.

.

sobota, 29 listopada 2014

Cztery miesiące i jeden dzień...

Tak długo nas nie było! Wiecie, szkoła i te sprawy, do tego trochę osobistych, ahem, komplikacji plus ostatnio uzależniłam się od MLP: Przyjaźń to magia, czego skutki Smoothie boleśnie odczuła wczoraj wieczorem. Ale już jesteśmy, a przynajmniej częściowo. Zabieramy się za odkurzanie bloga - Playlista została update'owana, a parę fragmentów do rozdziału 20. już napisanych (haha dwa).

Na razie wiele zdradzić nie mogę, poza tym, że trochę będzie działo się wokół Annie oraz Moo. W odmętach kompa mam również odłożony fragment o Crispinie, Billu i... Ophelii, który miał być prezentem urodzinowym dla Smooth, ale od urodzin tych minął tydzień, a on wciąż nie jest skończony.

Do zobaczenia usłyszenia przeczytania?


Edit od Smoczka  Smoothie:
Jakimś cudem udało mi się zebrać odrastającą wenę z poletka wyobraźni (a także trochę fosforyzujących tajemniczych grzybków o bliżej niewyjaśnionej funkcji, ale to innym razem) i napisałam aż (!!) dwa fragmenty (Annie i Bella/Emily), co z kolei pomogło wybudować mi szklarnie z weną Asi, a ona pomogła/pomoże mi i jakoś to pójdzie. Wielki wpływ miała na to moja przydługa grypa czyli baba z wozu, koniom lżej.
Dodam, iż, naprawdę, my nie porzucimy tego bloga - może nas nie być długo, możemy być wszędzie nieaktywne, ale i tak w końcu dokończymy to, co zaczęłyśmy. Czyli napiszemy jakieś 100 rozdziałów albo i więcej.
Na pocieszenie:

          Dlaczego rodzina Smithów jest jak nowe wcielenie Addamsów?
  1. Pochodzenie ich ojca jest mocno wątpliwe i nikt nie jest w stanie powiedzieć, czemu jego ojciec to również jego brat.
  2. Starszy brat małej dziewczynki grozi jej, że odgryzie jej ręce i nogi.
  3. Potrafią wywoływać wypadki w swoim domu, które potencjalnie mogą kogoś okaleczyć bądź zadać mu bolesną śmierć. (patrz: rozdział 10)
  4. Ich ściana ma zwyczaj znikać. (jak wyżej)
  5. Próbują truć swoich gości surowymi owocami morza. (jak wyżej)
  6. Ich córka ma niepokojącą skłonność do podpalania osób i rzeczy, kiedy się zezłości. (patrz: rozdział drugi)
  7.  Dalsza rodzina ma bardzo niepokojące koncesje. (patrz: Hazel Dente)
  8. Mają prywatnego tępiciela takich jak oni, który nigdy nie wypełnia swojego zadania. (patrz: Buzz Grunt)
  9. Mieszkają w miejscu do którego żadnym zrządzeniem losu nie przybyłby celowo ktoś normalny.
  10. Mimo ich morderczych zapędów (patrz: Johnny i Jill; Jenny i Buzz; P.T. i Buzz; Johnny i Buzz; Jill i Buzz; przyszła rodzina: Hazel, Ophelia, Buck) nikt nigdy nie zwrócił na nich uwagi.


piątek, 22 sierpnia 2014

Strangetown - rozdział siedemnasty "Impreza u Drozdowów" (wydanie rocznicowe)

Strangetown - rozdział siedemnasty

Impreza u Drozdowów

Uwaga: trochę przekleństw (jak zwykle), podtekstów seksualnych (również jak zwykle), dyskryminacja idiotów (jak obok), ponadto soczek nektar porzeczkowy z dedykacją, jedno zerwanie, nieudana gadka na podryw oraz ta irytująca piosenka Eleny w tle...

Dom Drozdowów był jednym z najbogaciej urządzonych budynków w całym Strangetown. Górował nad Paradise Place niczym ratusz nad Centrum.
Tego zimowego wieczoru Crispin urządzał imprezę. Taką... z przytupem. Utrzymywał, iż będzie ona lepza od urodzin Zoe, ale nikt w to nie wierzył. Zaprosił większoć osób ze swojej klasy oraz kilka z równoległej, między innymi Megan (chciał dopisać do listy gości także Andy'ego i Tannera, ale jescze nie wytrzeźwieli). Leenie odmówiła przyjścia, jednak została zaciągnięta siłą przez brata, który z kolei pojawił się tylko dla tańca z Melly. Ripp głośno oświadczył, że nie ma z kim iść, a Zoe była do tego stopnia zdesperowana, że zgodziła się pójść z nim (nie śmiała proponować tego Tankowi, a w końcu jak Grunt, to Grunt). Giselle skwitowała to prychnięciem. Ophelia chciała odmówić przyjścia, jednak Jenny siłą wypchnęła ją z domu, mówiąc, iż potrzebuje rozrywki. Na nic zdały się arumenty, iż studniówka była trzy dni temu. Sally i Stella zaciągnęły Zayna, a Bill zaprosił Lisabeth (nie mógłby opuścić okazji do obściskiwania się z nią na oczach wszystkich).
Nie licząc Samanthy Yokel, Kristen oraz Melly pojawili się pierwsi. Dziewczyna podziwiała wystrój domu, a chłopak był nękany przez Crispina, który co pięć minut pytał, czy przyjdzie Leenie.
 - Tak, do cholery! - krzyknął, zapytany o to po raz dziesiąty.
Crispina widocznie ucieszyła odpowiedź, gdyż oddalił się w kierkunku salonu z głupim uśmieszkiem na twarzy.
Następnymi gośćmi byli Susan, Ian, Stella i Carterowie, a następnie Danielle, Bill, Lisabeth, Megan oraz Sean.
 - Niezła chata - powiedziała z uznaniem ta pierwsza. Przykucnęła, gdy podbiegły do niej trzy psy i zaczęły ją obwąchiwać.
 - O, masz psy! - niezwykle przytomnie zauważył Bill.
 - No mam - wzruszył ramionami Crispin. - Wabią się...
Ale przerwało mu wejście następnych gości.

***

Kiedy zebrała się już cała grupa, psy Drozdowów poczuły się odpowiedzialne za to, by goście zbytnio się nie rozleźli. Jeden nakrył nawet Susan i Iana za regałem z książkami.
 - Ktoś chce coś do picia? - rzucił Crispin, podchodząc do barku.
 - A co jest? - zaciekawiła się Susan.
 - Hmm... - chłopak przyjrzał się zawartości szafki. - Mam colę, wodę i sok porzeczkowy.
 - Nie masz żadnego alkoholu? - Zayn złożył usta w podkówkę.
 - Nie. Ale ten sok jest specjalnie dla Melly! - Crispin wyciągnął karton i pokazał go gościom.
 - Nektar z czarnych porzeczek "Melly" - przeczytał Kristen. - Dajcie szklanki, wzniesiemy toast.
 - Sokiem porzeczkowym? - Samantha uniosła brwi.
 - Szampana brak.
Crispin podał wszystkim szklanki oraz nalał im napoju. Kiedy w końcu napełnił swoje naczynie, Ophelia wstała.
 - Chciałabym wznieść toast za naszą maturę i studia.
 - Tak, żeby Zayn nie zdał - wtrąciła Sally.
 - I vice versa, siostrzyczko - wyszczerzył zęby chłopak.
 - A ja chcę wypić zdrowie adresatki napoju - Kristen mrugnął do Melly, która zarumieniła się lekko.
 - Hej! - Ripp przekrzyczał coraz głośniejsze propozycje toastów. - Halo, chcę coś powiedzieć!
Kiedy grupa jako tako uciszyła się, chłopak zaczął:
 - Chciałbym wypić za nas wszystkich. Wiecie, ogólnie. Za to, żeby nam się poszczęściło w życiu, cokolwiek będziemy robić. Za nasze marzenia. I żeby oboje Carterowie zdali maturę.
 - Za nas! I za Carterów! - zawołali imprezowicze, po czym wypili ze swoich szklanek.
 - Za marzenia! - dodały w tym samym czasie siostry Yokel.
 - Za studia w Veronaville! - krzyknęły Ophelia i Leenie.
 - Za to, żeby nigdy nie dorosnąć! - dorzucili Lisabeth, Stella oraz Kristen.
 - I za ciebie, Rippie Gruncie - szepnęła Zoe, wznosząc do góry swoją szklankę. - Potknij ty się kiedyś o czyjąś sławę.

***

W pokoju słychać było niezły harmider. Zayn i Stella właśnie wychodzili gdzieś... gdzieś. Chłopak prawie potknął się o Crispina, który uczestniczył w partyjce rozbieranego pokera (był w tym mistrzem, nadal miał na sobie ciuchy). Gospodarz miał znudzoną minę.
- Czemu nie weźmiesz sobie jakiejś dziewczyny? - zapytał go Zayn. - Trochę byś się... ożywił?
- A niby którą? - prychnął Crispin z niedowierzaniem.
- Sally. Danielle. Amy lub Cindy. - wzruszył ramionami chłopak. - Na co ci ten celibat?
Cris rozejrzał się po twarzach dziewczyn. Kilka z nich, rzucało mu ukradkowe spojrzenia. Niewiele osób wierzyło, że mu się nie podobają. Szczerze, wkurzało go to i irytowało.
- Ja... ja po prostu nie widzę ich twarzy, stary. - westchnął z krzywym uśmiechem.
Carter spojrzał na niego ze zdumieniem.
- Potrzebujesz wizyty u okulisty? - zmartwił się. Jego kumpel rzeczywiście ostatnio jakby słabiej widział, musiał siedzieć bliżej tablicy, ale żeby aż tak?
Crispin jęknął głucho.
- Nie zwracają mojej uwagi. - poprawił się. Zayn pokiwał głową. Nic nie zrozumiał.

