.

.

piątek, 18 kwietnia 2014

Strangetown - rozdział trzynasty "Bilet powrotny"

STRANGETOWN
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Bilet powrotny


Uwaga: mogą pojawić się wulgaryzmy, treści dyskryminujące pewną grupę społeczną, płeć i nadnaturalne umiejętności (ewentualnie fryzurę, kolor skóry oraz iloraz inteligencji), a także podteksty seksualne (co nie znaczy, że muszą). Ponadto, zasada „wszystkie chwyty dozwolone” i nieocenzurowane słowa w piosence.
Uwaga: niepolityczna poezja Rippa.

Johnny wtoczył się do kuchni, odbijając się od ścian.
– Pobudka o ósmej powinna być karalna – jęknął, opadając na krzesło przy samym krańcu stołu. Na blacie, po jego prawej stronie, leżało coś przypominającego ciemnokasztanową perukę.
– Co to? – spytał, potrącając ramię stojącego obok Rippa i wskazując na owe coś. – Resztki wczorajszej kolacji wyrzygane przez psa?
– To moje włosy, spleśniałoskóry debilu! – warknął głos Sally ze środka peruki. Chłopcy oraz wchodząca do kuchni Lisabeth ryknęli śmiechem.
– Nie martw się, kochana! – wykrztusiła Lisa, ocierając łzy. – Jak zawsze wyglądasz przepięknie! Chłopcy są tak tobą zaślepieni, że mylą twoją fryzurę z wczorajszą kolacją!
– Wyrzyganą przez psa – dodał Ripp, zwijając się ze śmiechu.
– Rany, co tu się dzieje? – spytał Bill, pojawiając się w drzwiach kuchni. – Gaz śmiejący czy coś takiego?
– Nie ma takiego gazu – zauważył Johnny, który trochę się już uspokoił.
– Jest, tylko jeszcze go nie odkryto.
– Aha, to wiele wyjaśnia – zakpiła Stella, wchodząc za chłopakiem do pomieszczenia i zajmując miejsce obok Sally. – Nakłońcie Jodie do wyłączenia telefonu, albo jej go wyrwę!
– Co się stało? – zdziwił się Ripp.
– Jej znajomi wydzwaniali przez całą noc – odparła wzburzona dziewczyna. – A teraz znowu siedzi w salonie i nawija. Albo się mylę, albo zbierają materiały, by napisać jej biografię.
– I powiedziała im, że Strangetown to zapomniana dziura dla pomyleńców! – dodała płaczliwym głosem Lisabeth.
Twarz Sally wyłoniła się spomiędzy włosów.
– A nie jest tak?
Lisa zgromiła ją wzrokiem.
– Uważaj, bo następną piosenką, jaką napiszę, będzie twoje epitafium. I dopilnuję, żeby jak najszybciej ozdobiło nagrobek drogiej Sally Joan Carter.
Dziewczyna już otwierała usta, ale nie zdążyła się odgryźć, gdyż do pomieszczenia weszła Lara.
– Kto jeszcze martwy? – spytała beztrosko. Lisabeth natychmiast wskazała na Sally, która machnęła ręką w stronę Johnny'ego. Nauczycielka tylko pokiwała głową.
– Mam dziś urodziny – rozległ się stłumiony głos dziewczyny (zdążyła z powrotem schować twarz we włosy).
– Najlepszego – mruknął Ripp bez zbytniego entuzjazmu.
– Czy z tej okazji możemy dziś nic nie zwiedzać? – drążyła temat Sally.
– Nie – odparł beztrosko Johnny, wstając od stołu i podchodząc do lodówki, by wyjąć z niej jogurt.
– Zamknij się, przeterminowana brukselko. Więc jak? – podniosła głowę, ukazując burzę swoich brązowych, niegdyś uczesanych, loków w całej okazałości.
– Niezła szopa – stwierdził z uznaniem Ripp, przypatrując się uważnie kosmykowi sterczącemu Sally centralnie przed nosem. – Lepsza niż Ophelii, kiedy rozplotła warkoczyki.
– Nie zgadzam się – odparł Johnny, wracając do stołu z jogurtem w ręce. – Nic nie może równać się z szopą Ophelii.
– Szopa Ophelii to już nie szopa, to raczej stodoła – zauważyła Lisabeth.
– Stajenka – dodał Bill. – A pani jak myśli?
– Nigdy nie widziałam szopy Ophelii, więc trudno jest mi porównać – odparła spokojnie Lara. – Muszę ci jednak powiedzieć, Sally, że twoja fryzura przedstawia iście... imponujący widok.
Cała młodzież zebrana w kuchni ryknęła śmiechem – za wyjątkiem właścicielki szopy.
– To będziemy dziś zwiedzać, czy nie? – jęknęła dziewczyna.
– Nie – odparła z uśmiechem nauczycielka. – Dziś może być dzień rekreacyjny. Co chcecie robić?
– Basen!! – ryknął Ripp oraz wchodząca do kuchni Zoe.
– Może być – zgodziła się Stella.
– Stella przyznaje rację Rippowi! – zawołała Lisabeth z udawanym przerażeniem. – Świat się kończy!
Bill złapał się za głowę.
– Apokalipsa! – krzyknął. – Ratuj się, kto może!
I wybiegł z kuchni, wrzeszcząc dziko.
– Najwyraźniej dużo mnie ominęło – rzekł Wellert, mijając go w drzwiach. – A konkretnie to co?
– Szopa – odparł Bill.
– I koniec świata – dodała Zoe.
– Tylko nie zapomnijcie o wczorajszej kolacji wyrzyganej przez psa! – zawołał Ripp, wskazując na Sally, która skorzystała z okazji i przywaliła go krzesłem w kolano.


