STRANGETOWN
ROZDZIAŁ
CZTERNASY
Zdrada
Uwaga:
ostre przekleństwa Jenny, Pascala i reszty. Ponadto, rozdział ten
zapoczątkowuje „cykl rewolucyjny”, czyli kilka następujących
po sobie rozdziałów, w których prawie wszystkie wątki doznają
punktu przełomowego.
Uwaga:
znaczna ilość piosenek wplecionych w tekst.
Uwaga:
oczywiste (acz przypadkowe) odniesienia do niektórych osób,
piosenek, zespołów i w ogóle.
Tak, Bella naprawdę miała szczęście. Odnalazła siebie. Prawdę o swoim istnieniu, i to tylko dzięki Gimiemu. Była mu coś winna, prawda? Była mu winna miłość.
Dlaczego ją kochał? Tego nie umiała odgadnąć. Nie wiedziała także, czy ona kocha jego. Już. Ponieważ miała pewność, że w końcu to nastąpi. Najprawdopodobniej całkiem niedługo.
Przeciągnęła się i wstała z łóżka. Jaki piękny dzień! Po raz pierwszy nie miała koszmarów sennych. A to jej się bardzo podobało.
Wkroczyła do kuchni, nie wzdrygając się nawet na widok Dennisa.
– Witaj, Emily – rzekła uprzejmie, siadając na krześle przy stole.
– Och, panna Bella! – zawołała dziewczyna, po czym postawiła przed nią talerz z dwoma parówkami, pokrojonym surowym ogórkiem oraz kromką chleba posmarowaną margaryną. – Co pani się dzisiaj śniło?
Bella zastanowiła się.
– Wyjątkowo nic.
Ze stojącego w salonie radia popłynęła melodia. Kobieta nigdy nie słyszała tej piosenki, lecz kojarzyła głos wokalistki.
My boy
builds coffins with hammers and nails
He doesn't
build ships, he has no use for sails
Emily jakby posmutniała.
– Chciałabym mieć
trumnę – wyszeptała. – Taką prawdziwą, białą.
He doesn't
make tables, dressers or chairs
He can't carve a whistle cause he just doesn't care
He can't carve a whistle cause he just doesn't care
– To już wiem, co ci
kupić na urodziny – zaśmiała się Bella. – Kiedy masz?
Ale Emily nie
odpowiedziała, zasłuchana w muzykę.
My boy
builds coffins for the rich and the poor
Kings and queens have all knocked on his door
Kings and queens have all knocked on his door
Bella zamyśliła się.
Cóż, było prawdą, że
jej chłopak budował trumny. Drewniane, jasne lub ciemne. Te zwykłe,
topornie ciosane, robił sam, natomiast na droższych, ładniejszych,
zdobienia wykonywały Pita oraz Annie.
Beggars
and liars, gypsies and thieves
They all come to him 'cause he's so eager to please
They all come to him 'cause he's so eager to please
Zaraz, zaraz. Od kiedy
nazywała Gimiego swoim chłopakiem?
Zapatrzyła się w
nadgryzioną kromkę chleba. Masło było rozsmarowane idealnie
równo, jak to Emily miała w zwyczaju. Jeśli kiedykolwiek w życiu
potrawie, która wyszła spod jej ręki, brakowało czegoś do
perfekcyjności, to najprawdopodobniej dziewczyna akurat się
zamyśliła. Taki już los marzycielki.
My boy
builds coffins, he makes them all day
But it's
not just for work and it isn't for play
He's made
one for himself, one for me too
Tak, Gimi ciosał trumny
jako podziękowanie, wykonywał je dla osób, które kochał, wyrażał
w ten sposób swoje uczucia. Pewnie mieszkańcy każdego innego
miasta na świecie uznaliby go za dziwaka, ale w tutaj była naprawdę
potrzebny. Strangetown potrzebowało grabarza.
Pani potrzebowała
Grabarza.
One of
these days he'll make one for you
– Zawsze płaczę przy
tej linijce – wychlipała Emily, ocierając łzy płynące
strumieniami po jej twarzy.