***

 - Hej, zagrajmy w prawdę! - zawołał Johnny. - Możemy kręcić butelką, żeby wytypować osobę.
 - Miałeś na myśli ofiarę - sarknęła Megan. - Okej. Ja pierwsza.
Usiedli w kole. Dziewczyna zakręciła butelką z rozmachem. Korek wskazał Danielle.
 - Prawda czy wyzwanie?
 - Ech... prawda.
 - Hej, jak myślicie? - Megan odezwała się do "publiczności" z głupim uśmieszkiem na ustach. - Walnąć klasyka w stylu "W kim się kochasz?"?
 - Miej litość! - jęknęła Danielle.
 - No dobra. To w takim razie... hmm. Gdybyś mogła pocałować któregokolwiek z chłopaków tu obecnych, kogo byś wybrała?
Dziewczyna uśmiechnęła się chytrze.
 - Seana.
Megan prychnęła.
 - Twoja kolej - po czym odwróciła się, urażona.
 - Hej, Meggy! Żartowałam!
 - Właśnie podważyłaś zasady gry w prawdę - mruknęła Zoe.
Butelka zawirowała, a jej korek wycelował w pustą przestrzeń pomiędzy Sally a Ianem. Danielle popchnęła ją trochę palcem i teraz nieomylnie wskazywał tę pierwszą.
 - Kurcze - westchnęła dziewczyna. - No dobra. Niech będzie wyzwanie.
 - Pocałuj Iana! - zawołała radośnie Dani.
 - CO?! - krzyknęły obie, Sally oraz Susan.
 - On ma dziewczynę! - zawołała ta pierwsza w przerażeniu.
 - Ja jestem jego dziewczyną! - dodała ostro druga.
 - Trudno - Danielle wzruszyła ramionami. - Takie jest życie.
 - Jak to zrobisz, nie odzywam się do was obu przez tydzień - ostrzegła Susan.
Sally prychnęła, ale posłusznie cmoknęła chłopaka. W policzek.
 - Rozwaliłaś system - uznał Ripp.
Po chwili następną ofiarą butelki był Zayn; dziewczyna chyba trochę kantowała.
 - Och, braciszku - posłała mu okropny uśmiech - co za niespodzianka. Pytanie czy wyzwanie?
 - Pytanie - jęknął chłopak. - Nie w smak mi zepsucie bliskich kontaktów z Susan.
Grupa wstrzymała oddech.
 - Nurtuje mnie, jaki zapadł werdykt, wtedy, na wycieczce.
 - Co?
Sally westchnęła.
 - Jeansy i lody? Sklep z ciuchami?
Stella chyba już zaczęła podejrzewać, co się święci.
 - Oooo nie - zaprotestowała kategorycznie. - Sally, nawet się nie waż. Zayn...
 - A! - chłopak najwyraźniej doznał olśnienia. - To wtedy, kiedy Stella zaproponowała, że zrobi mi loda, jak kupię jej jeansy!
Grupa zawyła. Sama Stella zaczerwieniła się po uszy, prawie jak Lara.
 - I zrobiła? - spytała Sally, bawiąc się coraz lepiej.
 - Tak, na studniówce! - oświadczył triumfalnie Zayn.
Teraz wszyscy zamarli.
 - Że co? - wydusiła Samantha.
 - Wow, Stella, szacun - dodał z uznaniem Bill. Mrugnął do niej, co nie uszło uwadze Lisabeth.
 - Zayn, kręcisz - poinformowała go siostra.
 - Odstępuję Stelli. Nie mam pomysłu na pytania, a wyzwania stały się oklepane.
 - Było jak dotąd jedno.
 - Ale to najmniej oryginalne!
Tymczasem wciąż zarumieniona Stella zakręciła butelką. Wypadło na Crispina.
 - Wybierz wyzwanie - szepnął mu do ucha Bill. - Wszyscy wiedzą, że tego chcesz.
 - Nawet się nie waż - zastrzegła Leenie. - Bo wyskoczę przez okno.
 - Spoko, jesteśmy na parterze.
 - Wybieraj wreszcie! - zniecierpliwiła się Stella.
 - Nie będę zbierać Leenie z chodnika, więc... pytanie.
 - Okej - dziewczyna rozejrzała się po zebranych. - I nie, nie zrobię wam tej przyjemności. Ani jemu.
 - Ej, no weź! - zawołał Ian.
 - Nie. Cris, prowadzisz pamiętnik?
Męska część towarzystwa zawyła.
 - Padło ci na mózg? - chwila przerwy. - No dobra...
Wszyscy zaczęli ryczeć ze śmiechu.
 - No co? - Ripp stanął w obronie kolegi. - Ja na przykład prowadzę.
 - To nie ty odpowiadasz - powiedział Bill. - Nie musisz się poniżać.
 - No wiesz, to gra w prawdę, staram się być szczery. Hej, kto jest za tym, by za odwagę przyznać Crispinowi przywilej wybrania następnej osoby?
Chłopak wyszczerzył zęby.
 - Leenie!
 - Skąd wiedziałem... - westchnął Kristen.
 - Pytanie - jęknęła dziewczyna.
 - Umówisz się ze mną? - spytał słodkim tonem Crispin.
Ian zagwizdał.
 - Z grubej rury, stary!
Leenie spojrzała na niego jak na niedorozwinięte umysłowo dziecko.
 - Nie.
 - A jak ładnie poproszę?
 - Nie!!! - sięgnęła ku butelce.
Korek wskazał Ophelię.
 - Wyzwanie - rzekła, uprzedzając pytanie.
 - Eeee... wymyśl jakiś wiersz na poczekaniu?
 - Hmm - dziewczyna zastanowiła się. - Lubię tę szuję/za to, co czuję/mimo że w myślach podkowy kuję/na powierzchni basenu się utrzymuję. Tadam.
Leenie zaakceptowała to uniesieniem brwi.
Następny wypadł Mikey.
 - Wyzwanie, tylko proszę, nic kontrowersyjnego.
 - Spoko. Wymyśl haiku o mnie.
 - Co?
 - Haiku. Układ sylab 7-5-7.
 - No dobra. Eee...
Ma dziwne imię
I chłopaka-kosmitę
Lubi krakersy
 - To było takie kreatywne - parsknęła Zoe. Za chwilę jednak mina jej zrzedła, gdy ujrzała wycelowany w nią korek butelki.
 - Ups - skomentował Mikey. - Pytanie czy wyzwanie?
 - Pytanie.
 - A więc...
Publiczność nie dała mu jednak czasu do zastanowienia.
 - Kogo kochasz? - spytała Lisabeth.
 - Do kogo szlochasz? - dodał Sean.
 - I o kim śnisz? - dorzuciła Giselle.
 - Nawet, gdy nie śpisz? - uzupełniła Amy.
 - Eeeem... no... obecnie nie mam obiektu westchnień...
 - To ma być gra w prawdę, Rainy - rzucił Bill ironicznie. - Przecież wszyscy wiedzą, że od kilku lat pałasz do mnie skrytą miłością!
Ripp, który do tej pory gapił się w przestrzeń z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy, drgnął z zaskoczeniem.
 - To ona nie buja się w Tanku?
Zoe potraktowała go pełną mocą swojego morderczego spojrzenia, wyglądając jakby zamierzała w najbliższym czasie zacisnąć dłonie na jego szyi.
 - Och, całe moje życie w błędzie! - wyjęczał Bill. Przerwał, kiedy w oko dźgnął go czubek butelki. - Ja?!
 - Tak, ty, pacanie. Prawda czy wyzwanie?
 - Eeeem...no... pomyślmy...
 - Nie mamy tygodnia, matriksie.
 - Prawda - odparł z wahaniem Bill. Pytanie padło błyskawicznie.
 - Ile razy zdradzałeś Lisę?
Chłopak zbladł.
 - A czy to ważne? - powiedział, strzelając wzrokiem na boki.
 - Bill? O nie... GADAJ! - wtrąciła się Lisa. - To BARDZO ważne!
 - No... włączając Jodie czy nie? - zapytał, cały spięty.
Zoe obdarzyła go swoim najmilszym uśmiechem i spojrzeniem tak pełnym jadu, że uśmierciłoby słonia.
 - Wszystkie dziewczyny.
 - No to... tak z... muszę? - jęknął ponownie. Bał się spojrzeć w stronę Lisabeth, której nerwowo drgał policzek.
 - Mów! - wrzasnęła cała grupa.
 - Tak... mniej więcej, bo już nie pamiętam... około trzynaście razy?
 - Słucham? - wyszeptała dziewczyna ledwo dosłyszalnie. Jej głos skakał jak na trampolinie. - Nie usłyszałam...
 - Około trzynaście razy... - powtórzył chłopak, ocierając nerwowo czoło. Lisabeth bez słowa zerwała się z miejsca i pobiegła w głąb domu.
 - Lisa! -zawołał za nią Bill. Podbiegł do drzwi i krzyknął za nią ponownie. - Lisa! Kochanie, wracaj!
Słychać było oddalające się szlochanie. Bill wzruszył przepraszająco ramionami i puścił się sprintem za dziewczyną.
Zapadło milczenie, przerywane cichymi rozmowami.
 - Biedny Bill. Będzie załamany, jeśli mu nie wybaczy... - powiedział w zamyśleniu Crispin.
 - Bill jest biedny? Pomyśl o Lisie! - fuknęła na niego Leenie.
 - My wszyscy wiedzieliśmy o tym, że Bill nie ogranicza się do Lisabeth, to ona nie chciała przyjąć tego do wiadomości.
 - To powinien zacząć się ograniczać? Bo inaczej co mu na niej zależy!
 - Przecież to jasne, że on ją kocha - Crispin spojrzał na nią z niedowierzaniem - tylko się upewnia, że nie popełnił błędu.
 - Jakoś mnie tym nie przekonałeś - powiedziała z przekąsem.
 - A teraz najważniejsze pytanie - chłopak zmienił temat, szczerząc zęby w uśmiechu.
 - Hę? - Leenie uniosła brwi.
 - Umówiiiiisz się ze mną? - zapytał, otwierając szerzej oczy. Leenie jęknęła głucho.
 - Odwal się ode mnie, Drozdow!
 - To jak? Umówisz się?
 - Spadaj!
 - Czyli tak!
 - NIE!!!
Chwila ciszy.
 - Czemu? - spojrzał na nią błagalnym wzrokiem i zrobił smutną minę.
 - Bo...bo... och! Jesteś idiotą!
 - Ale przystojnym. I zabawnym, przyznaj.
 - Ale idiotą!
 - Czemu? - spytał ponownie.
 - Mówiłam - dziewczyna założyła ręce na piersi, poirytowana
 - Ale czemu jestem idiotą?! - wykrzyknął zrozpaczony, zwracając uwagę reszty szepczącej grupy.
 - Nie mam pojęcia. Pewnie geny. Nie masz na to wpływu, bo nie mieści mi się w głowie, żebyś był taki głupi celowo - odparła obojętnie.
 - Czyli jestem idiotą, bo... jestem idiotą...? Znaczy się, niezbyt inteligentny?
 - To mało powiedziane - mruknęła Leenie.
 - Ale jak mam pokazać, że jestem inteligentny? - prychnął. - Chyba nie każesz mi się... uczyć?
 - To, że nie chcę się z tobą umówić, nie znaczy, że jestem okrutna.
 - A jakbym się nie chciał z tobą umówić, tylko spotkać? - zapytał z nadzieją.
 - Przecież to to samo!
 - Ale jeszcze z... Kristenem i Melly? Oni z chęcią pójdą!
 - Co?! - pisnęła przerażona dziewczyna.
Kristen spojrzał zdumiony na Crisa. Ścierała się w nim chęć rozzłoszczenia siostry i randki z Melly oraz niechęć do Drozdowa. Wyszczerzył zęby.
 - Ja chętnie! - zawołał. - Melly?
Dziewczyna pokiwała głową.
 - To jesteśmy umówieni! - ucieszył się Crispin.

***

Do pokoju, w którym ukryła się Lisabeth, Billa doprowadził spazmatyczny szloch. Dziewczyna klęczała na podłodze w bibliotece, przy regale z powieściami historycznymi. Nastolatek pomyślał, że nie jest to zbyt dobra wróżba.
 - Lisabeth?
Nie miał doświadczenia w takich sytuacjach. Walczyła w nim chęć podejścia i przytulenia jej oraz odruch ucieknięcia jak najdalej, by poczekać, aż problem sam się rozwiąże.
 - Wal się - spod burzy jasnych włosów dobiegła go urywana odpowiedź.
 - Kochanie, ja...
 - Spieprzaj! Chcę zostać sama.
 - Lisa...
 - Kurwa! - dziewczyna odgarnęła kosmyki. Jej twarz była w opłakanym stanie - oczy miała zaczerwienione, a na policzkach ciemne strugi łez zmieszanych z tuszem do rzęs. - Z kim to było, Bill?!
Chłopak milczał, zawstydzony.
 - No, słucham!
 - To... no wiesz, raz z Jodie... i Zoe... i Megan... ech, raz z Dani, i Sam... no, z Sam dwa razy... Ale Lisabeth, to stare dzieje!
 - Stare, nie stare, nie obchodzi mnie to! Jasna cholera! Bill, ja ci ufałam! A teraz wychodzi na to, że zdradzałeś mnie z moimi najlepszymi przyjaciółkami. Co więcej, wszyscy o tym wiedzieli!
 - Lizzy...
 - Zamknij się i nie nazywaj mnie tak! Chociaż raz przestań! Najpierw robisz mi wyrzuty, że chcę pojechać do Bridgeport, żeby nagrać wymarzoną płytę, a potem wychodzi na jaw, iż zdradzałeś mnie z połową mojego zespołu! I nikt jakoś nie pofatygował się, żeby mi o tym  powiedzieć!
Bill unikał jej wzroku, czując w sercu narastającą panikę.
 - Przepraszam... - szepnął. - Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?
Dziewczyna przełknęła ślinę. Po jej policzkach popłynęły świeże łzy.
 - To koniec.
Chwilę trwało, nim dotarło do niego, co właśnie zrobiła.
 - Znaczy... zrywasz ze mną? - wyartykułowanie tych słów stało się trudniejsze, niż nawet wzięcie do świadomości ich znaczenia.
 - A co mam, do cholery, zrobić w tej sytuacji?
Chłopak pomyślał, że zaraz pęknie mu serce.
 - Ale, Lisa...
 - Jutro rano jadę do Bridgeport. Sama. A teraz pójdę do domu i zamknę drzwi na klucz.
 - Lisabeth, ja...
Lecz dziewczyna odwróciła się już i odbiegła korytarzem, nie dbając o szloch wydzierający się jej z gardła, ból złamanego serca oraz łzy znaczące jej policzki.

***

Tymczasem w pokoju reszta grupy rozmawiała, flirtowała i zamartwiała się. Chociaż to ostatnie robiły głównie winne członkinie zespołu. Rozmawiała niemal cała reszta, prócz wykłócających się Leenie i Crispina oraz flirtujących Melly i Kristena. Żeby rozruszać trochę atmosferę, ktoś włączył muzykę.

His name is Tony
He's from Milano
He whispers softly in my ears in Italiano


 - O nie... - jęknęła Susan. - Tylko nie tooooo!

He never leaves me
Cuz Im his Cinderella
He says that I'm his only one molta bella


 - Co, nie lubisz jej? - Ian dał swojej dziewczynie kuksańca.
 - Nie! Ciągle puszczają ją w radiu, jest beznadziejna. Crispin, wyłącz to!
 - Nie słucha cię - Ripp machnął głową w kierunku kąta, w którym rzeczony chłopak wciąż sprzeczał się z Leenie. - Zauroczyły go względy panny Moral.

He follows everywhere I go and calls me baby...
This little Gigolo has got me going crazy


W tym momencie panna Moral spoliczkowała Crispina i demonstracyjnie odeszła na drugi koniec pokoju.
 - Ale... Leenie! - zawołał za nią.
 - Chcesz w drugi policzek?
 - Przecież ja tylko...
 - Nie, nie umówię się z tobą! - krzyknęła. - Kristen, idziemy do domu!

I just can't get him off my mind, he's so amazing!
My heart says "Yes", my mind says "No,
Just let him go, go, go!"

Ale Kristen jej nie słyszał, był zbyt zajęty Melly.
 - No cholera! Kristen! Ziemia do Kristena!
Kiedy chłopak nadal wykazywał brak zainteresowania wściekłością siostry, ta bezsilnie tupnęła nogą.
 - Proszę bardzo! Idę sama! I biorę samochód.
To zadziałało. Kristen spojrzał na dziewczynę.
 - Co? Nie! - a gdy ta odbiegła z kluczykami, rzucił się za nią. - ODDAWAJ!!!
 - Luz, Kristen - Ian klepnął go po ramieniu. - Podwiozę cię.

Oh, mamma mia, he's Italiano!
He's gonna tell me a million lies...

Sally zmarszczyła brwi.
 - Kojarzycie do tego teledysk? - wskazała na wieżę stereo.
Większość przytaknęła.
 - No to nie macie wrażenia - ciągnęła dalej dziewczyna - że on jest, tak jakby, o Billu?
Giselle zamrugała.
 - Co?
Z resztą nie tylko ona była zdezorientowana. Nawet Melly udało się skupić myśli na czymś poza Kristenem.