***

Zoe usiadła na brzegu basenu i zamoczyła w nim stopy. Zawsze lubiła wodę – oczywiście pływalnia w Strangetown przypominała raczej nieźle zamulony staw, ale dziewczynę cieszyła nawet zwykła kąpiel w wannie.
– Zimna? – spytała Jodie, siadając obok niej.
– Trochę – odparła. – Nie tak bardzo, jak... AAAAA!!!
Z krzykiem wleciała do wody, nie zdążając nawet zaczerpnąć powietrza. Uderzyła o niezbyt głębokie dno, odbiła się od niego i wychynęła na powierzchnię. Na brzegu stał Ripp, krztusząc się ze śmiechu, podobnie jak Jodie.
– Ty... psycholu!! – krzyknęła Zoe, również się śmiejąc. Jo skorzystała z dekoncentracji chłopaka i również wepchnęła go do basenu, po czym sama wskoczyła.
– Brrr – parsknął Ripp, gdy jego głowa ukazała się na powierzchni. – Zimna.
– No co ty nie powiesz – zakpiła Zoe, po czym pomachała do stojących na brzegu Ophelii, Billa, Lisabeth, Johnny'ego oraz Zayna. – Wchodźcie, albo was wepchniemy!
Kiedy już wszyscy znaleźli się w wodzie (co niektórzy rzeczywiście zostali wepchnięci), Bill zaproponował zawody we wstrzymywaniu oddechu.
– Stawiam ciastko i kawę zwycięzcy – zapowiedziała Lisabeth.
– A przegrani zrzucają się na pizzę – dodał Zayn.
– Stoi – odparł lekceważąco Ripp, który znany był z mistrzostwa w tej dziedzinie, jeszcze zanim basen popadł w kompletną ruinę.
– Trzy... dwa... jeden... START! – zawołała Ophelia. Zoe nabrała powietrza w płuca i schowała się pod wodę.
Jedynym, co ją dziwiło, było to, że wcale nie odczuwała potrzeby oddychania. Po chwili na powierzchnię wypłynął Zayn, potem Lisabeth, Bill, Johnny, Ophelia i Jodie, a w końcu Ripp.
Dziewczynie coś nie pasowało. Nikt nigdy nie pokonał Rippa we wstrzymywaniu oddechu, nawet Leah „Żelazne Płuco” Carter!
Zoe zdecydowała się w końcu wypłynąć na powierzchnię. Gdy tylko spojrzała po twarzach znajomych, od razu zrozumiała, że coś jest nie tak. Wszyscy patrzyli na nią z przerażeniem, a nawet (w przypadku Lisabeth i Rippa) z wściekłością.
– Ee... co jest? – spytała.
– Wow – wykrztusiła Jodie. – Zoe, jak?!
– Co jak? – nie rozumiała dziewczyna.
– Siedziałaś pod wodą cztery i pół minuty – powiedziała powoli Ophelia.
– To jest niemożliwe! – zawołał Bill.
– I nie fair – dodała Lisabeth obrażonym tonem.
– Co jest nie fair? – zdenerwowała się Zoe – Że mogę wytrzymać pod wodą dłużej niż ty? Nie musisz robić mi łaski i kupować tego ciastka, jeśli o to chodzi!
Lisabeth poczerwieniała.
– Wiesz, co jest nie fair? To, że startujesz w uczciwych zawodach dla normalnych ludzi, i używasz nielegalnego dopingu, używasz swoich mocy, by wygrać!
– Ja nawet nic o tym nie wiedziałam! – krzyknęła Zoe. – Kurde, Lisa, czy ty myślisz, że jestem aż taką sadystką, by startować w zawodach tylko po to, żeby wygrać i was zdołować? Chyba zrobiłabym to bardziej subtelnie, a nie siedziała pod wodą pięć minut!
Ophelia wymieniła z Johnnym zdziwione spojrzenia. Dotychczas Zoe i Lisabeth można było nazwać dobrymi, jak nie bardzo dobrymi przyjaciółkami. To prawda, Liz trzymała się raczej z członkami swojego zespołu, a Rainelle spędzała całe przerwy na dokuczaniu Rippowi, ale chyba nigdy nie pokłóciły się ze sobą, a przynajmniej nie aż tak!
– A cholera tam wie! – zawołała Lisabeth. – Po was, ludziach z mocami, można spodziewać się wszystkiego!
– Odpierdol się od Jill, Erin i Bucka! – wtrącił Ripp, również wściekły.
– Masz kompleksy! – dodała Zoe, powoli tracąc kontrolę nad sobą. – Jesteś wkurzona, bo posiadam coś, czego brakuje tobie!
Teraz Lisa posiniała.
Nigdy nie chciałabym być taka jak ty! Nigdy nie chciałabym być jakimś mutantem, wybrykiem natury! Was powinno trzymać się w ośrodkach zamkniętych i poddawać testom!
– Ja ci dam wybryk natury!! – ryknęła Ophelia. – Uważasz, że Buck albo Annie to mutanty?!
– Tak!!
– Kurwa, Lisabeth, ale ty jesteś głupia! – zawołała Zoe łamiącym się głosem.
– Odwal się od mojej dziewczyny, dziwaczko! – krzyknął Bill.
„Dziwaczko”. To słowo zadźwięczało w uszach Zoe, wpłynęło do jej żył jak trucizna. Bez zastanowienia uderzyła Lisę w twarz otwartą dłonią, wyskoczyła z basenu i pobiegła przed siebie, byle dalej od tego miejsca. Byle dalej od nich.
– To dowaliłaś – pokiwał głową Zayn. – Chyba nigdy ci tego nie wybaczy.
– I dobrze! – zawołała Lisabeth. – Nie musi!
Ale nie tylko Zoe miała powody do wściekłości na Lisę. Ophelia i Ripp byli gotowi do rozpoczęcia bójki tu i teraz – w basenie, na oczach wszystkich, a Jodie mierzyła dziewczynę pogardliwym spojrzeniem, równocześnie próbując nie łączyć mini trzęsienia ziemi podczas Wigilii z przerażoną K.T. W końcu zdecydowała się pójść udobruchać Zoe.
– Ja spadam – wzruszył ramionami Bill. – Chodź, Liz.
Po chwili w basenie zostali tylko Ripp, Johnny oraz Ophelia (Zayn poszedł zdać relację z kłótni swojej siostrze). Każde z nich było wściekłe na Lisabeth i współczuło Zoe.
– Teraz Lisa jej nie odpuści – stwierdził Johnny.
– Ja nie zamierzam odpuścić Lisie – odparł Ripp mściwym tonem. – Nazwała Jill oraz Bucka mutantami! Zapłaci za to, idiotka jedna.
Ophelia nic nie odpowiedziała, gdyż przypomniała sobie sytuację z psem pustynnym sprzed prawie pół roku. Czyżby ona też miała owe moce, o których mówiła Lisabeth? Czyżby ona też była... mutantem?
– W takim środowisku o to nie trudno – mruknęła sama do siebie, myśląc o Nocnej Bestii miotającej się w telekinektycznym uścisku Erin.
– Co? – zdziwił się Ripp.
– Nic, nic...
***