– Och, Emily...
Bella wstała i przytuliła
dziewczynę.
– Z-zawsze chciałam
mieć trumnę, chciałam umrzeć, spotkać rodziców, babcię,
Lal...– załkała Emily.
– Już, cii...
spotkasz.
– Nie – dziewczyna
pociągnęła nosem.
– Tak – odparła
twardo Bella.
– Nie.
– Tak.
– Nie.
– Tak – odpowiedział
Gimi, stając w drzwiach.
My boy
builds coffins for better or worse
Some say
its a blessing, some say it's a curse
Emily otarła łzy.
– Co się właściwie
dzieje? – zapytał mężczyzna.
– Emily opłakuje swoją
nieistniejącą trumnę – wyjaśniła Bella.
– Ach. Mogę ci jedną
zrobić – Gimi spojrzał na dziewczynę.
– Chodzi o to, że...
że... że i tak nigdy w niej nie spocznę! – zawyła Emily i znów
wybuchnęła płaczem.
Dennis podpłynął do
niej bezszelestnie.
– Nie martw się –
powiedział i położył widmową rękę na jej ramieniu. – Pożyczę
ci swoją.
– Używaną – dodała
szeptem Bella.
He fits
them together in sunshine or rain
Each one is unique, no two are the same
Each one is unique, no two are the same
Gimi zasłuchał się w
piosenkę.
– Ej, ja tu jestem
grabarzem! – wycelował palcem w radio oskarżycielsko.
– A kto mówi, że
nie? – kobieta była dziś w znakomitym nastroju. Po raz pierwszy
żartowała z Gimim.
– Nikt nie mówi, po
prostu... myślisz, że to jakiś unikatowy zawód, a tu piosenka o
tobie.
– Możecie przestać
gadać o śmierci? – poprosiła Emily. – Mam kompleksy.
Bella zdecydowanym ruchem
wyłączyła radio. Zapadła cisza.
– Tak lepiej –
dziewczyna zabrała ze stołu talerz z niedojedzoną kanapką i
zabrała się za zmywanie. – Miło, że ktoś przejmuje się losem
biednej nieumarłej.
Kąciki ust Gimiego
delikatnie się uniosły. Bella zgromiła go wzrokiem. Chociaż, co
prawda, takie gadki zdecydowanie nie były w stylu Emily.
***
– To cię załatwili –
powiedział Lazlo, wchodząc do kuchni i kładąc gazetę na barze.
– Co? – zdziwił się
Pascal, jedząc owsiankę.
Jego brat w milczeniu
wskazał na okładkę czasopisma.
Były to Dziwy
i czary, jedyna gazeta wychodząca w
Strangetown. Ukazywała się co tydzień, a jej redaktorką naczelną
była Joan Carter, matka Leah, Sally i Zayna. Ona także wymyśliła
tytuł do czasopisma, przez co obraziło się na nią prawie całe
miasteczko – do czasu, gdy młodzież przechrzciła Dziwy
i czary na Siwy
jest Lary, co było oczywistym
nawiązaniem do Lary oraz Wellerta.
Gazeta miała służyć
powiadamianiu społeczności Strangetown o ważnych wydarzeniach (np.
imprezach uczniowskich), jednak najczęściej stawała się powodem
rozstań i kłótni.
– Jak... –
Pascal zakrztusił się owsianką. Na okładce bowiem znajdowało się
zdjęcie Hazel oraz Rolanda Calonzo w kawiarni (on całował ją w
policzek), a obok fotografia Pascala i kobiety idących na „imprezę”
u Crystal. Nagłówek głosił: Oto
przyszłe ofiary Hazel „Złowrogiego Oka” Dente!
Pascal poczerwieniał ze
złości.
– Jak ona śmiała?!
– Kto? – zdziwił się
Lazlo. – Hazel?
– Nie, ta zdzira
Carter! Ona to pisała! A poza tym wiedziałem, że Hazzy chodziła z
Ronem.
– Chodziła?
– Zerwali tydzień
temu.
– Ach.