Oh, mamma mia, he's Italiano!
I love the way when I look in his eyes


Sally opadły ramiona.
 - Serio nie widzicie połączenia? Laska bierze ślub, a jej facet zdradza ją podczas wesela. W stylu Billa, nie?
Brwi Megan uniosły się aż po grzywkę.
 - Ty... naprawdę dostrzegasz tu jakieś połączenie?
 - Tak?
 - To trochę okrutne, nie uważasz? - odezwała się Giselle.
 - Prawda bywa bolesna - Sally przyjrzała się jej dobrze. Nigdy nie lubiła tej dziewczyny, a teraz, gdy zaczęła chodzić z Rippem, figurowała na oficjalnej czarnej liście.
 - Lepiej nie mów tego przy Billu - poparł blondynkę Sean. - Wkurzy się i załamie równocześnie. A co jak co, grasz w zespole jego dziewczyny.
 - Już nie dziewczyny - odparł Bill grobowym głosem.
Wszystkie głowy odwróciły się w jego stronę. Kristen odlepił się od Melly, Ripp puścił dłoń Giselle. Ktoś wyłączył muzykę.
Chłopak wyglądał jak kupka nieszczęścia. Miał tak smutną minę, że aż ściskało serce, jego oczy były zaczerwienione. Wszedł do salonu ze spuszczoną głową. Od razu podszedli do niego Ripp, Crispin i Sean. Poprowadzili go do najbliższej sofy, na którą opadł ciężko. Zayn przestał obściskiwać się z Stellą; mimo wrodzonej wredoty po prostu nie miał serca robić tego na oczach załamanego kolegi.
 - Zerwała z tobą? - wyszeptała Ophelia. Chłopak tylko pokiwał głową.
 - A to szu... - zaczęła Sally, ale Megan ze wściekłą miną zatkała jej usta dłonią.
Ripp był rozdarty. Nie wiedział, komu bardziej współczuć - czy z pewnością zranionej Lisabeth, którą nawet polubił, czy równie zranionemu Billowi. Wiedział, że chłopak zrobił bardzo źle i zasłużył na to, by Lisa tak go potraktowała, ale z drugiej strony złamane serce kolegi przypominało mu o tym, jak się czuł, gdy Stella zostawiła go trzy lata temu.
Teraz dopiero w pełni zrozumiał, jak musiał cierpieć jego ojciec po śmierci matki.
 - C-co z nią? - spytała cicho Zoe, nie wiedząc, czy powinna.
 - Jutro jedzie do Bridgeport, sama. - odpowiedział Bill, ocierając łzę spływającą mu po policzku. Wszyscy taktownie udali, iż nic nie zauważyli.
 - Sama? - wyrwało się Megan. - Ale przecież...
 - ...mieliśmy jechać tam wszyscy za dwa tygodnie... - dokończyła cicho Samantha. - Aż tak jest na nas zła?
 - Myślę, że przede wszystkim potrzebuje czasu - stwierdziła Ophelia. - Wybaczcie, ale myślę, że w ciągu najbliższych kilkunastu dni lepiej do niej nie dzwońcie. Nikt, kto... no wiecie.
 - Uważasz nas za idiotów? - zaatakowała Susan, ale Megan zgromiła ją wzrokiem (nadal zatykała Sally usta).
 - To nie czas na kłótnie, Suz.
 - Dokładnie - poparł ją Sean. - Wiecie co... zbieram się do domu.
 - Ja też - westchnął Ripp. - Mogę zabrać trzy osoby, bo więcej nie zmieści mi się w aucie. Ktoś chce podwózkę?
 - Ja proszę - westchnęła Giselle.
 - Ja również, gdybyś mógł - odezwała się Zoe.
Stella przez długą chwilę biła się z myślami, po czym jęknęła głucho.
 - Mnie też weź, poproszę - powiedziała z niechęcią. - Nie uśmiecha mi się trucht przez pustynię o ciemku.

***

Ktoś zastukał w drzwi do mieszkania. Lisabeth przymknęła oczy.
 - Kto tam?
Po chwili wahania odezwał się nieco przytłumiony głos Sally.
 - Lisabeth, Bill chce tylko...
 - Nie! - wrzasnęła dziewczyna wraz z kolejną falą łez. - Gówno mnie obchodzi, czego chce Bill! Słyszysz, Carter? GÓWNO!
Pukanie nie powtórzyło się aż do chwili, gdy matka wróciła z pracy około pierwszej w nocy.
 - Lisa? Nie śpisz? - powiedziała cicho. Gdy nie doczekała się odpowiedzi, westchnęła z irytacją. - Prosiłam ją, żeby nie zamykała na noc drzwi!
 - Nie śpię, mamo.
Przez chwilę Joyce Depter przetwarzała te informacje.
 - A... to w takim razie mogłabyś mi otworzyć?
Po niecałej minucie matka stała już w sieni.
 - Co się stało, kochanie? - zapytała z troską, widząc ślady łez na policzkach córki.
 - Ja... Mamo, jadę jutro do Brigeport. Gdybyś była tak miła i mogła mnie zawieść na lotnisko...
 - Chwila, Liz. - Joyce przyjrzała się jej z uwagą. - Miałaś jechać do Bridgeport razem z zespołem za dwa tygodnie!
 - Ja muszę, mamo! - zawołała z rozpaczą. - Muszę... muszę się stąd wyrwać!
 - Och, Lisa... - kobieta przytuliła ją. Dziewczyna rozszlochała się. Przeszły do kuchni i przy gorącym kakao Lisabeth opowiedziała jej wszystko.

_______________________
Od autorki:
Jak widzicie, dużo się działo. Oto druga część prezentu rocznicowego! Mamy nadzieję, że za rok, przy okazji świętowania drugich urodzin opowiadania, spotkamy się w powiększonym składzie!
Piosenka to Mamma Mia - Elena feat. Glance.

Strangetown - dodatek "Studniówka" (wydanie rocznicowe)

DODATEK

Studniówka


Uwaga: piosenki. Piosenki. Jedna urwana w połowie, dwie kolejne o zakochiwaniu się (obie Avril Lavigne). Do tego ciąg dalszy psychicznej batalii Zoe-Lisabeth, bardzo dużo opisów ubrań, Ripp Ścierwo Grunt rozrywany przez dziewczyny, także te nie ze swojego rocznika, trochę o przepięknej kreacji Jodie i zdecydowanie za dużo obściskiwania się za szkołą. Oraz w innych miejscach.
Uwaga: akcja tego dodatku następuje bezpośrednio po rozdziale szesnastym oraz przed siedemnastym.

Ripp zaparkował auto przed biblioteką, nagle zdenerwowany. Tuż obok niego stały samochody Andy'ego Garrowaya, Cody'ego Franvena, Iana Brownsera oraz Samuela Darleya, którzy również przyjechali po swoje partnerki.
Siostry Yokel, Zoe oraz Sally mieszkały pod biblioteką, w przeciwieństwie do Giselle, której rodzina zajmowała mieszkanie w kamienicy obok, na drugim piętrze.
Chłopak wysiadł z samochodu, wziął z siedzenia pasażera niewielki bukiecik białych i różowych kwiatów (nie bardzo wiedział, jakie wybrał; ważne, że zdaniem Jill, ładnie razem wyglądały), po czym skierował się w stronę ciemnego, niezbyt zachęcającego bloku. Wspiął się po trzeszczących drewnianych schodach, aż stanął przed drzwiami mieszkania numer 9. Wziął głęboki oddech i zapukał.
 Otworzyła mu matka Giselle, Joey. To po niej córka odziedziczyła urodę - kobieta była wysoka i smukła, miała bystre, zielone oczy oraz piękną, choć pokrytą siateczką zmarszczek twarz.
 - Och, Ripp - uśmiechnęła się łagodnie. - Ellie jest u siebie.
Gestem zaprosiła go do środka. Chłopak stanął w wąskim korytarzu, którego większą część zajmowała dość duża szafa oraz stojak na buty wypełniony po brzegi. Skierował się do otwartych drzwi pokoju Giselle - widział przez nie, jak dziewczyna zakłada kolczyki przed dużym lustrem wiszącym na drzwiach szafy.
 - Eeee... hej, Giselle - pomachał do niej ręką, w której nie trzymał kwiatów. Dziewczyna odwróciła się do niego z promiennym uśmiechem.
 - Cześć, Ripp! Ooo, kwiaty?
 - N-no tak - wręczył jej bukiecik.
Teraz dopiero spostrzegł, że Giselle była ubrana w białą, zwiewną sukienkę do kolan, przepasaną jasnozieloną wstążką. W uszach tkwiły dyskretne kolczyki z zielonymi kamieniami, pasującymi kolorystycznie do oczka srebrnego pierścionka na jej lewej dłoni. Na nogach miała sandałki na niskim obcasie, natomiast szyję zdobił delikatny naszyjnik, chyba z tego samego zestawu, co reszta biżuterii oprócz srebrnej bransoletki na prawym przegubie.
 - Ładnie wyglądasz - wydusił, próbując oderwać wzrok od jej głębokiego dekoltu. Na szczęście dziewczyna uznała, że podziwiał naszyjnik.
 - Dzięki - Giselle przejrzała się ostatni raz w lustrze, po czym Ripp zaprowadził ją do przedpokoju (a raczej ona zaprowadziła jego; chłopak wciąż był jeszcze skołowany jej deko... naszyjnikiem).
W korytarzu stała siedmioletnia siostra dziewczyny, Dalia. Wgapiała się w nastolatkę cielęcym wzrokiem.
 - Ja teeeeeż chcę taką sukienkę - jęknęła, po czym przeniosła spojrzenie na Rippa. - I iść na tańce ze Ścierwem Grunt!
 - Dalia! - zganiła ją matka.
 - Nic nie szkodzi - machnął ręką chłopak.
 - A będziecie się całować? - mała zatrzepotała rzęsami.
 - Tak - stwierdziła Giselle.
 - Nie! - zaprotestował Ripp.
Pani Edwards tylko przewróciła oczami.
 - No, idźcie już - otworzyła im drzwi. - Bawcie się dobrze. Giz, bądź grzeczna.
 - Mamoooo...
 - No właśnie, Giz, bądź grzeczna - powtórzyła Dalia z niejednoznacznym uśmiechem. - Nie wolno całować się za szkołą przed osiemnastką.
 - DALIA!!

***

Jodie ze stoickim spokojem patrzyła, jak Kayla otwiera drzwi penthouse'a Charmsów. Obaj, Eric i Jason, wyglądali olśniewająco. Ten pierwszy paradował w ciemnozielonym garniturze, w butonierce trzymał nawet czarną różę (oznaka czarnego humoru, skoro jego dziewczyna była afroamerykanką?) a w dłoni bukiecik granatowych oraz burgundowych lilijek. Ten drugi założył prosty, czarny granitur (miał nawet spinki do mankietów z czegoś co podejrzanie przypominało ametysty) i fioletową muchę. I gapił się z opadniętą szczęką na Jodie. Cóż, miał na co.
Dziewczyna założyła śliwkową sukienkę do połowy uda, wykończoną czarną koronką. Materiał zwężał się w talii i opinał wydatne kształty dziewczyny. Ramiączek nie było, kreacja trzymała się w miejscu za pomocą czarnego gorsetu na plecach. Z tyłu suknia została wydłużona za pomocą zwiewnej falbanki i sięgała do kolan. Jo dobrała do niej tylko kolczyki (duże srebrne obręcze). Wyglądała zachwycająco, zwłaszcza, że upięła w wysoki kok swoje ciemne kosmyki.
Kayla była równie piękna w swej granatowej sukni, której spódnica spływała kaskadą do podłogi, podkreślając jeszcze jej wzrost. Ona także nie miała ramiączek, a w pasie i wyżej migotały konstelacje kryształków Svarowskiego.
Żaden z chłopaków nie był w stanie nic wydusić.
Jason myślał o tym, jak dobrze, że Jodie znów jest w Belladonnie. Kiedyś chodzili ze sobą, ale wtedy jej nie docenił. Teraz nie posiadał się z radości, iż wróciła, a do tego chciała iść z nim na studniówkę.
Eric praktycznie nic nie myślał, choć odnosił jakieś niejasne wrażenie, że ma coś do zrobienia. Mózg mu się wyłączył i nie pamiętał nawet do końca swojego imienia.
- To idziemy? - zapytała w końcu Jodie. Jason wyszczerzył się szeroko i zmierzył ją wzrokiem.
- Cóż, ja z chęcią zostanę.
- To całkiem niezły pomysł - zgodził się Eric.

***

Jenny po raz ostatni poprawiła Johnny'emu poły garnituru.
 - Nieźle wyglądasz - powiedziała z uznaniem Jill. - O, idzie Ophelia.
Chłopak odwrócił głowę i zamarł ze spojrzeniem wbitym w sylwetkę jego dziewczyny stojącej na schodach. Jej suknia była w kolorze wina, falbaniasta, z cienkimi ramiączkami. Na biuście miała gustowne marszczenia oraz pionowy rząd srebrnych diamentów. Dziewczyna związała swoje warkoczyki w kucyk, w który wpięła dodatkowo czerwone tasiemki. Na jej szyi połyskiwał srebrny naszyjnik, a w uszach błyszczały długie kolczyki. Paznokcie również miała pomalowane na czerwono.
 - Wow - wyjąkała Jill. Jej brat nic nie powiedział, oniemiały.
 - Johnny! - Jenny szturchnęła go. - Kwiaty.
 - A! - chłopak otrząsnął się i wziął ze stolika do kawy pojedyńczą czerwoną różę. Ophelia zeszła ze schodów, starając się nie potknąć o skraj sukni.
 - Koniecznie opowiedzcie, czy Ripp wyglądał jak pajac! - zawołała Jill. - I o kreacji Lisabeth! I Zoe! I w ogóle!
 - Dobrze, dobrze, Gilly, opowiemy - Johnny poklepał siostrę w czubek głowy, po czym wręczył Ophelii różę.
 - Wyglądacie razem przecudnie! - jęknęła Jenny. - Po prostu muszę zrobić wam zdjęcie! Albo dwa! Jill, przynieś aparat!
Chłopak przewrócił oczami, ale posłusznie objął Ophelię i wyszczerzył zęby. Błysnął flesz.