– Zoe! Zoeee!! – coś ją zawołało. Czy raczej ktoś. Nie brzmiał jak Bill albo Lisa, więc dziewczyna niechętnie się odwróciła.
– Zoe, uff. Dogoniłam cię – wysapała Jodie, dobiegając do niej – Już się bałam, że cię zgubię.
– Co tu robisz? – spytała ostro Zoe, przyglądając się koleżance. Widać było po niej pośpiech po wyjściu z basenu. Owszem, miała wysuszone włosy, ale byle jak więc teraz próbowała rozczesać kołtuny. Nie miała makijażu (choć nadal wyglądała uroczo), a zamiast zwyczajowych obcasów włożyła botki na płaskiej podeszwie, żeby szybciej biec. Wydała się Zoe bardzo niska.
– Jak to co? Pobiegłam za tobą, kiedy... Lisabeth się wpiekliła. Uciekłaś tak szybko, że bałam się, czy się nie zgubisz – powiedziała, wzruszając ramionami. – Znam Aurorę jak własną kieszeń.
– Co? O, dzięki – Zoe rozejrzała się po ulicy. Faktycznie, kompletnie nie rozpoznawała miejsca. – Nie mam pojęcia, gdzie jestem.
– Na szczęście ja wiem. Możemy wrócić do domu, jeśli chcesz. Ale znam kilka fajnych miejsc. Jesteś głodna?
– Bardzo – przyznała dziewczyna. Woda zawsze sprawiała, że traciła siły, nie mówiąc już o... jej nadnaturalnych mocach. Zaburczało jej w brzuchu.
– Tutaj, niedaleko, jest taka świetna knajpka, Szafirowy Smok – rzekła pogodnie Jodie. – Podają tam boskie jedzenie. A towarzystwo jest całkiem całkiem. Chodź!
Jo zaprowadziła Zoe przed gmach, który na początku wyglądał... nijako. Nagle jakby się rozmazał. Po chwili Zoe ujrzała szyld z napisem "Szafirowy Smok" i długim smokiem z błękitnych kamieni. Ściany budynku zrobiono najprawdopodobniej z granitu. Ogromne wykuszowe okna podświetlono małymi lazurowymi lampkami. Miejsce sprawiało magiczne wrażenie. W środku również panowała taka atmosfera, jednak nie dzięki dekoracjom, tylko przez klientelę.
W kącie siedział pewien zakapturzony jegomość, grając w karty z dwoma ciemnowłosymi dziewczynami ubranymi w stroje hawajskich tancerek. Zoe wzdrygnęła się, gdy obok niej przeszedł facet z niebieską skórą i oczami bez białek. Obok stolika, który zajęły, siedziała rodzina owłosionych ludzi o wysuniętych szczękach oraz uszach umieszczonych jak u psów.
– Co to za...? – powiedziała nerwowo, patrząc, jak Jodie wymachuje beztrosko nogami pod stołem.
– To miejsce to taki... hmmm, pakt? Wspólny teren? Jest wolne od wendetty, czyli nadnaturalni i ludzie mogą się tu spotykać. Nie wolno tutaj się atakować albo kłócić, przynajmniej w kwestii rasy czy mocy. Zawsze lubiłam to miejsce, przez tę atmosferę magii. O, przyszły karty – zauważyła wesoło Jodie, sięgając po menu od niesamowicie bladej kelnerki. – Tylko uważaj, Zoe, nie zamów przypadkiem surowego mięsa. Albo kubka Krwawej Mary.
– Któraś z was już wie, co zamawia? – zapytała kelnerka. Miała przypinkę z napisem "Octavia Count".
– Tak, ja. Poproszę koktajl z owoców leśnych z lodami i miodem oraz tartaletę bananową – powiedziała Jodie, posyłając koleżance zachęcający uśmiech.
– A ty? – kobieta zwróciła się do Zoe, która wpatrywała się oszołomiona w menu.
– Eeee... to samo, proszę. Tylko koktajl truskawkowy, nie z owoców leśnych.
Po chwili Octavia przyniosła im zamówienie. Już po pierwszym łyku Zoe zawołała:
– Pycha!
– Wiem. Pomyślałam sobie, że dobre jedzenie trochę cię rozweseli – uśmiechnęła się Jodie, pijąc swój koktajl.
– I miałaś rację – odparła z przekonaniem dziewczyna.