W tym momencie trzasnęły
drzwi frontowe, a w kuchni pojawiła się Jenny, wściekła jak osa.
– Ta pieprzona
suka Carter! Jak ona śmiała
coś takiego powypisywać! I to o Hazzy! Och, zapłaci za to, dziwka
jedna!
Pascal i Lazlo spojrzeli
na siebie, zszokowani. Ostatnim razem Jenny przeklinała tak ostro,
kiedy Buzz wyrzucił Lylę z domu.
– Eee... Jen, widzę,
że podchodzisz do tego... hmm... emocjonalnie – zauważył
ostrożnie Lazlo.
– I słusznie! –
poparł siostrę Pascal. – A co konkretnie napisała tam Carter?
Jenny porwała gazetę z
blatu i zaczęła nią potrząsać.
– Pisze, że Haz bawi
się waszymi uczuciami! I planuje skrytobójstwo! I że wyszły na
jwa jakieś „dowody” o śmierciach jej mężów! – krzyknęła,
raz po raz waląc czasopismem w barek. – Ona robi z Hazel taką
samą mężobójczynię jak z Olive! Pamiętacie, co było, kiedy
przygarnęła Ophelię?
Nikt nie musiał nawet
wspominać jadowitego artykułu pani Carter sprzed ośmiu lat.
– Dać jej w kość,
czy poczekać, aż Haz się z nią rozprawi? – zapytał Pascal.
– Lepiej poszczujmy ją
Annie – zaproponował Lazlo. – Starczy na dłużej.
– Co? Carter? – Jenny
uniosła jedną brew.
– Taak... no wiesz,
rozerwanie jej na strzępy jest bardziej zabawne niż zatrzymanie
serca, nie uważacie?
– Tylko trzeba
zwerbować Erin, żeby ją przytrzymała – zastanowił się Pascal.
– Można też poprosić Jill, by później spaliła jej łeb.
– Nie lepiej od razu? –
Jenny wyobraziła sobie swoją córkę puszczającą Joan Carter z
dymem i od razu humor jej się poprawił.
– Nie – pokręcił
głową Lazlo. – Annie nie lubi ugotowanych mózgów.
– No to chociaż jedną
rękę – poprosiła kobieta. – A mózg damy zombim z PP.
– Może być –
zgodził się Pascal. – Jeśli Buck się zgodzi, z chęcią
trafiłbym ją piorunem.
– Tylko powiedzmy o tym
Moo, lubię patrzeć, jak się wkurza – w zielonych oczach
blondynki pojawiły się iskierki. – Poza tym wiesz, Joan Carter i
w ogóle...
– No to zdecydowane –
Lazlo zatarł ręce. – Najpierw Jill pali jej jedną rękę, potem
Annie rozrywa ją na strzępy, a Erin trzyma, Buck trafia jej
szczątki piorunem, a mózg podrzucamy zombim.
– Dokładnie – Jenny
przybiła mu piątkę.
***
I've been
looking for a driver who's qualified
So if you think that you're the one step into my ride
So if you think that you're the one step into my ride
Ripp chciał zatkać
uszy i ochronić się przed atakującym je Shut
Up And Drive, a najlepiej w ogóle
wyłączyć budzik.
I'm
a fine-tuned supersonic speed machine
With a sunroof top and a gangster lean
With a sunroof top and a gangster lean
Automatycznie dodał w
myślach tę piosenkę do listy kawałków, których musi nauczyć
się grać – gitara elektryczna w tle była jedynym (poza tytułem)
powodem, dla którego w ogóle zainteresował się utworem.
So
if you feel me let me know, know, know
Come on now what you waiting for, for, for
Come on now what you waiting for, for, for
Cholera, dziesięć dni
wstawania o jedenastej, a dziś pobudka o szóstej trzydzieści.
Życie jest niesprawiedliwe.
Chaotycznie rozespane
myśli krążyły po nie do końca rozbudzonej głowie Rippa.