***

Zoe przepychała się przez tłum uczniów ostatniej klasy zmierzających do hali, gdzie miał odbyć się bal. Ciągle ktoś przydeptywał jej sukienkę lub wpadał na nią. Poza tym zgubiła gdzieś Andy'ego, swojego partnera. Pewnie poszedł się upić z Ianem i Tannerem, debil.
Znowu ktoś ją popchnął. Zirytowana dziewczyna odwróciła się.
 - Cholera no! Ta sukienka kosztowa... - urwała. Osobą, która na nią wpadła, była Lisabeth. Na tę noc najwyraźniej skorzystała z usług Danielle i ufarbowała włosy na brąz, zakręciła je w drobne loczki oraz spięła w kok. Jej soczyście czerwona sukienka była krótka do kolan, na dole wykończona czarną falbanką. Rozkloszowaną spódnicę zrobiono z kilku nakładających się na siebie warstw satyny, każda z brzegiem obszytym czarną tasiemką. Gorsetowy stanik również posiadał czarne zdobienia. Na prawej dłoni dziewczyna miała czarną rękawiczkę, a na stopach sandałki w tym samym kolorze. Zoe musiała przyznać, że jej koleżanka prezentowała się olśniewająco.
 - Och, wybacz - Lisabeth zrobiła dziwną minę, jakby chciała się uśmiechnąć, jednak zmieniła zdanie w połowie ruchu. - Widziałaś Billa?
Rainelle potrząsnęła głową.
 - Nie. Ale jak go znajdę, powiem mu, że go szukasz. - odwróciła się, by odejść.
Po chwili jednak spojrzała przez ramię i zawołała:
 - Hej, Lisa! - a gdy tamta popatrzyła na nią ze zdziwieniem, dodała: - Ślicznie wyglądasz.

***

Falling out of love is hard
Falling for betrayal's worst
Broken trust and broken hearts
I kno-

Ripp wyjął kluczyki ze stacyjki i James Arthur urwał dokładnie w trakcie słowa know. Giselle przygładziła sukienkę.
 - Żeby jeszcze w tym radiu puszczali fajne piosenki - westchnęła.
 - Ta jest nawet fajna - zaprotestował. - Wiesz, zawsze mogą być gorsze.
 - Na przykład?
 - Eee, You Don't Know You're Beautiful czy jakoś tak?
 - Dobra, wygrałeś.
Chłopak wyszedł z samochodu, obszedł go i otworzył Giselle drzwi.
 - Skoro już mam być dżentelmenem... - wzruszył ramionami. Dziewczyna parsknęła.
 - Mam niejasne wrażenie, że to pierwsza impreza, na którą nie idziesz razem z Johnnym i Ophelią.
 - Druga - poprawił. - Na urodzinach Zoe byłem z Jodie.
Giselle pokiwała głową. Ripp zaoferował jej swoje ramię.
 - Czy kobieta samowystarczalna chodzi pod rękę? - zapytał, próbując powstrzymać głupi uśmiech.
 - Chodzi, ale tylko po ciemku i na obcasach, gdy nie chce wybić sobie zębów - odparowała.
Weszli do szkoły. Korytarz był zatłoczony, ale nie aż tak, żeby nie móc oddychać. Zza jednej z szafek wyłoniła się Zoe, próbująca nie potknąć się o rąbek zwiewnej, turkusowej sukni do ziemi. Srebrny pas wysadany diamentami iskrzył się w świetle jarzeniówek.
 - Hej - pomachała do wchodzących. - Widzieliście Billa?
 - Tak, robi to za szkołą w trójkąciku z siostrami Yokel - odparł Ripp bez mrugnięcia okiem. - Zapewne.
 - Cicho, Lisabeth go szuka.
 - To się pogodziłyście? - zainteresowała się Giselle.
 - Co? Nie! Nie gadam z nią, dopóki mnie nie przeprosi.
 - Zoe... - westchnął Ripp.
 - Nie i koniec!
 - Nie możesz odpuścić chociaż na studniówce?
Dziewczyna prychnęła.
 - Nie, nie mogę. Poza tym - zmierzyła Giselle krytycznym spojrzeniem - wyraziłam już swoją opinię na temat pewnych spraw.
 - Do licha, naprawdę chcesz się kłócić teraz? Zachowaj sobie trochę siły na maturę!
 - Napięcie przedmiesiączkowe - powiedziała Giselle teatralnym szeptem.
Zoe poczerwieniała na twarzy.
 - Ty...
 - Vu i Edwards! - zawołał jakiś głos. Głowy obu dziewczyn oraz Rippa odwróciły się błyskawicznie w kierunku, z którego dobiegał.
 - Johnny - westchnęli jednocześnie. Półkosmita wciąż trzymał złożone w rurkę dłonie przy ustach.
 - Fajnie naśladuję Wellerta? - mrugnął do nich.
 - Tak. Brak ci tylko twojej Lary... o, już idzie - Ripp wskazał na Ophelię, uchwyconą jego ramienia.
 - Jak dzieci - skwitowała ciemnoskóra. - Słowo daję. Właśnie, nie widzicie nic podejrzanego w Billu obściskującym się z Danielle za szkołą?
Giselle i Zoe wymieniły spojrzenia.
 - Z Danielle? - zdziwiły się obie. - A nie przypadkiem w trójkąciku z siostrami Yokel?
W tym samym momencie drzwi szkoły otworzyły się i stanął w nich Bill we własnej osobie. Miał wygniecioną koszulę i tylko jeden but, a marynarkę oraz krawat gdzieś zgubił. Do tego na kołnierzyku widniały ślady szminki.
 - Widzieliście Lisabeth? - zapytał jak gdyby nigdy nic.
 - Tak - odparła Ophelia grobowym głosem. - Ta pomadka na twojej koszuli świetnie komponuje się z jej kreacją. Specjalnie wystylizowałeś się na podrywacza, który zalicza za szkołą wszystkie laski ze swojego rocznika?
Chłopak zaczerwienił się lekko.
 - Ja...
 - Nie dukaj mi tu - rzekła sucho Zoe. Razem z Ophelią chwyciły go pod ręce i zaprowadziły do najbliższej łazienki. - Trzeba cię doprowadzić do porządku, nikt nie może się dowiedzieć.
 - Przecież i tak każdy wie - wzruszył ramionami Ripp.
 - Oprócz Lisy - uzupełniła Giselle. - I jeśli tak ma pozostać, lepiej chodźmy poszukać jego buta.

***

Muzyka huczała na sali, a tłumek bogato ubranych nastolatków tańczył na parkiecie. Motywem przewodnim balu były niebo i piekło. "Niebo" znajdowało się w części z przekąskami (i przy łazienkach. Które nagle stały się koedukacyjne), a "Piekło" w części tanecznej.  Na podłodze płoneły nawet sztuczne, nieparzące płomienie. W tłumie tańczyli między innymi Jodie i Jason. Kiedy żywiołowe You're Gonna Go Far, Kid się skończyło, przeszli do Nieba. Właśnie mieli podejść do Mike'a i Elizabeth, kiedy zauważyli, że chyba tamci dwoje tego nie chcą.
 Els była śniadą dziewczyną  z włosami w odcieniu miedzianej rudości, ubraną w szkarłatną, prostą, jedwabną suknię o długich ramiączkach i głębokim dekolcie. Michael również był wysokim  rudzielcem o bursztynowej karnacji, trójkątnej twarzy oraz skośnych, anielsko błękitnych oczach. Świetnie komponował się z Elizabeth  w ciemnoszarym garniturze i bordowej koszuli. 
Oboje znali Jo od małego. Z tego, co się dowiedziała, zaczęli ze sobą chodzić pół roku po jej wyjeździe. To zupełnie nie pasowało do Els, która kiedyś przebierała w chłopakach jak w rękawiczkach. Jodie nagle przyszła do głowy myśl, że w Belladona Cove wszystko się pozmieniało. Kayla, Elizabeth, Carmen (mająca za partnera Shouna), Eric, nawet Jason. Kiedyś czuła się trochę tak, jakby był jej bratem. Dlatego, gdy raz się ze sobą umówili, nie potrafiła polubić całowania go - to było tak, jakby całowała się z bratem. A teraz nie był bratem. Zmienił się, jej zdaniem na lepsze. Na tyle, że zastanawiała się, jak by było go pocałować.
Na jej oczach Mike powiedział coś do ucha Elizabeth, a ta spojrzała na niego ze zdumieniem. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej coś. Els otworzyła oczy jeszcze szerzej.  Michael powiedział coś jeszcze, a Elizabeth skinęła głową i wydusiła z siebie "Tak". Tłum na chwilę ich przesłonił, a kiedy się odsunął, całowali się.  Gdy Jason zajął ich rozmową, Mike uśmiechał się jak wariat. A Els miała na palcu pierścionek z gemmą z czerwonego jadeitu.

***

 - Brains&Bones dają czadu - stwierdził Ripp, wskazując na wydzierającą się do mikrofonu Lisabeth.
 - You make me insaaaaaaaaane!!!
 - Mhm - przytaknęła Giselle. Siedzieli przy jednym z wielu stolików na hali, w jakimś bardziej ustronnym miejscu.
Lisa skończyła piosenkę.
 - Hej, Ripp! - zawołała. Chłopak podniósł głowę.
 - Czego?! - odkrzyknął, starając się, by jego głos przedarł się przez hałas w sali.
 - Zagraj nam coś!
 - Chłopaka mi kradniesz! - jęknęła Giselle, jednak nikt oprócz Rippa (którego policzki nabrały podejrzanie czerwonego koloru) jej nie usłyszał.
 - No choooodź!
 - Dobra, dobra - machnął ręką. - Wybacz na chwilę, Giz.
 - Spoko - dziewczyna usadowiła się wygodnie na krześle. - Wybierz coś fajnego.
Chopak przedarł się do prowizorycznej sceny ze złączonych ze sobą ławek i przejął od Megan gitarę.
 - Znacie Contagious? - zapytał członków zespołu.
 - W sensie że Lavigne? - Sean uniósł brwi. - Ona jest dziewczyną.
 - No i?
 - No i... ty nie - zauważyła ostrożnie Samantha. - Chyba, że czegoś o tobie nie wiem.
 - Jest wiele rzeczy, których o mnie nie wiesz - puścił do niej oko. - Jedziemy z Contagious!
Giselle oparła podbródek na dłoni, której łokieć spoczywał na stoliku. Ripp chwycił gitarę i stanął przy mikrofonie.

When you're around I don't know what to do
I do not think that I can wait
To go over and to talk to you
I do not know what I should say

Chłopak był w samej koszuli i krawacie, marynarkę pożyczył Billowi. Nie, żeby jakoś specjalnie się przyjaźnili, po prostu Giselle przekonała go, że na studniówce zdrowie psychiczne Lisabeth w formie jest ważniejsze od prawdy. Poza tym w niewidzialnej, acz niezwykle wyczuwalnej batalii między Liz a Zoe dziewczyna stała po stronie tej pierwszej.

And I walk out in silence
That's when I start to realize
What you bring to my life
Damn, this girl can make me cry

Nastolatka ledwie powstrzymała chichot. Znała tę piosenkę; ciekawe, co by było, gdyby Ripp zaśpiewał zgodnie z oryginałem, nie zamieniając guy na girl.
Zabawne, o tym samym pomyślała Samantha Yokel.

It's so contagious
I cannot get it out of my mind
It's so outrageous
You make me feel so high all the time

Giselle rozejrzała się dookoła. Część par, między innymi Ophelia i Johnny, była już na parkiecie. Lisabeth zaciągnęła Billa do stolika w najdalszym kącie, przy którym, ahem... doprowadzała jego garnitur oraz koszulę do stanu sprzed interwencji dziewczyn godzinę temu. Zoe tańczyła z wyraźnie pijanym Andym bez zbytniego zaangażowania. Giselle trochę jej współczuła.

They all say that you're no good for me
But I'm too close to turn around
I'll show them they don't know anything
I think I've got you figured out

Dziewczyna z powrotem przeniosła wzrok na Rippa. W sumie poziom destrukcji jego ubrania nie był tak zatrważający, jak na przykład u Iana czy Tannera, którzy, podobnie jak Andy, ledwo trzymali się na nogach. Bordowy krawat wyszywany złotą nicią nie wyglądał nawet tak źle. Koszulę miał wygnieciąną (ale przynajmniej bez śladów szminki Susan, Samanthy i/lub Danielle na kołnierzyku), a buty sprawiały wrażenie pamiętających jeszcze czasy studniówki rocznika jego ojca. Giselle jednak nie mogła zaprzeczyć, iż chłopak wyglądał całkiem przystojnie.

So I walk out in silence
That's when I start to realize
What you bring to my life
Damn, this girl can make me smile

Zoe najwyraźniej dała sobie spokój z Andym. Demonstracyjnie go odepchnęła, zeszła z parkietu i przysiadła się obok Giselle.
 - Stolik mi zajęli - wyjaśniła krótko. Dziewczyna przytaknęła, czkekając na rozwój wypadków.
Nie musiała długo czekać. Zoe przekrzywiła głowę i zlustrowała ją wzrokiem.
 - Co cię łączy z Rippem? - spytała nawet nie wrogo.
 - Nic - Giselle wzruszyła ramionami. - Daję mu korki, a on zaprosił mnie na studniówkę.
 - Aha - skwitowała Rainelle niejednoznacznym tonem.
 - Rany, nie chodzę z nim! - zniecierpliwiła się blondynka.
 - Jeszcze.
 - Co cię to obchodzi?
 - W sumie niewiele.
 - To się z całym szacunkiem odwal.

I'll give you everything
I'll treat you right
If you just give me a chance
I can prove I'm right

Giselle z powrotem popatrzyła na scenę. Ripp mrugnął do niej, śpiewając ostatnią linijkę. Dziewczyna nie mogła powstrzymać uśmiechu.
 - Leci na ciebie! - zawołała Ophelia, przemykając w tańcu obok jej stolika.