***

W salonie panowała ciężka atmosfera nerwowego oczekiwania. Lisabeth krążyła po pokoju, rzucając wyzwiskami pod adresem „tej mutantki Zoe”. Ophelia zwinęła się na fotelu z książką, starając się nie myśleć o tym, co stanie się w chwili spotkania dziewczyn. Stella, Sally, Bill oraz Zayn grali w butelkę na pytania i wyzwania (ta druga kazała właśnie bratu pocałować Melly, przez co zarobiła solidnego siniaka na szczęce), a reszta próbowała rozplątać sznurowadła butów górskich Mikeya.
Wreszcie drzwi frontowe otworzyły się. Do środka weszły Jodie i Zoe. Pierwsza miała na twarzy pocieszający uśmiech, druga natomiast wyraz mieszanki strachu z wściekłością.
– Hej – powiedziała nerwowo Ophelia, czując, jak temperatura w pokoju gwałtownie spada. Nie miało to nic wspólnego z otwarciem drzwi.
– Cześć – rzekła chłodno Lisabeth, po czym odwróciła się do dziewczyn plecami.
Zoe przybrała minę „ta idiotka mnie nie obchodzi”. Johnny spojrzał po zgromadzonych w pokoju osobach.
– Zróbcie coś! – wyszeptał natarczywie.
– Em... – Jodie odkaszlnęła. – Love that once hung on the wall... – zaintonowała.
Used to mean something, but now it means nothing – podchwyciła Melly.
The echoes are gone in the hall...
But I still remember the pain of December!
Oh, there isn’t one thing left you could say – mruknęła bez zbytniego zaangażowania Lisabeth.
I’m sorry it's too late! – dokończyła zwrotkę Jodie.
Zoe spojrzała na dziewczynę i uniosła brwi.
– Dobra, macie mnie. Wojna odroczona.
Ophelia odetchnęła z ulgą.
– To może zamówimy pizzę? Ja stawiam – dodała szybko, widząc wyrazy twarzy przegranych w konkursie.