My
engine's ready to explode, explode, explode
So start me up and watch me go, go, go, go
So start me up and watch me go, go, go, go
Szkoła. Co miał dziś
pierwsze? Chyba matmę. Słodko, tylko o tym marzył. Naszła go
ochota na ułożenie jakiejś piosenki, ale pisanie czegoś innego
niż równania z trzema niewiadomymi i pierwiastkami były na
matematyce co najmniej niebezpiecznie. Nie bez powodu uczniowie
ochrzcili nauczyciela tegoż szlachetnego przedmiotu Wampirem –
cuchnęło od niego czymś w rodzaju krwi królików, skórę miał
bladą a twarz podobną do Virginii Feng. Nie mówiąc już o ich
wspólnym nazwisku.
Got you
where you wanna go if you know what i mean
Got a ride that smoother than a limosine
Got a ride that smoother than a limosine
Przemknęło mu przez
głowę, że warto by było wydrukować fotki z wycieczki – Bill
wziął z domu aparat i pożyczył go Lisabeth, która dokumentowała
na zdjęciach przebieg całego wyjazdu. Zaśmiał się w duchu na
wspomnienie miny Ophelii, gdy Johnny całował się z Sally. Albo
kiedy Zoe oderwała głowę bałwanowi zbudowanego przez Stellę.
Jodie i Mikey tańczący na fontannie również byli warci
uwiecznienia.
Cos
I'm zero to sixty in three point five
Baby, you got the keys-
Baby, you got the keys-
O czym mogłaby być ta
piosenka, którą zamierzał napisać? Na pewno z jakąś dobrą
solówką po drugim refrenie. I niezłym bridge. Może poprosi
Ophelię o słowa? Albo chociaż o temat?
Nie, jednak nie. Zrobi to
zupełnie sam.
Now shut
up and drive!
– RIPP, WYŁĄCZ TO
CHOLERSTWO!!! – głos Buzza przebił się przez muzykę. Chłopak
przeciągnął się i wziął telefon z szafki nocnej. Osiem lat.
Osiem długich, ciężkich lat bez mamy, lat pełnych przemocy,
krzyku, ucieczek z domu. Lat ukrywania się w domu Smithów przed
rozszalałym ojcem, lat grania mu na nosie, by, gdy wpadnie wściekły,
burząc cały spokój wypracowany przez te godziny bez niego, schować
się za wyniosłą postacią Jenny, która podczas kłótni z nim
jakby przybierała na wzroście. Osiem lat. Co zrobiłaby Lyla, gdyby
to widziała?
Ripp nie miał ochoty na
konfrontację z ojcem, więc ubrał się szybko, narzucił plecak na
ramiona, chwycił zeszyt z tekstami i skierował się na dół,
przeskakując po dwa stopnie. Jest szansa, że wymknie się
niezauważony.
Co go tak dzisiaj
cieszyło? Czuł się wolny. Teoretycznie mógłby odlecieć.
Ojciec stał odwrócony
plecami do drzwi, właśnie dając komuś reprymendę przez telefon.
Chłopak przebiegł na placach po wykładzinie w salonie, pokonał
korytarz szybkim krokiem i dopadł drzwi. Zeskoczył ze schodków
prowadzących na ganek, popędził dalej ulicą do głównej drogi.
Udało się!
Szedł poboczem, napawając
się porankiem. Starał się znaleźć inspirację we wszystkim,
każda rzecz mogła zostać zamieszczona w piosence. Dora Duncan
otwierająca sklep, Joey Edwards, matka Giselle, plotkująca przed
pracą w kawiarni z Evą Swamp-Breckley-Swamp (mamą Megan i kuzynką
Lary). Crystal stojąca w oknie salonu z kubkiem kakao w dłoni. Kim
Yokel odprowadzana do szkoły przez starsze siostry. Strangetown
tętniło życiem w poranki takie jak ten.
Ripp wiedział, że
nigdzie nie będzie mu lepiej niż tu.
***
Jodie weszła do
klasy, nucąc pod nosem Empire
Shakiry. Nie wiedzieć czemu, kiedy tylko przekroczyli wczoraj
granice Strangetown ta piosenka zaczęła jej krążyć po głowie.
