DODATEK
Studniówka
Uwaga: piosenki. Piosenki. Jedna urwana w połowie, dwie kolejne o zakochiwaniu się (obie Avril Lavigne). Do tego ciąg dalszy psychicznej batalii Zoe-Lisabeth, bardzo dużo opisów ubrań, Ripp Ścierwo Grunt rozrywany przez dziewczyny, także te nie ze swojego rocznika, trochę o przepięknej kreacji Jodie i zdecydowanie za dużo obściskiwania się za szkołą. Oraz w innych miejscach.
Uwaga: akcja tego dodatku następuje bezpośrednio po rozdziale szesnastym oraz przed siedemnastym.
Ripp zaparkował auto przed biblioteką, nagle zdenerwowany. Tuż obok niego stały samochody Andy'ego Garrowaya, Cody'ego Franvena, Iana Brownsera oraz Samuela Darleya, którzy również przyjechali po swoje partnerki.
Siostry Yokel, Zoe oraz Sally mieszkały pod biblioteką, w przeciwieństwie do Giselle, której rodzina zajmowała mieszkanie w kamienicy obok, na drugim piętrze.
Chłopak wysiadł z samochodu, wziął z siedzenia pasażera niewielki bukiecik białych i różowych kwiatów (nie bardzo wiedział, jakie wybrał; ważne, że zdaniem Jill, ładnie razem wyglądały), po czym skierował się w stronę ciemnego, niezbyt zachęcającego bloku. Wspiął się po trzeszczących drewnianych schodach, aż stanął przed drzwiami mieszkania numer 9. Wziął głęboki oddech i zapukał.
Otworzyła mu matka Giselle, Joey. To po niej córka odziedziczyła urodę - kobieta była wysoka i smukła, miała bystre, zielone oczy oraz piękną, choć pokrytą siateczką zmarszczek twarz.
- Och, Ripp - uśmiechnęła się łagodnie. - Ellie jest u siebie.
Gestem zaprosiła go do środka. Chłopak stanął w wąskim korytarzu, którego większą część zajmowała dość duża szafa oraz stojak na buty wypełniony po brzegi. Skierował się do otwartych drzwi pokoju Giselle - widział przez nie, jak dziewczyna zakłada kolczyki przed dużym lustrem wiszącym na drzwiach szafy.
- Eeee... hej, Giselle - pomachał do niej ręką, w której nie trzymał kwiatów. Dziewczyna odwróciła się do niego z promiennym uśmiechem.
- Cześć, Ripp! Ooo, kwiaty?
- N-no tak - wręczył jej bukiecik.
Teraz dopiero spostrzegł, że Giselle była ubrana w białą, zwiewną sukienkę do kolan, przepasaną jasnozieloną wstążką. W uszach tkwiły dyskretne kolczyki z zielonymi kamieniami, pasującymi kolorystycznie do oczka srebrnego pierścionka na jej lewej dłoni. Na nogach miała sandałki na niskim obcasie, natomiast szyję zdobił delikatny naszyjnik, chyba z tego samego zestawu, co reszta biżuterii oprócz srebrnej bransoletki na prawym przegubie.
- Ładnie wyglądasz - wydusił, próbując oderwać wzrok od jej głębokiego dekoltu. Na szczęście dziewczyna uznała, że podziwiał naszyjnik.
- Dzięki - Giselle przejrzała się ostatni raz w lustrze, po czym Ripp zaprowadził ją do przedpokoju (a raczej ona zaprowadziła jego; chłopak wciąż był jeszcze skołowany jej deko... naszyjnikiem).
W korytarzu stała siedmioletnia siostra dziewczyny, Dalia. Wgapiała się w nastolatkę cielęcym wzrokiem.
- Ja teeeeeż chcę taką sukienkę - jęknęła, po czym przeniosła spojrzenie na Rippa. - I iść na tańce ze Ścierwem Grunt!
- Dalia! - zganiła ją matka.
- Nic nie szkodzi - machnął ręką chłopak.
- A będziecie się całować? - mała zatrzepotała rzęsami.
- Tak - stwierdziła Giselle.
- Nie! - zaprotestował Ripp.
Pani Edwards tylko przewróciła oczami.
- No, idźcie już - otworzyła im drzwi. - Bawcie się dobrze. Giz, bądź grzeczna.
- Mamoooo...
- No właśnie, Giz, bądź grzeczna - powtórzyła Dalia z niejednoznacznym uśmiechem. - Nie wolno całować się za szkołą przed osiemnastką.
- DALIA!!
***
Jodie ze stoickim spokojem patrzyła, jak Kayla otwiera drzwi penthouse'a Charmsów. Obaj, Eric i Jason, wyglądali olśniewająco. Ten pierwszy paradował w ciemnozielonym garniturze, w butonierce trzymał nawet czarną różę (oznaka czarnego humoru, skoro jego dziewczyna była afroamerykanką?) a w dłoni bukiecik granatowych oraz burgundowych lilijek. Ten drugi założył prosty, czarny granitur (miał nawet spinki do mankietów z czegoś co podejrzanie przypominało ametysty) i fioletową muchę. I gapił się z opadniętą szczęką na Jodie. Cóż, miał na co.
Dziewczyna założyła śliwkową sukienkę do połowy uda, wykończoną czarną koronką. Materiał zwężał się w talii i opinał wydatne kształty dziewczyny. Ramiączek nie było, kreacja trzymała się w miejscu za pomocą czarnego gorsetu na plecach. Z tyłu suknia została wydłużona za pomocą zwiewnej falbanki i sięgała do kolan. Jo dobrała do niej tylko kolczyki (duże srebrne obręcze). Wyglądała zachwycająco, zwłaszcza, że upięła w wysoki kok swoje ciemne kosmyki.