It's so contagious
I cannot get it out of my mind
It's so outrageous
You make me feel so high
All the time

Na sali rozległy się całkiem pokaźne oklaski.
 - No, no, Rippowaty, jednak jest coś, czego o tobie nie wiemy - pochwaliła go Lisabeth, która odkleiła się od Billa w trakcie bridge'a i wróciła na scenę przed ostatnim refrenem.
 - Zdziwiłabyś się, Depter - do niej też mrugnął. - A teraz wybaczcie, muszę iść do swojej dziewczyny.
 - Ty masz dziewczynę?! - zawołał chórem zespół, tak głośno, że usłyszała ich także Giselle, zajmująca stolik w połowie hali.
 - Nieoficjalnie! - odkrzyknęła do nich. Zoe mimowolnie się uśmiechnęła.
 - Uuuuuu! - zawyli ci, którzy dosłyszeli (czyli 2/3 sali).
 - No to do niej idź! - zawołała ze śmiechem Lisa. Gdy odwróciła się do Megan, Ripp wycelował oskarżycielsko palec w Samanthę, a potem w Danielle.
 - Nie wiem, której z was to wina, ale wy i Susan jesteście bezpośrednim powodem braku mojej marynarki, w wyniku braku marynarki Billa - zmrużył oczy. - Strzeżcie się.
Po czym zszedł ze sceny i potruchtał prosto do stolika Billa właśnie.
 - Oddaj mi marynarkę - zażądał.
 - Aaaa... po co ci?
 - Bo właśnie zamierzam poprosić Gizzy o chodzenie, i chcę to zrobić w wielkim stylu.
 - Spoko - chłopak podał Rippowi okrycie. - To inna historia.
Po chwili nastolatek stał już przy stoliku Giselle.
 - Ej, umówiłyście się na randkę? Beze mnie?! - spojrzał oskarżycielkso na Zoe, siedzącą na jego miejscu.
 - Wal się, Grunt - warknęła dziewczyna nader nieprzyjemnie, wstała z krzesła i zniknęła w tłumie.
 - Andy się upił - wyjaśniła jak gdyby nigdy nic Giselle, zakładając nogę na nogę. - O, widzę, że odzyskałeś marynarkę.
 - Uczcijmy to i wyjdźmy na dwór - zaproponował. - Mam już dość tego tłumu.
Po dżentelmeńsku podał dziewczynie rękę. Nastolatka wstała, po czym razem z Rippem opuściła salę, nie puszczając jednak jego dłoni.
 - Cholera - syknęła Lisabeth, wisząca na szczycie drabinki dokładnie nad ich stolikiem w dość niewygodnej pozycji. - Przegrałam.
 - Wisisz mi wódkę - uśmiechnął się triumfalnie Bill, zajmujący drabinkę obok.
 - Co? O alkoholu nie było mowy!
 - A czekoladki z adwokatem?
 - W życiu.
 - A takie z wiśniówką?
 - Chcesz się upić słodyczami?!
Chłopak przytaknął z wyrazem upojenia na twarzy.
 - O nie - zastrzegła Lisabeth. - Nawet nie myśl, żeby znów okraść Hoota!
 - Ale...
 - Nie i koniec!
 - Lizzy, prooooszęęęęę!
 - Spadaj, alkoholiku! - popchnęła go lekko, ale chłopak najwyraźniej miał już za sobą parę szklanek. Jego palce zaciśnięte na drążku drabinki ześlizgnęły się z niego i Bill runął w dół.
 - Ojć - szepnęła dziewczyna. - Kochanie, nic ci nie jest?
Z pomiędzy odłamków plastikowego stolika, zastawy oraz kawałków obrusu wyłoniła się lekko drżąca dłoń z uniesionym do góry kciukiem.

***

Na szczęście chłodny wiatr był na tyle silny, by bawić się włosami i sukienką Giselle, równocześnie nie podwiewając jej zbyt wysoko. Ripp, co prawda, miał inne zdanie.
Spacerowali po podwórku szkolnym, rozmawiając. O wszystkim - o przyszłości, o rodzinie, o tym, kto wreszcie uświadomi Lisabeth w... pewnych sprawach. O piosenkach Brains&Bones, i ogólnie o muzyce.
 - Gram na flecie - wyznała niespodziewanie Giselle. - Dalia uczy się na harfie, a Joe, jej brat bliźniak, na mandolinie.
 - Kiedy idą do szkoły? - zainteresował się Ripp.
 - W przyszłym roku. Teraz mają już prawie siedem lat, skończą ósmego kwietnia.
Przy następnym podmuchu wiatru dziewczyna zadrżała.
 - Kurcze, nie wzięłam swetra.
 - Trzymaj - chłopak podał jej swoją marynarkę. Na szczęście Bill przezornie położył ją na krześle obok, gdy Lisabeth zeszła ze sceny podczas Contagious.
 - Dzięki - okrycie było oczywiście za duże, ale bardzo ciepłe. - Farciarz, chłopcy mają długi rękaw i nie wyglądają w nim dziwnie.
 - Taa. Dopóki nie szaleją po scenie.
 - Dlatego nie szaleją po scenie?
 - Ja szaleję.
 - Ty jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Przytaknął.
 - Ripp Ścierwo Buntownik Grunt.
Giselle westchnęła.
 - Czemu Ścierwo?
 - No, bo... jestem ścierwem.
 - Nie jesteś.
 - Jestem.
 - Nie.
 - Tak!
 - Nie! - coś w tonie, w jakim to powiedziała, kazało mu się zatrzymać. - Nie jesteś.
Chłopak spojrzał na swoje buty, unikając jej wzroku.
 - Tank mnie tak nazywał - wyznał. - Kiedy byliśmy dziećmi.
 - Tank był idiotą.
 - Ja też.
 - Ripp...
Wreszcie podniósł głowę. Jego spojrzenie padło na marynarkę, która przypomniała mu o tym, co miał zrobić.
 - Eee... Giselle?
 - Tak?
 - Czyyy... chciałabyś ze mną chodzić... na przykład do szkoły? - dodał szybko.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
 - Ale ja chodzę z tobą do szkoły.
 - Alee... nie tylko do szkoły... - chłopak wykręcał sobie palce ze zdenerwowania. - Gdzie indziej też, na przykład do Nocnej, albo na kawę... tak w ogóle... i do szkoły... i na kawę...
 - Co?
 - Dobra, dobra, bez tego do szkoły! - zawołał rozpaczliwie. - I całej reszty!
Teraz w jej głosie brzmiała rzeczywista troska:
 - Ripp, co ty brałeś?
 - Uh, cholera - zwiesił głowę. - Coś na kaca, i może aspirynę?...
 - To mówże jasno, o co chodzi!
 - No... chodzi mi o to... że... no wiesz!
 - No nie wiem.
 - Wiesz!
Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach.
 - Posłuchaj, cokolwiek to jest, powiedz mi to tak, jak sam chciałbyś usłyszeć.
Spojrzał na nią z lekkim niedowierzaniem.
 - Eee, okej... czy będziesz moim chłopakiem?
Giselle przez chwilę odebrało mowę. Odkaszlnęła.
 - Co?
 - No nie! Tyle wysiłków na marne!
 - A, tobie chodzi o... - uderzyła się otwartą dłonią w czoło, pomstując na własną głupotę. - Jasne, że tak!
Ripp odetchnął z ulgą.
 - Uff. Więc mamy to już za sobą.
Giselle uniosła brwi, jednak się uśmiechnęła.
 - Gratuluję sobie trzeźwości umysłu.
 - A ja się pod gratulacjami podpisuję.
Zapadła cisza pełna nieuzasadnionego oczekiwania.
 - Powiedz coś - rzekła w końcu dziewczyna, nie wytrzymując napięcia.
 - Eee... jesteś ładna.
 - Dziękuję. A coś tak jakby... zaczynającego głębszy temat?
"Mam ochotę cię pocałować, ale wyszedłbym na dziwaka."
Nie, Ripp stwierdził, że lepiej tego nie mówić.

I woke up and saw the sun today
You came by without a warning

Z hali dobiegła przytłumiona przez ściany melodia - znajdowali się najwyraźniej koło tego skrzydła szkoły, gdzie położona była aula. Na szczęście nie było w niej żadnych okien.
 - Lisabeth śpiewa kolejny przebój Avrilki - odparł zamiast pomyślanych wcześniej słów.

You put a smile on my face
I want that for every morning

 - No... - przytaknęła Giselle. Podeszła do ściany i oparła się o nią, by lepiej słyszeć.

What is it I'm feeling? 'Cause I can't let it go
If seeing is believing, then I already know

Chłopak, niby przypadkiem, zbliżył się do niej o kroczek. A potem jeszcze o dwa, i znów o jeden.

I'm falling fast
I hope this lasts
I'm falling hard for you

Kiedy Ripp postawił kolejne trzy kroczki, Giselle spojrzała na niego ciężko.
 - Możesz sobie darować te szopki i po prostu mnie pocałować?

I say "let's take a chance"
Take it while we can
I know you feel it too

To mówiąc, pociągnęła go za krawat i ich wargi złączyły się.
Jej usta były miękkie i delikatne, podobnie jak dłoń, która przykryła jego palce na policzku dziewczyny. Marynarka zsunęła się jej z ramion, odsłaniając nagą skórę.

I'm falling fast
I'm falling fast

Kiedy Ripp odsunął głowę, oczy Giselle otworzyły się powoli.
 - Dalia będzie niepocieszona, że wolisz mnie od niej - uśmiechnęła się.
 - Przeproszę ją przy najbliższej okazji - odparł lekko ochrypłym głosem.
 - Ej! Ścierwo! - krzyknął ktoś z prawej strony. Ktoś w turkusowej sukni do ziemi, z niebieskimi włosami. - Obściskiwanie się za szkołą przed osiemnastką jest zabronione!

***

Kiedy Ripp i Giselle wrócili do sali (odprowadzani przez Zoe alias przyzwoitkę), ich uwagę zwrócił harmider przy stoliku Stelli. Dziewczyna pokazywała wszystkim coś i głośno gestykulowała. Kiedy Ripp podszedł na tyle blisko, by dojrzeć ekran jej telefonu, którym wymachiwała, mina mu zrzedła.
Wyświetlacz ukazywał zdjęcie z portalu iSim. Bardzo konkretne zdjęcie. Przedstawiało ono przepięknie udekorowaną salę, na której tle znajdowało się sześć postaci. Śniada, ruda dziewczyna o twarzy i figurze modelki w  niczym ogień kreacji z równie rudym i śniadym chłopakiem o twarzy i figurze modela w ciemnoszarym garniturze od jakiejś drogiej i znanej firmy. Obok afroamerykanka znana motłochowi ze Strangetown, Kayla (w granatowej sukience), i także znany im Eric (w dopasowanym garniturze). Po drugiej stronie rudzielców dostrzegli wysokiego, atletycznie zbudowanego chłopaka o blond włosach i przystojnej twarzy (miał na sobie drogi garnitur); był kompletnym przeciwieństwem Rippa. Pod rękę z nim stała... Jodie. Pięknie uczesana i umalowana, w fioletowej sukni.  Za  nią skuliła się jakaś szatynka, dorabiając jej różki.
- Co...?
- Co ona...?
- Zostawiła nas! - prychnęła Lisabeth ganiąco.
- Dla kasy! - dodał Bill z podziwem.
- Ale nas zostawiła! - warknęła dziewczyna.
- Ale za równowartość jej ciuchów w simoleonach mógłbym kupić sobie Lamborghini!
- To nie zmienia faktu, że nas zostawiła - upierała się, gromiąc go wzrokiem.
- No co?! Nie możesz wymagać ode mnie, żebym nie chciał mieć Lamborghini. Poza tym, dokonała korzystnej wymiany. Banda nieprzyjemnych dziwaków za kupę forsy, wikt i opierunek.
- Ta banda to my! - prychnęła Sally.
- No właśnie mówię.
- Ale...
- Jesteśmy bandą. Jesteśmy dla wszystkich nieprzyjemni. I jesteśmy ze Strangetown. Co ci się nie zgadza?
- No... w sumie to masz rację.
- Wiem. Czysta logika! - dodał, mrugając do niej.
- Chyba jej brak - mruknęła jego dziewczyna.

***

Tymczasem po drugiej stronie miasta Leenie siedziała na balkonie i oglądała z teleskopu gwiazdy. Nie szła na studniówkę, nie miała na to ochoty. Jakoś jej się to odwidziało, choć kiedyś kupiła nawet sukienkę i biżuterię.
Prychnęła. Nie chciała myśleć o tym, co traciła, ale... znowu. Koniecznie musiała pobiegać. Zawsze uspokajała się podczas biegu. Dziewczyna prędko przebrała się w lekki dres (z autografem Richarda Kilty'ego)  i wyszła na dwór. Skierowała się w stronę Paradise Place, byle dalej od Nocnej Sowy.
Miło było tak pobiegać, ale o wiele gorzej wpadało się na kogoś. Leenie rąbnęła w coś i upadła z hukiem, do wtóru przekleństw.
- Cholera! - jęknęła z bólu.
- Co do...?! - zawołał ktoś. Ów ktoś miał niestety bardzo znajomy głos. - Leenie?!
- Za jakie grzechy? - prychnęła, kiedy wreszcie zobaczyła wyraźnie postać przed sobą. Crispin. No a jakżeby inaczej?!
- Nic ci nie jest? - zapytał chłopak, pomagając jej wstać. Przez chwilę chwiała się niepewnie, czego jej łydka nie wytrzymała. Chrupnęło donośnie i noga Leenie chyba złamała się wpół. Dziewczyna zawyła jak raniony pies, w ostatniej chwili unikając walnięcia o ziemię. Po dokładniejszych oględzinach okazało się, że nie ma szans dojść gdziekolwiek.
- Co tu robisz? - rzucił Crispin.
- Mogłabym zapytać o to samo! - warknęła dziewczyna.
- Sprowadzałem psa z ogródka do domu. - wyjaśnił zaskoczony. - Chyba mam prawo siedzieć we własnym ogrodzie...?
- Gdzie?! - pisnęła Leenie i rozejrzała się. Ups... rzeczywiście dotarła już do rezydencji Drozdowów. Cris zrobił głupią minę.
- Czekaj, jak się tu...?
- Przybiegłam.
- Bo...?
- Lubię.
- Biegać po moim ogródku?
- Nie!
- Ja cię nie rozumiem.
- Nie spodziewałam się tego po tobie.
- Auć.
Nagle podwórko rozświetlił blask świateł od mercedesa Seana. Po chwili chłopak, we własnej osobie, aczkolwiek nieco podchmielony, pojawił się u przy Crisie i Leenie.
- Co wy...? - zawołał, patrząc na dwójkę z konsternacją. Powszechnie wiadomo było, że Leenie zdecydowanie nie odwzajemnia uczuć Crispina, a teraz prawie, że siedziała mu na kolanach. W jego ogródku. Pod krzakiem czerwonych róż.
- Potknęłam się i chyba złamałam nogę. Przez niego. - warknęła Leenie, daremnie próbując się podnieść.
- Bo biegała po moim ogródku! - próbował się bronić Crispin.
- Wcale nie!
- Pomóc ci? - zapytał Sean.
- Nie! - warknęła znów dziewczyna. Crispin zachichotał.
- Co? - oboje zerkneli na niego spode łba.
- Jak miło jest słyszeć, że ona choć raz nie mówi tak do mnie.

