i zacisnęła wokół niego swoje palce. Spojrzał na nią ze zdziwieniem - kobieta zrobiła to przez sen, pochrapując cicho. Krew prawdopodobnie przestała dopływać Buzzowi do dłoni, tak mocno ją ściskała.
- Chyba nie mam wyboru - rzekł do siebie i położył się obok niej. Długo jednak nie mógł zasnąć.

_________________
Od autorki:
Okej, ten i następny rozdział daje nam mnóstwo frajdy, bo jest, cóż, po prostu nienormalny. Piosenka to Falling Fast Avril (nasz stały gość). Jak się pewnie domyślacie, dziewiętnastka (rozplanowana i w 1/3 napisana) będzie o konsekwencjach tutejszych przyczyn, do tego jednej imprezie (znowu), knuciu intrygi pod kebabową przykrywką i... nie spojleruję :P On i miejmy nadzieję dwudziestka pojawią się jeszcze przed końcem wakacji!



2 komentarze:

  1. Na samym początku: witam! ;)
    Trafiłam na tego bloga przez zupełny przypadek i przeczytałam na razie tylko powyższy rozdział. I jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona :) Rzadko czytam w internetach opowiadania inne niż fantasy, albo akcja, ponieważ większość tych blogowych obyczajówek i romansów i tym podobnych jest po prostu zła (nie wiem niestety, na czym to polega) A tu proszę, taki ładny kawałek tekstu. I jeszcze dziwi mnie, czemu tak mało komentarzy ;p
    Znawcą nie jestem, więc napiszę tylko o moich, subiektywnych odczuciach:
    Nie znam jeszcze dokładnie losów bohaterów, ale sam ten rozdział już mnie nimi zainteresował. Genialnie opisane emocje, fragmenty piosenki wydają mi się dość niecodzienne w tekście, ale dają bardzo fajny efekt. Postaci jest dużo, ale - o dziwo - nie pogubiłam się w nich xd
    Tyle mogę powiedzieć, biegnę czytać poprzednie rozdziały. Pozdrawiam gorąco,
    Poss
    ps. Może nieco inna tematyka, ale zapraszam -> all-just-a-dream-in-the-end.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Witamy!!! Miło nam słyszeć, że ci się spodobało!
    Tylko proszę, nie zlinczuj nas za pierwsze rozdziały ;-; Są okropne, wiemy.
    Podziwiam za to, że się nie pogubiłaś - Nawet nam się to zdarza! A co do fantasy, to i tego całkiem sporo tu znajdziesz :)

    OdpowiedzUsuń