Kayla była równie piękna w swej granatowej sukni, której spódnica spływała kaskadą do podłogi, podkreślając jeszcze jej wzrost. Ona także nie miała ramiączek, a w pasie i wyżej migotały konstelacje kryształków Svarowskiego.
Żaden z chłopaków nie był w stanie nic wydusić.
Jason myślał o tym, jak dobrze, że Jodie znów jest w Belladonnie. Kiedyś chodzili ze sobą, ale wtedy jej nie docenił. Teraz nie posiadał się z radości, iż wróciła, a do tego chciała iść z nim na studniówkę.
Eric praktycznie nic nie myślał, choć odnosił jakieś niejasne wrażenie, że ma coś do zrobienia. Mózg mu się wyłączył i nie pamiętał nawet do końca swojego imienia.
- To idziemy? - zapytała w końcu Jodie. Jason wyszczerzył się szeroko i zmierzył ją wzrokiem.
- Cóż, ja z chęcią zostanę.
- To całkiem niezły pomysł - zgodził się Eric.
***
Jenny po raz ostatni poprawiła Johnny'emu poły garnituru.
- Nieźle wyglądasz - powiedziała z uznaniem Jill. - O, idzie Ophelia.
Chłopak odwrócił głowę i zamarł ze spojrzeniem wbitym w sylwetkę jego dziewczyny stojącej na schodach. Jej suknia była w kolorze wina, falbaniasta, z cienkimi ramiączkami. Na biuście miała gustowne marszczenia oraz pionowy rząd srebrnych diamentów. Dziewczyna związała swoje warkoczyki w kucyk, w który wpięła dodatkowo czerwone tasiemki. Na jej szyi połyskiwał srebrny naszyjnik, a w uszach błyszczały długie kolczyki. Paznokcie również miała pomalowane na czerwono.
- Wow - wyjąkała Jill. Jej brat nic nie powiedział, oniemiały.
- Johnny! - Jenny szturchnęła go. - Kwiaty.
- A! - chłopak otrząsnął się i wziął ze stolika do kawy pojedyńczą czerwoną różę. Ophelia zeszła ze schodów, starając się nie potknąć o skraj sukni.
- Koniecznie opowiedzcie, czy Ripp wyglądał jak pajac! - zawołała Jill. - I o kreacji Lisabeth! I Zoe! I w ogóle!
- Dobrze, dobrze, Gilly, opowiemy - Johnny poklepał siostrę w czubek głowy, po czym wręczył Ophelii różę.
- Wyglądacie razem przecudnie! - jęknęła Jenny. - Po prostu muszę zrobić wam zdjęcie! Albo dwa! Jill, przynieś aparat!
Chłopak przewrócił oczami, ale posłusznie objął Ophelię i wyszczerzył zęby. Błysnął flesz.
***
Zoe przepychała się przez tłum uczniów ostatniej klasy zmierzających do hali, gdzie miał odbyć się bal. Ciągle ktoś przydeptywał jej sukienkę lub wpadał na nią. Poza tym zgubiła gdzieś Andy'ego, swojego partnera. Pewnie poszedł się upić z Ianem i Tannerem, debil.
Znowu ktoś ją popchnął. Zirytowana dziewczyna odwróciła się.
- Cholera no! Ta sukienka kosztowa... - urwała. Osobą, która na nią wpadła, była Lisabeth. Na tę noc najwyraźniej skorzystała z usług Danielle i ufarbowała włosy na brąz, zakręciła je w drobne loczki oraz spięła w kok. Jej soczyście czerwona sukienka była krótka do kolan, na dole wykończona czarną falbanką. Rozkloszowaną spódnicę zrobiono z kilku nakładających się na siebie warstw satyny, każda z brzegiem obszytym czarną tasiemką. Gorsetowy stanik również posiadał czarne zdobienia. Na prawej dłoni dziewczyna miała czarną rękawiczkę, a na stopach sandałki w tym samym kolorze. Zoe musiała przyznać, że jej koleżanka prezentowała się olśniewająco.
- Och, wybacz - Lisabeth zrobiła dziwną minę, jakby chciała się uśmiechnąć, jednak zmieniła zdanie w połowie ruchu. - Widziałaś Billa?
Rainelle potrząsnęła głową.
- Nie. Ale jak go znajdę, powiem mu, że go szukasz. - odwróciła się, by odejść.
Po chwili jednak spojrzała przez ramię i zawołała:
- Hej, Lisa! - a gdy tamta popatrzyła na nią ze zdziwieniem, dodała: - Ślicznie wyglądasz.
***
Falling out of love is hard
Falling for betrayal's worst
Broken trust and broken hearts
I kno-
Ripp wyjął kluczyki ze stacyjki i James Arthur urwał dokładnie w trakcie słowa know. Giselle przygładziła sukienkę.
- Żeby jeszcze w tym radiu puszczali fajne piosenki - westchnęła.
- Ta jest nawet fajna - zaprotestował. - Wiesz, zawsze mogą być gorsze.
- Na przykład?
- Eee, You Don't Know You're Beautiful czy jakoś tak?
- Dobra, wygrałeś.
Chłopak wyszedł z samochodu, obszedł go i otworzył Giselle drzwi.