***

Ripp zamachnął się, chcąc rzucić chusteczką do kosza na śmieci, stojącego po drugiej stronie kuchni. Chybił, trafiając Mikeya prosto w twarz.
– Ups, sorcia, stary. Nie chciałem.
Lisabeth, dotychczas wpatrująca się wyzywająco w Zoe, westchnęła i przeniosła wzrok na kawałek pizzy porzucony przez Kristena na środku stołu.
– Co chcecie robić w przyszłości? – rzuciła, bu przerwać bitwę na kawałki pieczarek toczącą się między Johnnym, Billem i Zaynem.
– Studiować biznes w Dragon Valley – odparła Zoe, nie patrząc na Lisę.
– Ty chcesz wyżej, i wyżej, i wyżej, i wyżej, masz wielkie ambicje... – zaintonował Ripp. Dziewczyna przywaliła go w ramię.
– Hej! – zaśmiała się. – A ty, Ophelia?
– Historia, literatura lub sztuki piękne w Akademii Artystycznej w Veronaville – rozmarzyła się zapytana.
– Uhuhu, nieźle – pokiwała głową Sally. – Ja chcę zostać archeologiem.
– A ja nauczycielem wuefu! – zawołał Zayn.
– A ja tylko grać – dodał Ripp.
– I kto tu ma ambicje... – mruknęła Melly. – Na czym, na garnkach?
– Tak. Pałeczkami do sushi.
– W takim razie ja chcę śpiewać! – zawołała Jodie.
– Bo śpiewać każdy może, Jodie lepiej, Ophelia gorzej – szepnęła Melly.
– Ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi – weszła jej w słowo sama Ophelia, przewracając oczami. – Poza tym wiesz, ja się wcale nie chwalę, lecz do wierszy po prostu mam talent.
Tymczasem Zoe wychyliła się przez stół i z zawrotną szybkością sprzątnęła ostatni kawałek pizzy sprzed nosa Stelli. Gdy Johnny oraz Zayn równocześnie na nią spojrzeli, zdążyła zjeść już połowę.
– A zakrztuś się! – zawołała niedoszła konsumentka owego kawałka.
– Nawzajem – odparła Zoe z pełnymi ustami. – Mmm... khe, khe!
Jodie walnęła ją w plecy.
– Uff, dzięki... – dziewczyna odetchnęła, po czym pogroziła Stelli palcem. – Nieładnie tak sprowadzać na innych nieszczęście!
Lisabeth chciała już coś odpowiedzieć, ale w porę przypomniała sobie, że przecież jest obrażona na Zoe.
Do końca dnia nie odezwały się do siebie ani słowem.


***

Wieczorem rozpalili ognisko, a Ophelia wymyśliła grę w przepowiadanie przyszłości mieszkańcom Strangetown.
– Moo idzie na pierwszy ogień – powiedziała.
– Moo? – Johnny uniósł brwi. – Przecież to jasne. Uratuje Joela od Annie, a on się z nią w podzięce zaręczy.
Melly zachichotała.
– No dobra. Hazel?
– Też się zaręczy, tyle że z Pascalem – wzruszyła ramionami Zoe. – Hmm... Kałamarnica.
– Zapędzimy ją do piekła, skąd wyśle Wellertowi walentynkę – wyszczerzył zęby Bill. – Lara.
– Trudniejszego się nie dało? – westchnęła Jodie. – Pójdzie na randkę z Wellertem i upije go herbatą.
– A właśnie, a propos Lary... – Ripp chwycił gitarę, a potem rozejrzał się wokoło. – Patrzcie, czy nikt nie idzie, bo gdyby nas nakryli, byłoby ostro.
Po czym zaczął brzdąkać i przyśpiewywać:

Pokruszone
Szkło zielone
Lara wódę chleje
Jej policzki
Są czerwone
Gdy Wellka przywieje
Hej!

Młodzież zebrana wokół ogniska ryknęła śmiechem.
– To jeszcze nie wszystko! – zawołał chłopak.

Jest wytrawna
Choć niesprawna
Ta idiotka Sally
Muzealna
Niewytrawna
Myśmy sobie spali
Hej!

Sally przywaliła Rippowi w twarz.
– Czy ta piosenka ma jakiś sens? – spytał niewinnie Zayn.
– Tak. Ukryty – odparła Ophelia, ledwo łapiąc oddech ze śmiechu. Ripp ciągnął dalej:

Coś mamrocze
Coś bełkocze
Lara się zatacza
Wellert także
Się chybocze
Ten widok przytłacza
Hej!

Zdrowie Lili
Już wypili
Ona też pijana
Piwem śmierdzi
Moi mili,
Jest już wymijana
Hej!

Johnny zleciał z kamienia, na którym siedział.
– Takiej... niepolitycznej twórczości nie spodziewałem się po tobie, stary!
– Uznam to za komplement – odpowiedział Ripp. – Jeszcze dwie zwrotki.

Starr się trzyma
Cóż, komina
Chyba Moo motelu
Może ząb jej
Się wyżyna?
Siedzi na fotelu
Hej!

– Starr to... Panna Wellert? – zdziwiła się Stella. – Matko, zapomniałam, że ma tak na nazwisko!
– Weźcie się zamknijcie! – zawołał autor piosenki. – Jest jeszcze zwrotka o Kałamarnicy!
Wszyscy zamilkli, tylko Melly przytykała sobie rękę do ust, trzęsąc się ze śmiechu.

Tiklin zrzędzi
Gdzieś ją swędzi
Ale wino pije
Dać jej obiad!
Bo już ględzi
Mogą być pomyje
Hej!

– Ona zawsze zrzędzi – zauważył Wellert, pojawiając się znikąd.
Melly popatrzyła na Johnny'ego. Johnny popatrzył na Rippa. Ripp popatrzył na Ophelię.
Po czym wszyscy ryknęli śmiechem.