***

Impreza powoli dobiegała końca. Sean oraz Megan wyszli jako jedni z pierwszych, do domu zbierała się już także Lisa razem ze swoim chłopakiem. Stella i Zayn gdzieś znikli; Sally triumfalnym głosem rozpowiadała, że poszli za szkołę (co tej nocy mówiło samo za siebie), a także napominała coś o wycieczce oraz jeansach. Zoe natomiast wyruszyła na poszukiwanie swojego partnera.
 - ANDY!! - wrzasnęła, już pożądnie wkurzona. - GDZIE TY DO CHOLERY JESTEŚ?!
Krzak rosnący jakieś dziesięć metrów od niej wydał jęk. Dziewczyna podeszła bliżej i rozgarnęła ostre, choć wątłe gałązki.
 - Kurwa mać - mruknęła do siebie.
W krzaku bowiem leżał schlany na umór Andy Garroway. Bez koszuli. Spodnie miał podarte, muchę rozwiązaną, leżące obok buty najwyraźniej obrzygane. Czułym gestem obejmował opróżnioną prawie w całości butelkę wódki, i najwyraźniej nie była to jego pierwsza.
 - ...ego chcesz, oeeey? - wymamrotał, po czym czknął.
Doprowadzona niemal do granic wytrzymałości. dziewczyna wyszarpnęła z torebki telefon, a następnie pstryknęła mu kilka zdjęć. Jako zemstę. Za godzinę wszystkie pojawią się na iSim.
 - Och, niczego! - warknęła. - Tylko żebyś ODWIÓZŁ MNIE DO DOMU!!!
Odwróciła się na pięcie i niemal odbiegła, czując w gardle pieczenie nieuchronnie zapowiadające płacz. Ta impreza nie mogła być gorsza. Dwie łzy stoczyły się po jej policzkach. Dziewczyna opadła na jedną z ławek przed szkołą i poczęła targać swoje włosy w bezsilnej furii.
Nawet nie zauważyła, że ktoś przysiadł się obok niej, dopóki nie poczuła na ramieniu ciepłej dłoni.
Zamrugała, przekrzywiając głowę. Po jej prawej stronie siedział sobie Ripp, jedną rękę trzymając na jej barku. Druga, wyciągnięta w stronę dziewczyny, oferowała jej chusteczkę.
 - Co... - Zoe wytarła nos i policzki z łez.
 - Cóż, chciałem ci zaproponować podrzucenie do domu. Andy wygląda na lekko... niezdatnego do użytku w tym momencie.
 - To szuja - mruknęła. - Upił się jeszcze przed początkiem imprezy.
 - Niektórzy tak mają - przyznał. - Na przykład taki Ian.
Dziewczyna zdobyła się na cień uśmiechu.
 - Cholera, masz rację. - zmięła chusteczkę w dłoni. - Chyba jednak skorzytam z propozycji.

***

Pani Edwards otworzyła im drzwi, rozpromieniona.
 - I jak było? - zapytała radośnie.
 - Żyjemy - stęknęła Giselle. - Chociaż nie czuję nóg.
 - A ja gardła - wychrypiał Ripp. - Kazali mi śpiewać. A potem pocieszać Zoe. Partner jej się upił.
 - Och. - kobieta zerknęła na zegar wiszący na ścianie. - Dochodzi północ. No, no, nieźle tam zabalowaliście.
 - Maaamooo. Były imprezy, z których wracałam później.
 - Wiem, wiem. No dobrze, ale studniówki już koniec. Giz - wycelowała palec w córkę - za dziesięć minut chcę cię widzieć w łóżku.
 -Mhm. - dziewczyna przeniosła wzrok na Rippa. - A więc... cześć.
 - Pa.
Na chwilę zapadła cisza, po czym chłopak przyciągnął ją do siebie i pocałował. Kiedy zamykał za sobą drzwi, twarz Giselle wciąż jaśniała.

***

Patrzyła w okno.
Obserwowała rozgwieżdżone niebo, kiwające się na wietrze karłowate krzaczki. Rozprostowała każdy z palców na parapecie i rzuciła okiem na krzesło, na którym rozłożyła swoją czerwoną kreację tak, by ta się nie pogniotła. To była jedna z sukienek ciotki. Nie mogła jej stracić.
Przeniosła wzrok na swoje paznokcie. Lakier odbijał światło księżyca w ostatniej kwadrze.
Bywały noce, gdy wątpiła. Bywały noce, gdy się bała. Bywały noce, podczas których rozpamiętywała wszystko, co przeżyła, by nigdy tego nie zapomnieć. Bywały noce, kiedy czuła się pusta.
Wiedziała, że tę zapamięta na zawsze. Musiała.
Zamknęła oczy. Musiała. Wszystko. Zapamiętać.
Dłoń w dłoni. Rytm wystukiwany przez dziesiątki stóp na parkiecie. Każda poszczególna nuta muzyki.
Palce na jej talii. Wyprasowana koszula. Jasne włosy opadające na czoło. Zieleń, czerwień, biel. Musiała to zapamiętać. Miała tylko to. Zieleń, czerwień, biel. Wszystko, czym była. Wszystko, co miała.
Zieleń, czerwień, biel.
Czym była.
Zieleń, czerwień...
Zasnęła.

_____________
Od autorki:
Szlag mnie już trafia przez tego bloggera. Jak kur...de wkleić to z WordPada z formatowaniem tekstu? Żeby mi do cholery się nie zawieszał przy każdej poprawionej literce?
Dobra, dość o tym. Oto pierwsza część prezentu rocznicowego! Drugą będzie od dawna przygotowywany oraz niemalże już skończony rozdział, zatytułowany "Impreza u Drozdowów". Będzie się działo :)
Piosenki: najpierw James Arthur Impossible, następnie dwa utwory Avril Lavigne - Contagious i Falling Fast.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Studniówki ciąg dalszy

Tak! Trzeciego sierpnia minął rok od ukazania się pierwszego rozdziału Strangetown - z tego powodu postanowiłyśmy wrzucić tu pewnego rodzaju prezent. Będzie to dodatek o studniówce oraz kolejny rozdział, siedemnasty, całkowicie poświęcony imprezie u Drozdowów. Choć nie brakuje tam, ahem, kontrowersji. I jednego całkiem ważnego wydarzenia.
Natomiast później będzie osiemnasty! I Juzz, specjalnie dla pewnej osoby ^-^ (i dla mnie!). Chol... to znaczy, dżuma, spojlery. KURDE.

A tak w ogóle, dodaję zdjęcia kreacji bohaterek najbliższego dodatku. To znaczy, zbliżonych. Naprawdę trudno było znaleźć takie odpowiadające naszym wymaganiom!


Oto sukienka Jodie - cóż mogę o niej powiedzieć? Z pewnością dziewczyna będzie prezentować się w niej wspaniale, szczególnie z włosami upiętymi w wysoki kok.


Suknia Giselle miała być wdzięczna i delikatna, z paskiem w odcieniu tego ze zdjęcia po prawej. Ale że owo zdjęcie nie ma dolnej części, dodaję także to drugie - gdyż cała reszta mniej więcej wygląda właśnie tak.



 Leenie kupiła strój na studniówkę jakiś czas temu, jednak w końcu nie poszła na bal - nie miała z kim. Tak czy inaczej, wyglądałaby w nim ślicznie. Jak księżniczka z bajki ^^


 Strój Lisabeth z pewnością zwali Billa z nóg - do tego dziewczyna planuje ufarbować swoje włosy na brąz, zakręcić w drobne loczki i upiąć w kok; taki, jaki miała moja mama, gdy brała ślub *-*


 Czerwony to ulubiony kolor Johnny'ego, wiedzieliście? Szczerze mówiąc, chłopak ma awersję do zielonego. Chyba domyślacie się, czemu. Ta piękna suknia należała kiedyś do Olive, a Ophelia po prostu wykradła ją ciotce z szafy.


Piękna suknia Zoe, przypominająca trochę o jej niezwykłej mocy oraz dopasowana do koloru włosów. Spodobała mi się od razu, szczególnie ten zwiewny materiał po bokach!


Pamiętacie Kaylę Charm, ciemnoskórą przyjaciółkę Jodie z Belladonna Cove? To właśnie jej kreacja. Prześliczna, i z pewnością z drogiego sklepu. Co jak co, dzieciaki z Belladonny muszą się jakoś odróżniać od motłochu ze Strangetown :P

poniedziałek, 7 lipca 2014

Kto z kim idzie na studniówkę?

Okej, jak już dawno ustaliliśmy, Strangetown to powieść dla rozgarniętych, a niestety obie autorki do tych osób nie należą. W każdym razie, młodzież z miasteczka czeka studniówka, więc umieszczam listę, kto z kim idzie - żeby sama się w tym ogarnąć.
  • Stella McFlue i Zayn Carter
  • Susan Yokel i Ian Brownser
  • Ophelia Nigmos i John Smith
  • Rupert (:D) Grunt i Giselle Edwards
  • Kristen Moral i Melissa Kellington
  • Lisabeth Depter i Bill Ouson
  • Margharet Lawn i Kevin Bloomslow
  • Jadyn Ewlow i Michael Cleverson
  • Amy Liar i Daniel Garblick
  • Cindy Liar i Martin Swerlington
  • Lucia Console i Tim Liptle
  • Danielle Evans i Tanner Bervick
  • Rainelle Vu i Andy Garroway
  • Sally Carter i Samuel Darley
  • Samantha Yokel i Cody Franven
  • Megan Swamp i Sean Twerlick
  • Margheritta Lovan i Josh Abigail
Więc, Zoe nie pójdzie z Tankiem - nie miała odwagi go zaprosić, poza tym on jest starszy od niej o ponad rok. Johnny wyciągnie Ophelię z domu (mimo jej protestów), a Giselle wylądowała z Rippem i nawet nie narzeka. Natomiast Leenie i Crispin nie idą. Ona - bo nie chce, a on -  bo ona nie chce.

Więc, szykujcie się!

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Strangetown - rozdział piętnasty "Dziwność i czar"

STRANGETOWN
ROZDZIAŁ PIĘTNASTYY
Dziwność i czar


Uwaga: duże ilości piosenek wplecionych w tekst, przekleństwa, drastyczne sceny, elementy mogące przerazić wrażliwszych czytelników, przemoc fizyczna, psychiczna i słowna, a także śmierć. Ej! Nie wolno! Nie przewijać do końca, tylko czytać cały rozdział!

Cała szkoła żyła nagłym wyjazdem Jodie. W gazetce szkolnej pojawił się obszerny artykuł na ten temat (w którym wysunięto teorię, iż dziewczyna opuściła Strangetown w akcie protestu przeciw ciemiężeniu biednych uczniów szkoły średniej), a Ophelia, będąca w redakcji, musiała niemal siłą powstrzymywać Tannera Bervicka z równoległej klasy przed napisaniem, że Jodie odjechała jaskraworóżowym mercedesem z szyber-dachem, kierowanym przez niebieskookiego blondyna wyśpiewującego przez okno hymn państwowy.
Melly była teraz najpopularniejszą osobą w szkole. Wszyscy chcieli dowiedzieć się powodów opuszczenia przez Jodie Strangetown oraz tego, gdzie wyjechała. Dziewczyna pragnęła tylko spokoju, więc skończyło się na tym, że na każdej przerwie uciekała do biblioteki i chowała się za jakimś regałem.
– Mogłam to przewidzieć! – wkurzyła się Ophelia któregoś dnia, gdy razem z Johnnym oraz Rippem siedziała pod murkiem na podwórku szkolnym i dawała im przepisać pracę domową z geografii.
– Co? – zdziwił się Ripp, próbując rozczytać pismo dziewczyny. – To, że Melly jest teraz przyduszana przez ciekawskich uczniów, którzy dotychczas jej nie zauważali?
Ophelia spojrzała na niego z politowaniem.
– To i tak nastąpiłoby wcześniej czy później. Chodzi mi o wyjazd Jo.
– A niby jak mogłabyś to przewidzieć? – zdziwił się Johnny. – Masz jakąś ukrytą moc, o której nie wiemy?
– Tak. Inteligencję – prychnęła Ophelia.
– Możesz po prostu objaśnić nam to zrozumiale? – poprosił Ripp. – Bo wiesz, ja, człowiek prosty, nieposiadający tak przestronnego i szybkiego umysłu jak ty...
– Daruj sobie – przerwał mu Johnny. – Ophelia, o co chodzi?
– O tę piosenkę, którą śpiewała na muzyce – odparła dziewczyna.
– Tę, za którą się na nią obraziłaś?
– Nie obraziłam się na nią! – zawołała Ophelia. – Z resztą nie ważne. Czy twój ciasny i powolny umysł pamięta jeszcze jej słowa, prosty człowieku? – zwróciła się do Rippa.
Chłopak pokręcił głową.
– O matko, to trudniejsze, niż myślałam... – westchnęła dziewczyna. – Naprawdę nic nie kojarzycie? "I just wanna scream and lose control, throw my hands up and let it go, forget about everything and runaway, I just want to fall and lose myself, lauhing so hard, it hurts like hell, forget about everything and runaway".
A no, coś tam pamiętam – przytaknął Johnny. – A co to ma do rzeczy?
Ophelia jęknęła.
"Chcę po prostu krzyczeć i stracić kontrolę, wyrzucić ręce w górę i dać sobie spokój, zapomnieć o wszystkim i uciec, chcę tylko upaść i stracić siebie, śmiejąc się tak głośno, to boli jak cholera, zapomnieć o wszystkim i uciec". Jeszcze ci nie wystarczy?
Ripp nadal patrzył na nią z miną człowieka prostego.
Aaaaa! – zawołał Johnny, na którego spłynęło nagłe oświecenie. – Czyli że wiedziała?
Ophelia pokręciła głową.
Czyli że intuicja.
Twoja? – zdziwił się chłopak.
Jej. I trochę moja.
Zgubiłem się – jęknął Ripp i podsunął dziewczynie pod nos zeszyt. – Co tu jest napisane?
Ophelia walnęła się ręką w czoło.
To jest twój własny bazgroł, kretynie.
E?
Kiedyś dorwałeś się do mojego zeszytu, mając długopis w ręku.
Aaaa.
Ophelia znów walnęła się ręką w czoło.
Nie no, błagam. Zaraz się chyba powieszę.
Ripp wyciągnął sznurówkę ze swojego buta i podał jej.
Masz. Tam jest drzewo – wskazał na rosnący za ogrodzeniem kaktus.
Dziewczyna uniosła brwi.
Chodzi ci o ten szlachetny przykład roślin Cactaceae?
Co?
Dobra Matka Biologia byłaby wielce zawiedziona, gdybym sprofanowała jej dobrego kaktusa, który musiał znosić lata spędzone na dorastaniu w pobliżu szkoły, krzyki niezbyt jeszcze oświeconej młodzieży oraz to, że Panna Lili woli swój szkielet od niego...
Monolog Ophelii przerwał dzwonek.
Co teraz? – rzucił Ripp, zawiązując sznurówkę.
Nasza ukochana lekcja muzyki – odparł Johnny. – Ciekawe, czy Bachus już zainwestował w aparaty słuchowe.
Szczerze wątpię – Ophelia spojrzała w niebo, na którym gromadziły się ciemne chmury. – Chyba będzie burza. Czy Buck nie ma teraz przypadkiem jakiejś klasówki?...