- Skoro już mam być dżentelmenem... - wzruszył ramionami. Dziewczyna parsknęła.
- Mam niejasne wrażenie, że to pierwsza impreza, na którą nie idziesz razem z Johnnym i Ophelią.
- Druga - poprawił. - Na urodzinach Zoe byłem z Jodie.
Giselle pokiwała głową. Ripp zaoferował jej swoje ramię.
- Czy kobieta samowystarczalna chodzi pod rękę? - zapytał, próbując powstrzymać głupi uśmiech.
- Chodzi, ale tylko po ciemku i na obcasach, gdy nie chce wybić sobie zębów - odparowała.
Weszli do szkoły. Korytarz był zatłoczony, ale nie aż tak, żeby nie móc oddychać. Zza jednej z szafek wyłoniła się Zoe, próbująca nie potknąć się o rąbek zwiewnej, turkusowej sukni do ziemi. Srebrny pas wysadany diamentami iskrzył się w świetle jarzeniówek.
- Hej - pomachała do wchodzących. - Widzieliście Billa?
- Tak, robi to za szkołą w trójkąciku z siostrami Yokel - odparł Ripp bez mrugnięcia okiem. - Zapewne.
- Cicho, Lisabeth go szuka.
- To się pogodziłyście? - zainteresowała się Giselle.
- Co? Nie! Nie gadam z nią, dopóki mnie nie przeprosi.
- Zoe... - westchnął Ripp.
- Nie i koniec!
- Nie możesz odpuścić chociaż na studniówce?
Dziewczyna prychnęła.
- Nie, nie mogę. Poza tym - zmierzyła Giselle krytycznym spojrzeniem - wyraziłam już swoją opinię na temat pewnych spraw.
- Do licha, naprawdę chcesz się kłócić teraz? Zachowaj sobie trochę siły na maturę!
- Napięcie przedmiesiączkowe - powiedziała Giselle teatralnym szeptem.
Zoe poczerwieniała na twarzy.
- Ty...
- Vu i Edwards! - zawołał jakiś głos. Głowy obu dziewczyn oraz Rippa odwróciły się błyskawicznie w kierunku, z którego dobiegał.
- Johnny - westchnęli jednocześnie. Półkosmita wciąż trzymał złożone w rurkę dłonie przy ustach.
- Fajnie naśladuję Wellerta? - mrugnął do nich.
- Tak. Brak ci tylko twojej Lary... o, już idzie - Ripp wskazał na Ophelię, uchwyconą jego ramienia.
- Jak dzieci - skwitowała ciemnoskóra. - Słowo daję. Właśnie, nie widzicie nic podejrzanego w Billu obściskującym się z Danielle za szkołą?
Giselle i Zoe wymieniły spojrzenia.
- Z Danielle? - zdziwiły się obie. - A nie przypadkiem w trójkąciku z siostrami Yokel?
W tym samym momencie drzwi szkoły otworzyły się i stanął w nich Bill we własnej osobie. Miał wygniecioną koszulę i tylko jeden but, a marynarkę oraz krawat gdzieś zgubił. Do tego na kołnierzyku widniały ślady szminki.
- Widzieliście Lisabeth? - zapytał jak gdyby nigdy nic.
- Tak - odparła Ophelia grobowym głosem. - Ta pomadka na twojej koszuli świetnie komponuje się z jej kreacją. Specjalnie wystylizowałeś się na podrywacza, który zalicza za szkołą wszystkie laski ze swojego rocznika?
Chłopak zaczerwienił się lekko.
- Ja...
- Nie dukaj mi tu - rzekła sucho Zoe. Razem z Ophelią chwyciły go pod ręce i zaprowadziły do najbliższej łazienki. - Trzeba cię doprowadzić do porządku, nikt nie może się dowiedzieć.
- Przecież i tak każdy wie - wzruszył ramionami Ripp.
- Oprócz Lisy - uzupełniła Giselle. - I jeśli tak ma pozostać, lepiej chodźmy poszukać jego buta.
***
Muzyka huczała na sali, a tłumek bogato ubranych nastolatków tańczył na parkiecie. Motywem przewodnim balu były niebo i piekło. "Niebo" znajdowało się w części z przekąskami (i przy łazienkach. Które nagle stały się koedukacyjne), a "Piekło" w części tanecznej. Na podłodze płoneły nawet sztuczne, nieparzące płomienie. W tłumie tańczyli między innymi Jodie i Jason. Kiedy żywiołowe You're Gonna Go Far, Kid się skończyło, przeszli do Nieba. Właśnie mieli podejść do Mike'a i Elizabeth, kiedy zauważyli, że chyba tamci dwoje tego nie chcą.
Els była śniadą dziewczyną z włosami w odcieniu miedzianej rudości, ubraną w szkarłatną, prostą, jedwabną suknię o długich ramiączkach i głębokim dekolcie. Michael również był wysokim rudzielcem o bursztynowej karnacji, trójkątnej twarzy oraz skośnych, anielsko błękitnych oczach. Świetnie komponował się z Elizabeth w ciemnoszarym garniturze i bordowej koszuli.
Oboje znali Jo od małego. Z tego, co się dowiedziała, zaczęli ze sobą chodzić pół roku po jej wyjeździe. To zupełnie nie pasowało do Els, która kiedyś przebierała w chłopakach jak w rękawiczkach. Jodie nagle przyszła do głowy myśl, że w Belladona Cove wszystko się pozmieniało. Kayla, Elizabeth, Carmen (mająca za partnera Shouna), Eric, nawet Jason. Kiedyś czuła się trochę tak, jakby był jej bratem. Dlatego, gdy raz się ze sobą umówili, nie potrafiła polubić całowania go - to było tak, jakby całowała się z bratem. A teraz nie był bratem. Zmienił się, jej zdaniem na lepsze. Na tyle, że zastanawiała się, jak by było go pocałować.