***

Z niewiadomych powodów jedyną sytuacją, w jakiej Lara się nie rumieniła, były popołudnia, podczas których śmigała z Królowej Klaudii, drugiej najwyższej góry w Aurora Skies na snowboardzie, obryzgując wszystkich (w tym Wellerta) śniegiem.
– Ona jest niesamowita – stwierdził Johnny, widząc, jak jasne włosy nauczycielki powiewają za nią niczym kłęby zła wokół Kałamarnicy, gdy ta pędzi po zboczu na złamanie karku. – I pomyśleć, że uczy nas historii.
– Mhm – przytaknął Ripp. – Jeśli się teraz wywali, chyba pobije Wellerta. Chociaż sam widziałem, jak dwa dni temu zarył twarzą w zaspę.
Ophelia uśmiechnęła się szeroko na to wspomnienie.
– Och, tak. Był lepszy niż Tank, kiedy się upije.
Johnny ryknął niekontrolowanym śmiechem.
– Ta impreza!
– Kogo obgadujecie? – Zoe podjechała do nich, a jej narty żłobiły w miękkim śniegu głębokie ślady.
– Twojego chłopaka – rzucił Ripp bez zmrużenia oka i uchylił się przed śnieżką, która pacnęła Johnny'ego w czubek głowy.
– Chwila... – Ophelia uniosła dłoń, po czym wbiła wzrok w Larę, pędzącą w dół coraz szybciej. Po niecałej minucie nauczycielka przechyliła się trochę za bardzo w przód i zaryła twarzą w śnieg zupełnie po wellertowemu. Dziewczyna z uśmiechem odwróciła się do przyjaciół.
– Mówiłeś coś, Ripp?

***

– Zakład, że wyprzedzę cię na czerwonym szlaku? – rzuciła Jodie, przyglądając się, jak Jason przygotowuje się do zjazdu.
– Znam te stoki jak własną kie... – zaczął mówić chłopak, po czym przerwał i zdecydował się na coś innego. – Ale przegrany stawia reszcie hamburgery w Szafirowym Smoku.
– Jodie, nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale nie masz szans. Trzy lata... ŁAA! – zawyła Kay, kiedy Eric wsypał jej śnieg za kołnież.
– Daj dziewczynie szansę! – zawołał i szybko zjechał po stoku. Zaraz za nim pomknęli Jase i Jo, pędząc łeb w łeb... dopóki jednocześnie nie wywalili się na bryle lodu i nie wpadli na siebie. W górę wzniosły się tumany śniegu.
– No... można powiedzieć, że przekroczyliście linię mety jednocześnie. Więc stawiacie dwa hamburgery każdemu! – oznajmiła im Kay, pokładając się ze śmiechu.
– Nic sobie nie połamali? – zapytał Eric, unosząc brwi.
– Nie rób tak! – zawołała Jodie. – Jeszcze ci zostanie...
– Właśnie, wreszcie będziesz wyglądał jak oszołom, którym jesteś – uśmiechnęła się niewinnie Kayla.
– A tam, zawsze możesz wygolić sobie brwi, Eric – podniósł go na duchu Jase. – I domalowywać sobie kredką.
– Z kim ja się zadaję... – jęknął chłopak, kręcąc głową.
– A jak powiem, że lubię Guns N'Roses? – zapytała Jodie.
– Nie znasz żadnego ich utworu! – parsknął.
Sweet home Alabama, where the skies are so blue, sweet home Alabama, Lord, I'm comin' home to you! – zaśpiewała dziewczyna.
– Znasz to?! – zdumiała się Kay. – To moja ulubiona piosenka Guns N'Roses.
– Tak się składa, że moja też! - przybiły piątkę.
– No dooobra... zwracam honor - mruknął Eric - Ale co z tymi hamburgerami?

***

– Nie rozumiem, dlaczego dotąd nie było nigdzie o tobie najmniejszej wzmianki... – mruknęła Kay, patrząc z niechęcią na znajomych Jo ze Strangetown, obrzucających się śnieżkami przed domem Beakerów. Chłopak z zieloną skórą oberwał właśnie głową bałwana od niebieskowłosej dziewczyny. Dwie inne nastolatki, jedna dość niska, z intensywnie kręconymi, ciemnokasztanowymi włosami, oraz blondynka w białych kozaczkach, stojące obok korpusu bałwana, którego właśnie wykańczały, wykrzykiwały coś w kierunku oprawcy. Długowłosy brunet pokładał się ze śmiechu, szturchany przez zielonoskórego.
– Jak to? – zapytała Jodie. – Chyba nie spodziewałaś się nagłówków w Pressend "Młodzi Jensonowie wyprowadzili się do zapyziałej dziury na środku Niczego"?
– Nie, ale wszędzie i zawsze robiłaś furorę swoim głosem. Świetnie śpiewasz. Na pewno w końcu gdzieś by wspomnieli o jakimś konkursie, w którym brałaś udział.
– Ooh... O to chodzi – szepnęła Jo. Nawiedziły ją wspomnienia. Długie korytarze Grey Lady's School, pełne elegancko ubranych nastolatków i nauczycieli w szarych marynarkach i żakietach. Wnętrze Trzydziestki Dziewiątki, najpopularniejszego klubu w całej Belladonie, zespół grający na scenie, a w tłumie kilku charakterystycznych łowców talentów. „Masz, to może ci się kiedyś przydać” – mówi ktoś i podaje jej sztywną wizytówkę, na której napisano złotymi literami Niall Ashen... – Kay, bo widzisz... ja już nie startuję w konkursach. Żadnych.
– Co? Czemu? Świetnie przecież... – zaczęła Kayla.
– Ja nie potrafię śpiewać. Nie umiem. Już. – przerwała jej Jodie.
– Pieprzysz! – zawołała ciemnoskóra. – Co ty?!
– Od.. od... wtedy – wydusiła z siebie Jo. – Nie umiem.
– Ale... przecież...przed tym miałaś piękny głos! Przed śmiercią tw...
– Nie! Nie mów o TYM! – warknęła Jodie, nagle wściekła. Po chwili złagodniała. – Muszę... Muszę już iść.
– To zdzwonimy się, jak dojedziesz do Świrowa?
– Jasne.