***

Tak naprawdę w zasadzie nikt nie znał bezpośredniej przyczyny opuszczenia Strangetown przez Jo. Chyba tylko Melly była w miarę poinformowana, jednak nie chciała wiele o tym mówić.
Na drugiej lekcji w czwartek, godzinie wychowawczej, Wellert miał wystawić oceny proponowane z zachowania. Wszedł do sali równo z dzwonkiem, zasiadł na krześle i omiótł klasę ciężkim wzrokiem.
Gdzie jest Jodie Jenson?
Nie powiedział tego głośno, jednak wszystkie szepty ucichły. Zoe oraz Melly, które od wycieczki, głównie dzięki Jo, zaprzyjaźniły się ze sobą i tego dnia usiadły razem w ławce, spojrzały na siebie. Johnny uniósł brwi, czekając na reakcję bliższych znajomych dziewczyny.
Spojrzenie Wellerta wędrowało od Melly, przez Zoe, zatrzymując się na Mikeyu. Nauczyciel westchnął.
Słuchajcie, ja jej muszę oceny wystawić. Nie mam pojęcia, co się stało. No, trochę wiem dzieki temu artykułowi w gazetce – przyznał – ale to nie to samo, co informacje z pierwszej ręki. Jodie chodzi do waszej klasy...
Chodziła – poprawiła cicho Melly. Zaraz potem skuliła się pod spojrzeniami wszystkich uczniów plus wychowawcy.
Co to znaczy?
Ja... ona trochę mi mówiła. Znaczy, zadzwoniła do mnie wczoraj i opowiedziała mi... – dziewczyna potrząsnęła głową. – Jest teraz w Belladonnie, tam będzie zdawać maturę. Poza tym klasa może potwierdzić, że... ona już nie wróci.
Co? – na twarzy Wellerta odmalowało się szczere zdziwienie. – Czemu wyjechała?
Melly tylko spuściła wzrok.
Nie powiedziała mi dokładnie.
To ma jakiś związek z Tedem – zabrał głos Johnny. Teraz wszyscy popatrzyli na niego. – Zanim odjechała, wrzeszczała na niego. Coś o tym, że jest pieprzonym kłamcą.
Wyjątkowo, nauczyciel był zbyt zaabsorbowany opowieścią, by zwrócić uwagę na przekleństwo.
I co ja mam teraz zrobić? – zapytał z bezradnością, jakiej nie oczekiwali po nim licealiści. – Muszę przecież wystawić jej oceny, uczyła się w tej szkole trzy lata. Co ze świadectwem, maturą?
Niech pan sobie da spokój – poradził Crispin.
Cris, to nie było konstruktywne – oceniła Danielle.
A masz lepszy pomysł? – odparł Ian.
Przestańcie – uciął Wellert, gdy przedmówczyni chłopaka już otwierała usta, by się odszczeknąć. – To nas nigdzie nie zaprowadzi. Drozdow, masz chyba rację – mężczyzna westchnął. – Dam spokój. To już nie ja będę się martwił.

***

Lisabeth oparła głowę na rękach i poczęła wpatrywać się w przeciwległą ścianę. Słowa Panny Lili gubiły się gdzieś po drodze do jej uszu, a ona myślami była już daleko, w Bridgeport, a konkretniej w studiu nagraniowym. Dopiero dzwonek wyrwał ją z tego dziwnego stanu otępienia.
Hej! – Danielle ze śmiechem dała jej kuksańca.
Co? – spytała nieco nieprzytomnie.
Spałaś na tej lekcji? Lili cały czas się na nas gapiła.
Taak? Nie zauważyłam.
Dobra, dobra. Nieważne. – dziewczyna spakowała wszystkie książki i zawiesiła torbę na ramieniu. – Chcesz dziś do mnie przyjść? Suzie i Samantha zamierzają jeszcze przyciągnąć ze sobą Meg oraz Seana.
Co, jakieś nieoficjalne zebranie zespołu?
Raczej spotkanie zdjęciowo-wycieczkowe. Bill chce się wprosić.
Spoko, o ile weźmie aparat, bo ja fotek nie robiłam. – Lisabeth ziewnęła. – Chyba na serio tam zasnęłam.
O, to teraz się rozruszasz – Danielle wyciągnęła koleżankę z klasy. – Kto ostatni w szatni ten lamus!
Lisa ze śmiechem zarwała się do biegu. Co więcej, ścigała się z nimi połowa klasy. Kristen potknął się o nogę Zayna i wyłożył się jak długi na podłodze. Stella truchcikiem zbiegała już po schodach; Ian tę trasę pokonał, zjeżdżając po poręczy.
Jeszcze jedne schody. Lisabeth, Susan i Zoe biegły łeb w łeb. Niestety, ktoś popchnął Suzie na ostatnim stopniu, więc automatycznie została ona wyeliminowana z finału. Liz wpadła całym ciężarem na okratowane drzwi szatni.
Pierwsza! – krzyknęła równocześnie z Zoe.
Ophelia, będąca tuż za nimi, wyhamowała w ostatniej chwili. Sally nie miała tyle szczęścia i władowała się na kratę z pełną prędkością. Ripp obrócił się w biegu, by ograniczyć straty, w wyniku czego rąbnął w nią prawym ramieniem. Reszta klasy z rozpędu wgniotła ich w drzwi.
Zoe nie zaszczyciła Lisy nawet spojrzeniem. Po prostu minęła ją, wchodząc do szatni za Stellą.
Co blokujesz przejście? – rzucił przez ramię Kevin, widząc, że dziewczyna wciąż stoi w tym sam miejscu, co wcześniej.
Ja... – potrząsnęła głową, lecz chłopak zdążył już zniknąć jej z oczu. Zrezygnowana, dołączyła do ostatnich maruderów wtaczających się do szatni.
Dziesięć minut później ta część szkoły, która kończyła zajęcia po sześciu lekcjach wyległa przed budynek. Stanęły z Danielle oraz siostrami Yokel na uboczu. Po chwili dołączyła do nich reszta zespołu.
Siema! – zawołała radośnie Megan, machając im entuzjastycznie. Sean obejmował ją; wyglądali razem na bardzo szczęśliwych. Lisabeth pomyślała, że o tym może być jej następna piosenka.
No to co, idziemy? – spytała Susan, gdy Bill podszedł do nich i pocałował Lisę na powitanie.
Spoko – Sally wzruszyła ramionami, po czym wskazała na sąsiednią ławkę, gdzie Zayn obściskiwał się ze Stellą. – Zgarnęłabym ich, ale wydają się sobą zajęci.
Hej, możemy pójść do mnie! – zaproponowała Meg. – U Danielle raczej się nie zmieścimy.
Słuszna uwaga – pokiwała głową Samatha. – A więc chodźmy!
A więc poszli.
Lisabeth gwizdała pod nosem jakąś piosenkę. Bill chwycił jej dłoń. Styczniowe, pustynne słońce oświetlało ulicę.
Co ty tam nucisz? – Sally odwróciła się do niej.
And all I really want is some patience, a way to calm the angry voice... – zacytowała dziewczyna.
Znam to! – zawołała Megan. – Do I stress you out? My sweater is on backwards and inside out... To to?
Tak – przytaknął Sean i podchwycił: – And you say, "how appropriatce."
I don't want to dissect everything today, I don't mean to pick you apart you see – dodała Lisabeth. – But I can't help it.
There I go jumping before the gunshot has gone off! – krzyknął Bill, który również znał tę piosenkę. – Slap me with a splintered ruler!
And it would knock me to the floor if I wasn't there already!
If only I could hunt the hunter!


And all I really want is some patience
A way to calm the angry voice!

Tym razem zaśpiewali wszyscy.

And all I really want is deliverance

Whoaaaaaa! – elokwentnie dokończyła Lisa.

***

Było tak pusto. I tak szaro. I tak cicho. Ile czasu już minęło, odkąd wszyscy sobie poszli i zostawili ją samą? Sekunda, godzina, a może rok? Wszędzie było tak nieruchomo i ponuro. Nic prócz niej się nie poruszało – a właściwie to nic się nie poruszało, bo trupy przecież nie oddychają. Emily siedziała w bezruchu z zamglonymi oczami wbitymi w ścianę. Ona jako jedyna nie potrafiła wydostać się z tej klatki, z tego domu. A wszyscy poszli decydować o niesłychanie ważnych rzeczach, zostawiając ją samą. A przecież Emily też powinna móc decydować o niesłychanie ważnych rzeczach. Jej głos też się liczył. Prawda?
Mortuum nullam habent vocem.
Martwi głosu nie mają.
Drwiący głos zachichotał Emily do ucha. Znowu on. Znowu.
W pierwszych latach po swojej śmierci Emily była sama. Słyszała głos. Ironiczny, złośliwy głos, przepełniający jej serce goryczą. Ten głos.
Tu exaudi eorum voces, hę?
Słyszysz ich głosy?
Tu insanis. Insanis et mortuos. Donec immortui.
Jesteś szalona. Szalona i martwa. Zimny trup, wykpił ją głos.
Ale przecież ja żyję, przestraszyła się Emily. Częściowo, ale żyję. Chciała krzyknąć „przestań!”, ale nie potrafiła. Nie czuła własnego ciała, nie widziała nic oczami, które pokryło bielmo. Była głucha i sparaliżowana. Jej własny głos, pełen goryczy, odezwał się w jej głowie chrapliwym szeptem „Jestem karykaturą życia. Zombie. Gorsza od ducha. Cieniem, co nie może odejść”.
Emily nigdy tak bardzo nie chciała odejść. Mroczne myśli krążyły jej po głowie. Jej zmysły wróciły, gdy wrócili pozostali mieszkańcy. Ale on nic nie powiedziała.
Przecież martwi głosu nie mają.

***

Dwa dni później była sobota.
Jenloore Smith stała przed lustrem w salonie. Poprawiła kołnierzyk zielonej koszuli oraz wygładziła spódnicę. Spięła włosy w wymyślny kok, jednak po chwili rozpuściła je i pozwoliła kosmykom spływać w dół pleców w sposób zupełnie niekontrolowany.

Hydrogen in our veins
It cannot hold itself
My blood is boiling

Paznokcie u rąk również pomalowała na zielono. Czarne buty na niskim obcasie były trochę za ciasne, złoty pierścionek za bardzo ściskał serdeczny palec lewej ręki, bransoletka natomiast spadała z prawego nadgarstka.

And the pressure in our bodies
That echoes up above it is exploding

Co więcej, jeszcze wczoraj to wszystko pasowało jak ulał.
Jenny przełknęła ślinę i wrzuciła do ust trzy miętówki – antystresowy patent Moo. Potem wzięła z fotela torebkę.
Johnny! – zawołała. – Jill! Wychodzimy!

And our particles that burn it
All because they yearn for each other

Po chwili ze schodów zbiegła tylko Jill, ubrana w ciemnoróżową sukienkę na ramiączkach oraz biały, cienki sweterek.
Johnny już wyszedł – poinformowała matkę. – Kiedy brałaś prysznic, przyszli po niego Ophelia, Ripp i Buck.
Jasne. No to chodźmy – Jenny wzięła dziewczynkę za rękę, po czym skierowała się do drzwi.

And although we stick together
It seems that we are estranging one another

***

Ratusz powoli zapełniał się ludźmi. Prawnie rozprawę miał prowadzić Duncan, ale po ostatnim procesie sprzed dwóch lat (kiedy to obrońca i prokurator rzucili się na siebie), stwierdził, iż umywa ręce od wszystkiego, co związane z sądownictwem i ławnikiem jest tylko na papierze, natomiast rolę swą powierzył Moo. To znaczy Madeleine Hellen. Ta przyjęła ją z godnością. Dziś, ubrana w czarną koszulę z trzy czwartymi rękawami, szarą spódnicę w pasy oraz ciemne rajstopy, stała przed ławą, za którą zasiadał Duncan, i obserwowała zbierający się w głównej sali tłum spod przymrużonych powiek. Przyszła ponad połowa Strangetown.