Na jej oczach Mike powiedział coś do ucha Elizabeth, a ta spojrzała na niego ze zdumieniem. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej coś. Els otworzyła oczy jeszcze szerzej. Michael powiedział coś jeszcze, a Elizabeth skinęła głową i wydusiła z siebie "Tak". Tłum na chwilę ich przesłonił, a kiedy się odsunął, całowali się. Gdy Jason zajął ich rozmową, Mike uśmiechał się jak wariat. A Els miała na palcu pierścionek z gemmą z czerwonego jadeitu.
***
- Brains&Bones dają czadu - stwierdził Ripp, wskazując na wydzierającą się do mikrofonu Lisabeth.
- You make me insaaaaaaaaane!!!
- Mhm - przytaknęła Giselle. Siedzieli przy jednym z wielu stolików na hali, w jakimś bardziej ustronnym miejscu.
Lisa skończyła piosenkę.
- Hej, Ripp! - zawołała. Chłopak podniósł głowę.
- Czego?! - odkrzyknął, starając się, by jego głos przedarł się przez hałas w sali.
- Zagraj nam coś!
- Chłopaka mi kradniesz! - jęknęła Giselle, jednak nikt oprócz Rippa (którego policzki nabrały podejrzanie czerwonego koloru) jej nie usłyszał.
- No choooodź!
- Dobra, dobra - machnął ręką. - Wybacz na chwilę, Giz.
- Spoko - dziewczyna usadowiła się wygodnie na krześle. - Wybierz coś fajnego.
Chopak przedarł się do prowizorycznej sceny ze złączonych ze sobą ławek i przejął od Megan gitarę.
- Znacie Contagious? - zapytał członków zespołu.
- W sensie że Lavigne? - Sean uniósł brwi. - Ona jest dziewczyną.
- No i?
- No i... ty nie - zauważyła ostrożnie Samantha. - Chyba, że czegoś o tobie nie wiem.
- Jest wiele rzeczy, których o mnie nie wiesz - puścił do niej oko. - Jedziemy z Contagious!
Giselle oparła podbródek na dłoni, której łokieć spoczywał na stoliku. Ripp chwycił gitarę i stanął przy mikrofonie.
When you're around I don't know what to do
I do not think that I can wait
To go over and to talk to you
I do not know what I should say
Chłopak był w samej koszuli i krawacie, marynarkę pożyczył Billowi. Nie, żeby jakoś specjalnie się przyjaźnili, po prostu Giselle przekonała go, że na studniówce zdrowie psychiczne Lisabeth w formie jest ważniejsze od prawdy. Poza tym w niewidzialnej, acz niezwykle wyczuwalnej batalii między Liz a Zoe dziewczyna stała po stronie tej pierwszej.
And I walk out in silence
That's when I start to realize
What you bring to my life
Damn, this girl can make me cry
Nastolatka ledwie powstrzymała chichot. Znała tę piosenkę; ciekawe, co by było, gdyby Ripp zaśpiewał zgodnie z oryginałem, nie zamieniając guy na girl.
Zabawne, o tym samym pomyślała Samantha Yokel.
It's so contagious
I cannot get it out of my mind
It's so outrageous
You make me feel so high all the time
Giselle rozejrzała się dookoła. Część par, między innymi Ophelia i Johnny, była już na parkiecie. Lisabeth zaciągnęła Billa do stolika w najdalszym kącie, przy którym, ahem... doprowadzała jego garnitur oraz koszulę do stanu sprzed interwencji dziewczyn godzinę temu. Zoe tańczyła z wyraźnie pijanym Andym bez zbytniego zaangażowania. Giselle trochę jej współczuła.
They all say that you're no good for me
But I'm too close to turn around
I'll show them they don't know anything
I think I've got you figured out
Dziewczyna z powrotem przeniosła wzrok na Rippa. W sumie poziom destrukcji jego ubrania nie był tak zatrważający, jak na przykład u Iana czy Tannera, którzy, podobnie jak Andy, ledwo trzymali się na nogach. Bordowy krawat wyszywany złotą nicią nie wyglądał nawet tak źle. Koszulę miał wygnieciąną (ale przynajmniej bez śladów szminki Susan, Samanthy i/lub Danielle na kołnierzyku), a buty sprawiały wrażenie pamiętających jeszcze czasy studniówki rocznika jego ojca. Giselle jednak nie mogła zaprzeczyć, iż chłopak wyglądał całkiem przystojnie.
So I walk out in silence
That's when I start to realize
What you bring to my life
Damn, this girl can make me smile
Zoe najwyraźniej dała sobie spokój z Andym. Demonstracyjnie go odepchnęła, zeszła z parkietu i przysiadła się obok Giselle.
- Stolik mi zajęli - wyjaśniła krótko. Dziewczyna przytaknęła, czkekając na rozwój wypadków.
Nie musiała długo czekać. Zoe przekrzywiła głowę i zlustrowała ją wzrokiem.
- Co cię łączy z Rippem? - spytała nawet nie wrogo.
- Nic - Giselle wzruszyła ramionami. - Daję mu korki, a on zaprosił mnie na studniówkę.