***

Szczotka rzucona przez Zoe przeleciała całą długość salonu, zawirowała pod sufitem i trafiła idealnie do walizki dziewczyny, na kupkę schludnie złożonych bluzek.
I don't care about my make-up, I like it better with my jeans all ripped up... – zaśpiewała pod nosem nastolatka.
Don't know how to keep my mouth shut – dodał Ripp, rozwalony na największym fotelu.
You say: 'so what?' – odgryzła się.
What if you and I just put up a middle finger to the sky? – zapytała niewinnie Sally.
Let them know that we're still rock n roll! – zawołał w odpowiedzi Bill.
Some somehow, it's a little different when I'm with you, you know what I really am... – śpiewała dalej Zoe.
All about, you know how it really goes – dokończył Kristen.
Some someway, we'll be getting out of this town one day, you're the only one that I want with me... – dorzuciła Jodie, zapinając swoją torbę.
You know how the story goes – odbiła piłeczkę Lisabeth.
– A może skończymy już tę bitwę z użyciem piosenki? – zaproponował Wellert, wchodząc do pokoju. – Zaraz mamy wyjazd, a dziewczęta się jeszcze nie spakowały – tu posłał spojrzenie Stelli, próbującej upchać w walizce piątą parę kozaków.
When it's you and me, we don't need no one to tell us who to be, we'll keep turning up the radio... – Ciągnął Johnny jak gdyby nigdy nic.
Wellert wzniósł oczy do sufitu.
– Tak czy owak, za dziesięć minut wszyscy mają być zwarci i gotowi. Teraz róbcie co chcecie.
Po czym opuścił salon.
Ripp rzucił w ścianę zgniecionym plastikowym kubkiem.
I don't care if I'm a misfit, I like it better than this hipster bullshit!
I am the motherfucking princess – zawtórowała mu Zoe. – You still love it!
– Taaak, bardzo... – chłopak zmierzył ją wzrokiem. – Chyba nawet bardziej, niż mój kochany braciszek.
– Morda w kubeł, Grunt! – rzuciła w niego trampkiem Mikeya.
– Twoja elokwencja mnie poraża... – odbił buta metalową tacką do napojów. – Dawaj dalej, Vu. Może mnie przegadasz.
– Nie muszę – odparła, po czym dźgnęła go łokciem w brzuch.
– Ała!!! – zawył. – Tylko uważaj, jak tak potraktujesz Tanka, jeśli nie będzie chciał ci się oświadczyć, to... KURWA MAĆ, ODWAL SIĘ, KOBIETO!!!
Zoe bowiem wyrwała mu tackę i przywaliła go nią w twarz.