Feel it on me, love
Feel it on me, love
Feel it on me, love

W drugim rzędzie po lewej stronie Moo usadowiła się Joan Carter, z nieodłącznym notesikiem, w którym zawzięcie skrobała. Obok niej zajęły miejsce Erin Beaker, Crystal Vu oraz Kristien Loste, natomiast w rzędzie za nimi zasiadła całe starsze pokolenie rodziny Curious-Smith (oprócz Lazla, na którego kolanach siedziała Crystal). Młodsze zajęło rząd czwarty, razem z Rippem, Buckiem i Ophelią, a także Zoe, Aurelią oraz Stevem Vu. W piątym siedziała rodzina Depterów, Dora Duncan, Hoot, Annie, Hazel, Lara i Louis Wellert z siostrą Izydą, natomiast w szóstym – Liliana „Panna Lili” Davins, Ajay Loner, trzy siostry Yokel razem z matką, Megan Swamp, Joel oraz bliźnięta Carter z siostrą Leah.
W pierwszym rzędzie siedziała Olive Specter.

Strangeness and charm

Ławki po prawej stronie natomiast zajmowały głównie rodziny mieszkające w Deatree oraz Centrum – Evansowie, Kellingtonowie, Moralowie, Edwardsowie, lecz także bogaci Drozdowowie. Crispin cały czas zagadywał do Leenie, która skutecznie go ignorowała. W ostatnim rzędzie usiadł Buzz Grunt razem z Tankiem.

See it on me, love
See it on me, love
See it on me, love

Jedna z ławek z pierwszego rzędu po prawej ustawiona była ukosem w rogu pomieszczenia. Dostawiono do niej nawet stolik. Przy owym stoliku siedziało małżeństwo Beakerów oraz Nerwus, w którego Olive wbijała intensywne spojrzenie.

Strangeness and charm
Kiedy już wszyscy usiedli, Duncan uderzył młotkiem sędziowskim w podstawkę, by rozpocząć rozprawę oraz uciszyć rozmowy. Kiedy to nie poskutkowało (w gwarze młotka prawie nie było słychać), spojrzał zmęczonym wzrokiem na Moo.
Możesz...? – poprosił.
Skinęła głową, po czym skinęła na Rippa. Ten wstał i ryknął:
EJ, ROZPRAWA SIĘ ZACZĘŁA!!!
Na sali momentalnie zapadła cisza.
A więc – zabrał głos Duncan – chciałbym rozpocząć rozprawę na temat... eee... to znaczy...
Będziemy decydować o losach Nerwusa – przerwała mu Moo. – Jakieś pytania?
Tak – Joan Carter wyszczerzyła zęby w ohydnym uśmiechu. – A po co?

An atom to atom
Oh, can you feel it on me, love
And a pattern to pattern
Oh, can you see it on me, love

Hmm, pomyślmy – warknęła Jenny, podnosząc się z ławki. – Może dlatego, że Beakerowie się nad nim znęcają?
Wypraszam sobie! – zawołała Circe, również wstając.
Spokój! – krzyknęła Moo. – Jeszcze się na dobre nie zaczęło, a wy już cyrk odstawiacie.
Druga kobieta zmierzyła ją wściekłym spojrzeniem, ale usiadła.
Duncan odkaszlnął.
Ekhem, mamy pewne dowody na... znęcanie, o którym mówiła Jenny...
Jakie? – prychnęła Circe.
Relacja Annabel Felicity Howell – odparła Crystal głosem zimnym jak lód.
Czyja?
Moja.
Wszystkie oczy zwróciły się na Annie, dotychczas siedzącą cicho między Hootem a Hazel Dente. Dziewczyna miała włosy jak zwykle związane w dwa kucyki, jednak dziś wyjątkowo założyła błękitną, kwiecistą oraz niczym niepoplamioną sukienkę.

Atom to atom
Oh, what's the matter with me, love?

Jej? – parsknął Loki. – Tej pokręconej mutantki?
Moo posłała mu spojrzenie zdolne do wysadzenia w powietrze małego pociągu.
Nie daj się im sprowokować, Annie – szepnęła do dziewczyny Dora Duncan.
Ależ ja jestem całkowicie spokojna – odparła Annie, po czym wstała. – Mogę powiedzieć o wszystkim.
Duncan skinął głową, ale nawet, gdyby tego nie zrobił, nikt by nie zauważył, gdyż to Moo tak naprawdę prowadziła rozprawę. Tymczasem dziewczyna zaczęła swoją opowieść.
W miarę tego, jak mówiła, Circe bladła coraz bardziej, a po policzkach Erin popłynęły łzy.

Strangeness and charm

Kiedy skończyła, zapadła cisza. Annie usiadła, otarła oczy wierzchem dłoni i zapatrzyła się w tył głowy siedzącej przed nią Zoe.
To mogło zostać zmyślone – warknął Loki, przerywając milczenie.
Ale nie było – odparła natychmiast Jenny.
Skąd wiesz? – mężczyzna wstał. – Skąd mamy wiedzieć, czy cała ta rozprawa nie jest ustawiona od początku?
No, to chyba ty najlepiej wiesz, czy znęcałeś się nad nim, czy nie!
O tym właśnie mówię! Nie ma żadnych dowodów na moją, naszą winę, tylko historyjki tej psycholki, która zmienia się w owłosionego zwierzaka, kiedy się wkurzy!
O jedno słowo za daleko – warknęła Erin, również wstając. Wszyscy spojrzeli na nią ze zdumieniem, a Joan skrobała w notesie jak szalona. Publiczna kłótnia rodzeństwa Beaker? To było coś!


The static of your arms, it is a catalyst
You're a chemical that burns, there's nothing like this

Erin, siadaj na miejsce i nie zabieraj głosu w sprawie, o jakiej nie masz najmniejszego pojęcia!
A co, jeśli nie? Co, jeśli ja po prostu nie chcę dalej tak żyć?! – krzyknęła. – Loki, po jaką cholerę to miałoby być ustawione, co?! Ja słyszałam tę historię jako pierwsza!
I wierzysz w nią?
Tak!
To jesteś naprawdę głupia, Erin.
Dziewczynie zadrżały wargi.
Przy tobie cegły w tych ścianach mają jakieś uczucia.
Ale ratusz jest drewniany – szepnął Ripp do Zoe. Ta tylko machnęła ręką, sygnalizując, by się zamknął.
Moo i Jenny wymieniły znaczące spojrzenia. Tej pierwszej zaiskrzyły oczy.
A może Nerwus powie nam co nieco o tej sprawie? – rzekła, wpatrując się triumfalnie w Beakerów. – Erin, usiądź, kochana.
Dziewczyna posłusznie zajęła miejsce, po czym rozszlochała się w ramię Kristien. Wstał tymczasem Nerwus.
Dobrze – zgodził się cicho.
A więc, czy to prawda?
Tak – odparł bez wahania. – Oni robili na mnie jakieś testy odkąd... odkąd pamiętam. Jak byłem mały, zabrali mnie od matki ludzie z Opieki Społecznej. Oni zgłosili się jako rodzina zastępcza i...
Hmmm, ciekawe, czemu tej wiedźmie zabrano dziecko – przerwał mu Loki, wskazując na Olive.
Nie uważam, by był to temat dzisiejszego spotkania – odparła zimno Moo.
A co mnie obchodzi, co ty uważasz? – prychnął. – W ogóle nie powinnaś decydować o sprawach tego miasta. Jesteś przyjezdna. Nie urodziłaś się tu, nie znasz całej sytuacji, tak naprawdę nie znasz nikogo.
To miasto jest moim domem – kobieta wbijała w niego spojrzenie pomarańczowych oczu. Temperatura w ratuszu spadła o co najmniej pięć stopni.

It's the purest element but it's so volatile
Zamknij się, Beaker – dobiegło z końca sali. Gimi wstał. – Ona ma większe prawo decydować o tym mieście, niż ty o losach Nerwusa.
Umarli i grabarze głosu nie mają – uciął Loki. – Idź podglądać Bellę.

An equation heaven sent, a drug for angels

Gimi wbił wzrok w podłogę, zaczerwienił się i usiadł.
A więc, skoro na naszą winę nie ma żadnych wiarygodnych dowodów – zaczęła Circe – to możemy chyba zakończyć tę rozprawę oraz rozejść się do domów. Nerwus, idziemy.
Ani się waż.
Annie znów wstała i wyszła na środek sali. Jej oczy płonęły.
O bogowie... – szepnęła Hazel. – Niech ktoś ją powstrzyma!

Strangeness and charm
Hey, aah
Strangeness and charm!
Hey, aah
Strangeness and charm
Hey, aah

Usiądź, dziecko – odezwała się spokojnie Olive, odwracając się do niej. Ogień w oczach dziewczyny zgasł, zastąpiony zdziwieniem.
Ale...
– To nie ma znaczenia... – powiedziała cicho. – Nic już nie ma znaczenia, kiedy on jest tutaj.

Strangeness and charm
Heeey...

Rozległ się ogłuszający huk. Niespotykanie silny wiatr naparł na okna ratusza, wyłamując je z trzaskiem. W środku zaroiło się od piasku i drobnych kawałków szkła.
Ludzie zaczęli krzyczeć, Jill zasłoniła twarz rękami. Moo z przerażeniem rozejrzała się dookoła.
Nagle wiatr ucichł, a ludzie zamilkli. Zewsząd spłynęła szara mgła, spowijając powybijane okna, ściany, ławki. Oddech zamienił się w parę, woda w dzbanku stojącym na biurku Duncana zaczęła zamarzać.
Potem pełną napięcia ciszę zmącił głos. Nie miał źródła, dobiegał z każdego miejsca w sali. Niski, mocny, dudniący, lekko zdenerwowany czy zniecierpliwiony.
– Gdzie jest mój syn?
Olive uśmiechnęła się po raz pierwszy od początku rozprawy.
– Przybył.
Ona jedna nie trzęsła się z zimna. Mgła jakby ją omijała, wirując wokół niej i wprawiając w ruch jej siwe włosy. Kobieta stanęła na środku pomieszczenia, z jej ciemnych oczu tryskało coś niezwykłego, tak czystego oraz mocnego... Nikt z obecnych w tej sali nie widział nigdy czegoś podobnego.
Ophelię nagle zalała fala strachu, obawy o ciotkę. Przeczucie, że coś jest nie tak...
Kłęby szarej mgły uformowały się zakapturzoną postać. Ta podeszła do Olive.
– Jesteś coraz słabsza.
Dziewczynę zaskoczyły nie słowa, ale ton, w jaki sposób zostały wypowiedziane. Ton pełen troski, pewnego rodzaju nadziei i... miłości?
– Wiem – odpowiedziała Olive. – Ale nie skończyłam tego, co musiałam...
Postać zwróciła swe zakapturzone oblicze w stronę Beakerów.
– Wy więzicie mojego syna. Nosicie wiele na sumieniu, ale nie wszystko jest jeszcze stracone. Czekam... wasz zegar tyka.
Olive poczuła satysfakcję, widząc przerażone spojrzenie Circe Beaker. Ale nagle zakręciło jej się w głowie, nogi ugięły się pod nią...

Oh, oh, down, down
Oh, oh, down, down

Szara postać złapała ją tuż nad podłogą. Kobieta z lekkim zdziwieniem spostrzegła, że czas się zatrzymał.
– Co teraz? – zadała odwieczne pytanie.
– Czas do domu, Olive – odparła Śmierć łagodnie.
– Co z naszym synem...? – szepnęła, czując gorące łzy na policzkach.
– Niedługo go stąd zabiorę. Będziemy wreszcie rodziną.
Perspektywa spędzenia nieskończoności u boku jedynego syna oraz ukochanego sprawiła, iż kobieta poczuła się senna, słaba, jakby spadł na nią ciężar całego wszechświata, a ona nie potrafiła go udźwignąć. Stawką było życie tej dwójki.

Oh, oh, down, down, down, down
Oh, oh, down, down, down, down...

W sumie, pomyślała, i to była jej ostatnia myśl, ironicznie jest mówić o życiu Śmierci.

Kłęby szarego dymu pochłonęły ją oraz mroczną postać, niosąc ich do domu, w którym nareszcie mogli być razem na wieki.

Oh!


Przerażony Joel patrzył, jak zakapturzona istota rozwiewa się w powietrzu, a Olive, niczym na zwolnionym filmie, pada na posadzkę. Potem czas jakby się zatrzymał. Twarz Moo, zastygła w wyrazie szoku, wytrzeszczone oczy Ophelii, mała Jill zasłaniająca się rękami, jakby nie chciała, nie mogła na to patrzeć...
I nagle wszystko zaczęło dziać się trzy razy szybciej, niż normalnie. Moo dopadła leżącego na podłodze ciała, Johnny mówił coś kojąco do siostry, a Circe, ku ogólnemu zdumieniu, wymierzyła Lokiemu takiego policzka, że po całym pomieszczeniu poniosło się echo.
Po spojrzeniu, jakie posłała mu Moo, po łzach płynących jej z oczu, Joel wiedział już, że Olive Specter na zawsze odeszła z tego świata.


_______________________________________________________
Od autorki:
Ostatni fragment napisałam gdzieś na jesieni, serio. Och dear, co ja nie przeżyłam, pisząc rozprawę. Miała być dłuższa. Bardziej soczysta. Głośna, wulgarna i w ogóle, a wyszedł jakiś kleik. I jeszcze kompot do tego.
Ale jest, i to się liczy. Piosenki:
Na początku refren Runaway Avril Lavigne, potem All I Really Want Alanis Morisette (<3), a w dwóch ostatnich fragmentach - Strangeness And Charm Florence + The Machine. Radzę słuchać, czytając, efekt gwarantowany.