- Aha - skwitowała Rainelle niejednoznacznym tonem.
- Rany, nie chodzę z nim! - zniecierpliwiła się blondynka.
- Jeszcze.
- Co cię to obchodzi?
- W sumie niewiele.
- To się z całym szacunkiem odwal.
I'll give you everything
I'll treat you right
If you just give me a chance
I can prove I'm right
Giselle z powrotem popatrzyła na scenę. Ripp mrugnął do niej, śpiewając ostatnią linijkę. Dziewczyna nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Leci na ciebie! - zawołała Ophelia, przemykając w tańcu obok jej stolika.
It's so contagious
I cannot get it out of my mind
It's so outrageous
You make me feel so high
All the time
Na sali rozległy się całkiem pokaźne oklaski.
- No, no, Rippowaty, jednak jest coś, czego o tobie nie wiemy - pochwaliła go Lisabeth, która odkleiła się od Billa w trakcie bridge'a i wróciła na scenę przed ostatnim refrenem.
- Zdziwiłabyś się, Depter - do niej też mrugnął. - A teraz wybaczcie, muszę iść do swojej dziewczyny.
- Ty masz dziewczynę?! - zawołał chórem zespół, tak głośno, że usłyszała ich także Giselle, zajmująca stolik w połowie hali.
- Nieoficjalnie! - odkrzyknęła do nich. Zoe mimowolnie się uśmiechnęła.
- Uuuuuu! - zawyli ci, którzy dosłyszeli (czyli 2/3 sali).
- No to do niej idź! - zawołała ze śmiechem Lisa. Gdy odwróciła się do Megan, Ripp wycelował oskarżycielsko palec w Samanthę, a potem w Danielle.
- Nie wiem, której z was to wina, ale wy i Susan jesteście bezpośrednim powodem braku mojej marynarki, w wyniku braku marynarki Billa - zmrużył oczy. - Strzeżcie się.
Po czym zszedł ze sceny i potruchtał prosto do stolika Billa właśnie.
- Oddaj mi marynarkę - zażądał.
- Aaaa... po co ci?
- Bo właśnie zamierzam poprosić Gizzy o chodzenie, i chcę to zrobić w wielkim stylu.
- Spoko - chłopak podał Rippowi okrycie. - To inna historia.
Po chwili nastolatek stał już przy stoliku Giselle.
- Ej, umówiłyście się na randkę? Beze mnie?! - spojrzał oskarżycielkso na Zoe, siedzącą na jego miejscu.
- Wal się, Grunt - warknęła dziewczyna nader nieprzyjemnie, wstała z krzesła i zniknęła w tłumie.
- Andy się upił - wyjaśniła jak gdyby nigdy nic Giselle, zakładając nogę na nogę. - O, widzę, że odzyskałeś marynarkę.
- Uczcijmy to i wyjdźmy na dwór - zaproponował. - Mam już dość tego tłumu.
Po dżentelmeńsku podał dziewczynie rękę. Nastolatka wstała, po czym razem z Rippem opuściła salę, nie puszczając jednak jego dłoni.
- Cholera - syknęła Lisabeth, wisząca na szczycie drabinki dokładnie nad ich stolikiem w dość niewygodnej pozycji. - Przegrałam.
- Wisisz mi wódkę - uśmiechnął się triumfalnie Bill, zajmujący drabinkę obok.
- Co? O alkoholu nie było mowy!
- A czekoladki z adwokatem?
- W życiu.
- A takie z wiśniówką?
- Chcesz się upić słodyczami?!
Chłopak przytaknął z wyrazem upojenia na twarzy.
- O nie - zastrzegła Lisabeth. - Nawet nie myśl, żeby znów okraść Hoota!
- Ale...
- Nie i koniec!
- Lizzy, prooooszęęęęę!
- Spadaj, alkoholiku! - popchnęła go lekko, ale chłopak najwyraźniej miał już za sobą parę szklanek. Jego palce zaciśnięte na drążku drabinki ześlizgnęły się z niego i Bill runął w dół.
- Ojć - szepnęła dziewczyna. - Kochanie, nic ci nie jest?
Z pomiędzy odłamków plastikowego stolika, zastawy oraz kawałków obrusu wyłoniła się lekko drżąca dłoń z uniesionym do góry kciukiem.
***
Na szczęście chłodny wiatr był na tyle silny, by bawić się włosami i sukienką Giselle, równocześnie nie podwiewając jej zbyt wysoko. Ripp, co prawda, miał inne zdanie.
Spacerowali po podwórku szkolnym, rozmawiając. O wszystkim - o przyszłości, o rodzinie, o tym, kto wreszcie uświadomi Lisabeth w... pewnych sprawach. O piosenkach Brains&Bones, i ogólnie o muzyce.
- Gram na flecie - wyznała niespodziewanie Giselle. - Dalia uczy się na harfie, a Joe, jej brat bliźniak, na mandolinie.
- Kiedy idą do szkoły? - zainteresował się Ripp.
- W przyszłym roku. Teraz mają już prawie siedem lat, skończą ósmego kwietnia.
Przy następnym podmuchu wiatru dziewczyna zadrżała.
- Kurcze, nie wzięłam swetra.
- Trzymaj - chłopak podał jej swoją marynarkę. Na szczęście Bill przezornie położył ją na krześle obok, gdy Lisabeth zeszła ze sceny podczas Contagious.
- Dzięki - okrycie było oczywiście za duże, ale bardzo ciepłe. - Farciarz, chłopcy mają długi rękaw i nie wyglądają w nim dziwnie.