***

– Melissa Kellington? – Wellert wyczytał z listy imię i nazwisko Melly.
– Jestem.
– Lisabeth Depter?
– Tutaj.
– Sally i Zayn Carter?
– Obecni.
– Rainelle Vu?
– Jestem – Zoe machnęła ręką i „przypadkiem” zahaczyła nią o nos Rippa.
– Stella McFlue? Ophelia Nigmos? Michael Cleverson?
– Jesteśmy.
– Rupert Grunt? Kristen Moral? John Smith?
– Obecni.
– Bill Ouson i Jodie Jenson?
– Tutaj.
Wellert złożył kartkę z listą wycieczkowiczów.
– No, to do Strangetown. Musicie jakoś pomieścić się w taksówkach, przybędą lada moment. O, właśnie jadą.
Ophelia rozejrzała się ze smutkiem po holu w domu Beakerów.
– Będzie mi brakowało tego miejsca.
– Mi też – Stella pokiwała głową. – Ten wyjazd trwał zdecydowanie za krótko.
– Mhm... – Ripp wrzucił do swojego plecaka bidon z ciepłą herbatą, po czym szczelnie zasunął pokrowiec z gitarą w środku. – Po zakończeniu roku musimy zrobić imprezę w domu Crystal.
– A może w twoim? – Zoe założyła ręce. – Ciocia powiedziała, że już nigdy więcej nie użyczy nam swojej siedziby.
– W moim? – chłopak wyszczerzył zęby. – Tank będzie dodatkową atrakcją, co?
Nastolatka postanowiła go zignorować.
– Myślę, że moja chata się nada – Stella wzruszyła ramionami. – Ojciec i tak całe noce przesiaduje w bibliotece, czasem nawet nie wraca przed świtem. Poza tym nie mam rodzeństwa.
– Gdyby nie ciotka, mój dom byłby niezły – zamyśliła się Ophelia. – Duży i w ogóle.
– Tylko ten cmentarz w ogródku... – Ripp pokiwał głową z udawanym smutkiem. – A to pech...
Stella pozieleniała lekko na twarzy.
– Uh, i ty tam mieszkasz? – popatrzyła na Ophelię spod uniesionych brwi.
– Tak, od ośmiu lat – odparła spokojnie dziewczyna.
– Jeszcze nie uciekłaś z domu? – wtrąciła Sally, wchodząc do środka domu. – Nie boisz się, że ta... – tu wymieniła spojrzenia ze Stellą. – Mężobójczyni zamorduje cię we śnie?
– No właśnie – pokiwała głową tamta.
– Słuchajcie, możecie po prostu dać jej spokój? – warknęła Zoe. Ophelia tak mocno zaciskała zęby, że na jej wardze zaczęły pojawiać się kropelki krwi. – Rozumiem, na czas wycieczki nastąpiło zawieszenie broni, ale, na litość boską, zaraz musicie zaczynać, kiedy tylko pojawia się okazja?
Zapadła cisza. Sally otworzyła usta, lecz Ripp ją uprzedził.
There's nothing left to say now – wers z refrenu piosenki Imagine Dragons ociekał niemal wyczuwalnym jadem. Stella zmarszczyła brwi, a następnie popatrzyła na chłopaka.
– Chcę pogadać z tobą na osobności – obrzuciła zebranych wokół władczym spojrzeniem, po czym odwróciła się i pomaszerowała do kuchni. Ripp podążył za nią, odprowadzany wzrokiem przez Zoe.
Stella oparła się o stół, krzyżując ręce.
– Robisz z życia melodramat – powiedziała, świdrując chłopaka wzrokiem.
– Może to lubię?
– Mogłeś mieć najładniejszą dziewczynę w szkole, ale nie, ty wciąż trzymasz się tej pokręconej psycholki.
– Ach, jaka ty skromna – warknął. – Poza tym, chyba jesteś szczęśliwa z Zaynem?
– Tu nie chodzi o mnie, tylko o ciebie.
– Od kiedy się mną przejmujesz? Stella Heather McFlue i Ripp Ścierwo Grunt? Błagam – zaśmiał się bez cienia wesołości.
– Nie no, wiedziałam, że mężczyźni są ślepi, ale ty przebijasz wszystkich chłopaków ze szkoły razem wziętych.
– O co ci do cholery chodzi? – zdenerwował się. – Prosisz mnie na rozmowę, by mi nawrzucać, że przyjaźnię się z Ophelią? Naprawdę jesteś wciąż na poziomie zakompleksionej czternastolatki?
Nawet, jeśli na Stelli te słowa wywarły jakiekolwiek wrażenie, nie okazała tego.
– Trzymasz się przeszłości, Ripp. Dobra, może nie powinnam dziś dokopać Ophelii, to było dziecinne. Ale nie o to mi chodzi! Chcę ci tylko powiedzieć, że jeśli wciąż będziesz taki ślepy, uczulony na zmiany, ominie cię coś bardzo ważnego! A, co najgorsze – wycelowała w niego palec. – nie tylko ty się tym zranisz.
Przeszła obok niego z zamiarem opuszczenia kuchni. W drzwiach odwróciła się jeszcze, lecz nie po to, by rzucić jakąś szyderczą uwagę. Patrzyła na niego z mieszaniną współczucia, pogardy i determinacji.
– Dorośnij, Ripp.
Po czym zostawiła go, by zmagał się ze swoimi myślami sam na sam.

___________________________________________________________________________________
Od autorki:
Każdy do czegoś wraca. Do rodziny. Do marzeń. Do dawnego życia. Bohaterowie Strangetown wracają do domu, ale nie tylko. Ophelia będzie musiała poradzić sobie ze zdjęciem rozejmu, Ripp - poważnie zastanowić nad słowami Stelli. Zoe tolerować obecność Lisabeth i zapanować nad swoją mocą.
Taki mały spojler :3
Piosenki! Dużo się ich namnożyło - na początku Avril Lavigne Let Me Go, potem Kult Piloci, następnie Guns N' Roses Sweet Home Alabama i znów Avril Lavigne Rock N' Roll. Melly z Ophelią przerabiały Śpiewać każdy może Jerzego Stuhra (tak? Bodajże).
Czasami Strangetown wymyka mi się z dłoni i spada na podłogę, obtłukując się jak ceramiczna filiżanka. Więc może się zmieniać. I szaleć. Jak ja.
Chyba na serio upiłam się tą herbatą z imbirem.















1 komentarz:

  1. Nawet na Partyzantów 2 (polecam wujka Google) to opowiadanie uznano by za porąbane. I dlatego 9/10 - pełne dziesięć będzie, jak zaczną się bić czymś poważniejszym niż pokrywa od kosza ;)

    Qwan

    OdpowiedzUsuń