Niestety dziewczyna nie pamiętała słów, jedynie muzykę. Kolejnym
złym zbiegiem okoliczności było to, że zostawiła swój śpiewnik
w walizce, a walizkę – jak wszyscy – w szkole. Kiedy dojechali
na miejsce, nikomu nie chciało się ich tachać.
Piiii-k. Jo zerknęła na
ekran komórki.
„Właśnie sobie
przypomniałam – mamy u nas w apartamencie twoje meble” – mówił
SMS od Kayli.
„Pamiętam, myślałam,
że będziemy się musieli przeprowadzić i wolałam zabrać je z
tamtego domu” – odpowiedziała Jodie.
„Moja matka myślała,
że z nami zostaniesz. Ale wolałaś jechać z Tedem…”
„Jak to? Musiałam. Z
kim bym została?”
„Co? Przecież mogłaś
zostać z nami. Sąd przyznał mojej matce prawo opieki nad tobą”
„Kiedy?!” –
zadzwonił dzwonek, ale Jo nadal pisała.
„Wtedy, wiesz.
Powiedziała Tedowi, żeby spytał cię, czy chcesz zamieszkać u
nas. On przyszedł następnego dnia i stwierdził, że nie chcesz.”
„WCALE NIE!”
„Chwila. To co on ci
powiedział?!”
„Nic! Słowem nie
pisnął, szuja.”
„Wiesz, że jeśli
chcesz, to to jest nadal aktualne. Moja mama jest prawniczką,
wszystko załatwi.”
Dziewczyna zamarła,
wpatrując się w ekran komórki. Jak on mógł? – pytała samą
siebie. Okłamał mnie… gdybym wiedziała… W jej głowie rozpętał
się huragan myśli i uczuć. Decyzja przyszła sama.
„ Dasz radę przyjechać
po mnie za trzy godziny?”
„Oczywiście”
***
Jenny popchnęła drzwi
gabinetu pospolicie nazywanego Budą Szeryfa. Aktualnie urzędował
tu Duncan, który automatycznie zajął owe stanowisko po głośnym
morderstwie swojego zwierzchnika (serio, myśleliście, że piosenka
I shot the sheriff but I did not shoot the deputy to
przypadek?).
Pomieszczenie było
obskurne i małe, zdawało się rozpadać w oczach. Pachniało tu
pleśnią, spróchniałymi deskami oraz bardzo mocno ciastkami Dory;
Jenny wyczuwała także delikatną woń damskich perfum.
– E... hej, Drew.
Duncan podniósł wzrok
znad pliku kartek, który właśnie studiował.
– Cześć, Jen.
Usiądziesz? – wskazał krzesło naprzeciwko biurka. – Kathy,
zaparzyłabyś nam kawy?
Jenny przewróciła
oczami.
– Daj wyschnąć
lakierowi na paznokciach Katherine – westchnęła. – Poza tym nie
przyszłam się uchlać tu kofeiną, o ile w ogóle jest to możliwe.
Chcę pogadać.
Uniósł brwi.
– Plotki to wieczorem
przy ciastkach. Jestem w robocie.
– Ja się zerwałam –
Jenny wzruszyła ramionami, po czym rozejrzała się dookoła. Kiedy
spostrzegła, że drzwi są zamknięte, pochyliła się nad biurkiem
i szepnęła: – To bardzo, bardzo ważne.
– Ważniejsze od mojej
kawy?
– Tak.
Duncan odchylił się na
krześle.
– No to mów.
Kobieta wzięła głęboki
oddech, zacisnęła palce na biurku i opowiedziała mu historię
Nerwusa.
Kiedy skończyła, zapadła
cisza. Tylko ostatnie zdanie rozbrzmiewało jeszcze echem, odbijając
się od ścian. Jej słowa zawisły między nimi, odbijając nieme
przerażenie na twarzy Duncana.
– Więc... chciałabym
ich ukarać – Jenny przerwała milczenie. – Zasługują na to.
Mężczyzna wybił się z
odrętwienia i począł przerzucać kartki na biurku.