- Taa. Dopóki nie szaleją po scenie.
- Dlatego nie szaleją po scenie?
- Ja szaleję.
- Ty jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Przytaknął.
- Ripp Ścierwo Buntownik Grunt.
Giselle westchnęła.
- Czemu Ścierwo?
- No, bo... jestem ścierwem.
- Nie jesteś.
- Jestem.
- Nie.
- Tak!
- Nie! - coś w tonie, w jakim to powiedziała, kazało mu się zatrzymać. - Nie jesteś.
Chłopak spojrzał na swoje buty, unikając jej wzroku.
- Tank mnie tak nazywał - wyznał. - Kiedy byliśmy dziećmi.
- Tank był idiotą.
- Ja też.
- Ripp...
Wreszcie podniósł głowę. Jego spojrzenie padło na marynarkę, która przypomniała mu o tym, co miał zrobić.
- Eee... Giselle?
- Tak?
- Czyyy... chciałabyś ze mną chodzić... na przykład do szkoły? - dodał szybko.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Ale ja chodzę z tobą do szkoły.
- Alee... nie tylko do szkoły... - chłopak wykręcał sobie palce ze zdenerwowania. - Gdzie indziej też, na przykład do Nocnej, albo na kawę... tak w ogóle... i do szkoły... i na kawę...
- Co?
- Dobra, dobra, bez tego do szkoły! - zawołał rozpaczliwie. - I całej reszty!
Teraz w jej głosie brzmiała rzeczywista troska:
- Ripp, co ty brałeś?
- Uh, cholera - zwiesił głowę. - Coś na kaca, i może aspirynę?...
- To mówże jasno, o co chodzi!
- No... chodzi mi o to... że... no wiesz!
- No nie wiem.
- Wiesz!
Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach.
- Posłuchaj, cokolwiek to jest, powiedz mi to tak, jak sam chciałbyś usłyszeć.
Spojrzał na nią z lekkim niedowierzaniem.
- Eee, okej... czy będziesz moim chłopakiem?
Giselle przez chwilę odebrało mowę. Odkaszlnęła.
- Co?
- No nie! Tyle wysiłków na marne!
- A, tobie chodzi o... - uderzyła się otwartą dłonią w czoło, pomstując na własną głupotę. - Jasne, że tak!
Ripp odetchnął z ulgą.
- Uff. Więc mamy to już za sobą.
Giselle uniosła brwi, jednak się uśmiechnęła.
- Gratuluję sobie trzeźwości umysłu.
- A ja się pod gratulacjami podpisuję.
Zapadła cisza pełna nieuzasadnionego oczekiwania.
- Powiedz coś - rzekła w końcu dziewczyna, nie wytrzymując napięcia.
- Eee... jesteś ładna.
- Dziękuję. A coś tak jakby... zaczynającego głębszy temat?
"Mam ochotę cię pocałować, ale wyszedłbym na dziwaka."
Nie, Ripp stwierdził, że lepiej tego nie mówić.
I woke up and saw the sun today
You came by without a warning
Z hali dobiegła przytłumiona przez ściany melodia - znajdowali się najwyraźniej koło tego skrzydła szkoły, gdzie położona była aula. Na szczęście nie było w niej żadnych okien.
- Lisabeth śpiewa kolejny przebój Avrilki - odparł zamiast pomyślanych wcześniej słów.
You put a smile on my face
I want that for every morning
- No... - przytaknęła Giselle. Podeszła do ściany i oparła się o nią, by lepiej słyszeć.
What is it I'm feeling? 'Cause I can't let it go
If seeing is believing, then I already know
Chłopak, niby przypadkiem, zbliżył się do niej o kroczek. A potem jeszcze o dwa, i znów o jeden.
I'm falling fast
I hope this lasts
I'm falling hard for you
Kiedy Ripp postawił kolejne trzy kroczki, Giselle spojrzała na niego ciężko.
- Możesz sobie darować te szopki i po prostu mnie pocałować?
I say "let's take a chance"
Take it while we can
I know you feel it too
To mówiąc, pociągnęła go za krawat i ich wargi złączyły się.
Jej usta były miękkie i delikatne, podobnie jak dłoń, która przykryła jego palce na policzku dziewczyny. Marynarka zsunęła się jej z ramion, odsłaniając nagą skórę.
I'm falling fast
I'm falling fast
Kiedy Ripp odsunął głowę, oczy Giselle otworzyły się powoli.
- Dalia będzie niepocieszona, że wolisz mnie od niej - uśmiechnęła się.
- Przeproszę ją przy najbliższej okazji - odparł lekko ochrypłym głosem.
- Ej! Ścierwo! - krzyknął ktoś z prawej strony. Ktoś w turkusowej sukni do ziemi, z niebieskimi włosami. - Obściskiwanie się za szkołą przed osiemnastką jest zabronione!
***
Kiedy Ripp i Giselle wrócili do sali (odprowadzani przez Zoe alias przyzwoitkę), ich uwagę zwrócił harmider przy stoliku Stelli. Dziewczyna pokazywała wszystkim coś i głośno gestykulowała. Kiedy Ripp podszedł na tyle blisko, by dojrzeć ekran jej telefonu, którym wymachiwała, mina mu zrzedła.
Wyświetlacz ukazywał zdjęcie z portalu iSim. Bardzo konkretne zdjęcie. Przedstawiało ono przepięknie udekorowaną salę, na której tle znajdowało się sześć postaci. Śniada, ruda dziewczyna o twarzy i figurze modelki w niczym ogień kreacji z równie rudym i śniadym chłopakiem o twarzy i figurze modela w ciemnoszarym garniturze od jakiejś drogiej i znanej firmy. Obok afroamerykanka znana motłochowi ze Strangetown, Kayla (w granatowej sukience), i także znany im Eric (w dopasowanym garniturze). Po drugiej stronie rudzielców dostrzegli wysokiego, atletycznie zbudowanego chłopaka o blond włosach i przystojnej twarzy (miał na sobie drogi garnitur); był kompletnym przeciwieństwem Rippa. Pod rękę z nim stała... Jodie. Pięknie uczesana i umalowana, w fioletowej sukni. Za nią skuliła się jakaś szatynka, dorabiając jej różki.
- Co...?
- Co ona...?
- Zostawiła nas! - prychnęła Lisabeth ganiąco.
- Dla kasy! - dodał Bill z podziwem.
- Ale nas zostawiła! - warknęła dziewczyna.
- Ale za równowartość jej ciuchów w simoleonach mógłbym kupić sobie Lamborghini!
- To nie zmienia faktu, że nas zostawiła - upierała się, gromiąc go wzrokiem.
- No co?! Nie możesz wymagać ode mnie, żebym nie chciał mieć Lamborghini. Poza tym, dokonała korzystnej wymiany. Banda nieprzyjemnych dziwaków za kupę forsy, wikt i opierunek.
- Ta banda to my! - prychnęła Sally.
- No właśnie mówię.
- Ale...
- Jesteśmy bandą. Jesteśmy dla wszystkich nieprzyjemni. I jesteśmy ze Strangetown. Co ci się nie zgadza?
- No... w sumie to masz rację.
- Wiem. Czysta logika! - dodał, mrugając do niej.
- Chyba jej brak - mruknęła jego dziewczyna.
***
Tymczasem po drugiej stronie miasta Leenie siedziała na balkonie i oglądała z teleskopu gwiazdy. Nie szła na studniówkę, nie miała na to ochoty. Jakoś jej się to odwidziało, choć kiedyś kupiła nawet sukienkę i biżuterię.
Prychnęła. Nie chciała myśleć o tym, co traciła, ale... znowu. Koniecznie musiała pobiegać. Zawsze uspokajała się podczas biegu. Dziewczyna prędko przebrała się w lekki dres (z autografem Richarda Kilty'ego) i wyszła na dwór. Skierowała się w stronę Paradise Place, byle dalej od Nocnej Sowy.
Miło było tak pobiegać, ale o wiele gorzej wpadało się na kogoś. Leenie rąbnęła w coś i upadła z hukiem, do wtóru przekleństw.
- Cholera! - jęknęła z bólu.
- Co do...?! - zawołał ktoś. Ów ktoś miał niestety bardzo znajomy głos. - Leenie?!
- Za jakie grzechy? - prychnęła, kiedy wreszcie zobaczyła wyraźnie postać przed sobą. Crispin. No a jakżeby inaczej?!
- Nic ci nie jest? - zapytał chłopak, pomagając jej wstać. Przez chwilę chwiała się niepewnie, czego jej łydka nie wytrzymała. Chrupnęło donośnie i noga Leenie chyba złamała się wpół. Dziewczyna zawyła jak raniony pies, w ostatniej chwili unikając walnięcia o ziemię. Po dokładniejszych oględzinach okazało się, że nie ma szans dojść gdziekolwiek.
- Co tu robisz? - rzucił Crispin.
- Mogłabym zapytać o to samo! - warknęła dziewczyna.
- Sprowadzałem psa z ogródka do domu. - wyjaśnił zaskoczony. - Chyba mam prawo siedzieć we własnym ogrodzie...?
- Gdzie?! - pisnęła Leenie i rozejrzała się. Ups... rzeczywiście dotarła już do rezydencji Drozdowów. Cris zrobił głupią minę.
- Czekaj, jak się tu...?
- Przybiegłam.
- Bo...?
- Lubię.
- Biegać po moim ogródku?
- Nie!
- Ja cię nie rozumiem.
- Nie spodziewałam się tego po tobie.
- Auć.
Nagle podwórko rozświetlił blask świateł od mercedesa Seana. Po chwili chłopak, we własnej osobie, aczkolwiek nieco podchmielony, pojawił się u przy Crisie i Leenie.
- Co wy...? - zawołał, patrząc na dwójkę z konsternacją. Powszechnie wiadomo było, że Leenie zdecydowanie nie odwzajemnia uczuć Crispina, a teraz prawie, że siedziała mu na kolanach. W jego ogródku. Pod krzakiem czerwonych róż.
- Potknęłam się i chyba złamałam nogę. Przez niego. - warknęła Leenie, daremnie próbując się podnieść.
- Bo biegała po moim ogródku! - próbował się bronić Crispin.
- Wcale nie!
- Pomóc ci? - zapytał Sean.
- Nie! - warknęła znów dziewczyna. Crispin zachichotał.
- Co? - oboje zerkneli na niego spode łba.
- Jak miło jest słyszeć, że ona choć raz nie mówi tak do mnie.
***
Impreza powoli dobiegała końca. Sean oraz Megan wyszli jako jedni z pierwszych, do domu zbierała się już także Lisa razem ze swoim chłopakiem. Stella i Zayn gdzieś znikli; Sally triumfalnym głosem rozpowiadała, że poszli za szkołę (co tej nocy mówiło samo za siebie), a także napominała coś o wycieczce oraz jeansach. Zoe natomiast wyruszyła na poszukiwanie swojego partnera.
- ANDY!! - wrzasnęła, już pożądnie wkurzona. - GDZIE TY DO CHOLERY JESTEŚ?!
Krzak rosnący jakieś dziesięć metrów od niej wydał jęk. Dziewczyna podeszła bliżej i rozgarnęła ostre, choć wątłe gałązki.
- Kurwa mać - mruknęła do siebie.
W krzaku bowiem leżał schlany na umór Andy Garroway. Bez koszuli. Spodnie miał podarte, muchę rozwiązaną, leżące obok buty najwyraźniej obrzygane. Czułym gestem obejmował opróżnioną prawie w całości butelkę wódki, i najwyraźniej nie była to jego pierwsza.
- ...ego chcesz, oeeey? - wymamrotał, po czym czknął.
Doprowadzona niemal do granic wytrzymałości. dziewczyna wyszarpnęła z torebki telefon, a następnie pstryknęła mu kilka zdjęć. Jako zemstę. Za godzinę wszystkie pojawią się na iSim.
- Och, niczego! - warknęła. - Tylko żebyś ODWIÓZŁ MNIE DO DOMU!!!
Odwróciła się na pięcie i niemal odbiegła, czując w gardle pieczenie nieuchronnie zapowiadające płacz. Ta impreza nie mogła być gorsza. Dwie łzy stoczyły się po jej policzkach. Dziewczyna opadła na jedną z ławek przed szkołą i poczęła targać swoje włosy w bezsilnej furii.
Nawet nie zauważyła, że ktoś przysiadł się obok niej, dopóki nie poczuła na ramieniu ciepłej dłoni.
Zamrugała, przekrzywiając głowę. Po jej prawej stronie siedział sobie Ripp, jedną rękę trzymając na jej barku. Druga, wyciągnięta w stronę dziewczyny, oferowała jej chusteczkę.
- Co... - Zoe wytarła nos i policzki z łez.
- Cóż, chciałem ci zaproponować podrzucenie do domu. Andy wygląda na lekko... niezdatnego do użytku w tym momencie.
- To szuja - mruknęła. - Upił się jeszcze przed początkiem imprezy.
- Niektórzy tak mają - przyznał. - Na przykład taki Ian.
Dziewczyna zdobyła się na cień uśmiechu.
- Cholera, masz rację. - zmięła chusteczkę w dłoni. - Chyba jednak skorzytam z propozycji.
***
Pani Edwards otworzyła im drzwi, rozpromieniona.
- I jak było? - zapytała radośnie.
- Żyjemy - stęknęła Giselle. - Chociaż nie czuję nóg.
- A ja gardła - wychrypiał Ripp. - Kazali mi śpiewać. A potem pocieszać Zoe. Partner jej się upił.
- Och. - kobieta zerknęła na zegar wiszący na ścianie. - Dochodzi północ. No, no, nieźle tam zabalowaliście.
- Maaamooo. Były imprezy, z których wracałam później.
- Wiem, wiem. No dobrze, ale studniówki już koniec. Giz - wycelowała palec w córkę - za dziesięć minut chcę cię widzieć w łóżku.
-Mhm. - dziewczyna przeniosła wzrok na Rippa. - A więc... cześć.
- Pa.
Na chwilę zapadła cisza, po czym chłopak przyciągnął ją do siebie i pocałował. Kiedy zamykał za sobą drzwi, twarz Giselle wciąż jaśniała.
***
Patrzyła w okno.
Obserwowała rozgwieżdżone niebo, kiwające się na wietrze karłowate krzaczki. Rozprostowała każdy z palców na parapecie i rzuciła okiem na krzesło, na którym rozłożyła swoją czerwoną kreację tak, by ta się nie pogniotła. To była jedna z sukienek ciotki. Nie mogła jej stracić.
Przeniosła wzrok na swoje paznokcie. Lakier odbijał światło księżyca w ostatniej kwadrze.
Bywały noce, gdy wątpiła. Bywały noce, gdy się bała. Bywały noce, podczas których rozpamiętywała wszystko, co przeżyła, by nigdy tego nie zapomnieć. Bywały noce, kiedy czuła się pusta.
Wiedziała, że tę zapamięta na zawsze. Musiała.
Zamknęła oczy. Musiała. Wszystko. Zapamiętać.
Dłoń w dłoni. Rytm wystukiwany przez dziesiątki stóp na parkiecie. Każda poszczególna nuta muzyki.
Palce na jej talii. Wyprasowana koszula. Jasne włosy opadające na czoło. Zieleń, czerwień, biel. Musiała to zapamiętać. Miała tylko to. Zieleń, czerwień, biel. Wszystko, czym była. Wszystko, co miała.
Zieleń, czerwień, biel.
Czym była.
Zieleń, czerwień...
Zasnęła.
_____________
Od autorki:
Szlag mnie już trafia przez tego bloggera. Jak kur...de wkleić to z WordPada z formatowaniem tekstu? Żeby mi do cholery się nie zawieszał przy każdej poprawionej literce?
Dobra, dość o tym. Oto pierwsza część prezentu rocznicowego! Drugą będzie od dawna przygotowywany oraz niemalże już skończony rozdział, zatytułowany "Impreza u Drozdowów". Będzie się działo :)
Piosenki: najpierw James Arthur Impossible, następnie dwa utwory Avril Lavigne - Contagious i Falling Fast.