– Tak, tak... –
znalazł chyba to, czego szukał, bo teraz rozglądał się za
długopisem. – W trybie natychmiastowym... przyszły tydzień
będzie dobry – rzucił okiem na kalendarz wiszący za nim.
– Dobry... na co?
Spojrzał na nią, jakby
była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
– Na rozprawę sądową.
***
Ophelia patrzyła się
tępo w ścianę z głową opartą na rękach. Siedząca obok Zoe
szturchała ją od czasu do czasu, rzucając niepokojące spojrzenia
w kierunku Wampira, omawiającego właśnie równania różniczkowe.
– O czym on gada? –
mruknął Johnny przez sen. Leżał na ławce, policzkiem mnąc
stronę podręcznika, którego używał jako poduszki.
– Nie mam pojęcia –
jęknął Ripp; jego głos był przepełniony bezgranicznym bólem,
wywoływanym przez przedmioty ścisłe. – Dałem sobie spokój z
matmą na początku listopada.
– W piątej klasie
podstawówki – dokończyła Ophelia. – Kiedy dostałeś pięć
niezasłużonych jedynek z rzędu.
– Jako zemsta –
zgodził się chłopak.
– Czekaj, zgubiłam się
– westchnęła Zoe; ona też miała trudności ze skupieniem się
na lekcji. – Co miało być zemstą? Jedynki za olewkę matmy czy
odwrotnie?
– Odwrotnie – Ripp
rzucił okiem na nauczyciela, który przeczesywał klasę wzrokiem. –
Będzie pytać.
– Obstawiamy? –
Johnny uniósł jedną powiekę.
– Dobra – Ophelia
podążyła za spojrzeniem Wampira. – Susan.
– Według mnie Cindy –
stwierdziła Zoe.
– Raczej Kevin – Ripp
założył ręce. – Tak... drży. I nawija z Mikeyem.
– Gimpfele – mruknął
Johnny, z powrotem zamykając oko.
– Co? – zdziwiła się
Ophelia.
– Giselle –
przetłumaczyła Zoe, po czym przyjrzała się nauczycielowi. –
Pyta za trzy... twa... jeden...
– Giselle Edwards, do
tablicy – ostry jak brzytwa głos Wampira przetoczył się po
klasie niczym wyrok śmierci. Siedząca obok Giselle Amy wstrzymała
oddech. Stamtąd nikt nie wracał bez prezentu w postaci oceny
niedostatecznej.
Ale Giselle się nie bała.
Uniosła dumnie głowę, odgarnęła z oczu jasne kosmyki, które
wyślizgnęły się z kucyka i zdecydowanym krokiem podeszła do
tablicy. Wzięła kredę.
– Ona. Robi. To.
Dobrze. – wyjąkała Zoe. – Ona poprawnie rozwiązuje równanie.
Na pierwszej lekcji omawiania! To się nie zdarza! Poza tym... to
Giselle! Ostatni raz uczyła się do matmy gdzieś w gimnazjum!
Istotnie, dziewczyna
podała poprawny wynik. Nauczyciel stęknął. Nie miał się do
czego przyczepić.
– No dobrze –
wysyczał. – Masz tę piątkę.
Kiedy pochylił się,
by wstawić ocenę, Giselle jeszcze raz chwyciła kredę i na
niezapisanym kawałku tablicy poczęła rysować karykaturę Wampira.
Miał sterczące do góry włosy, ogromne oczy z pionowymi źrenicami,
krew na podbródku oraz bezgłową kurę w dłoni. Obok, na stosie
klawiszy pianina, stała Virginia, a jej dwa warkocze oplatały
gardło matematyka. Dorysowała mu wywalony jęzor i nauczyciel
zawisł na włosach kobiety. Na dole malunku dziewczyna nakreśliła
7NA.
Wróciła szybko do ławki,
po czym dostała od klasy owacje na stojąco.
Wampir spojrzał na
tablicę i wywalił gały.
– CO TO JEST?! –
ryknął. Oklaski ucichły. Giselle uśmiechnęła się triumfalnie.
– Tylko prawda –
mruknęła Zoe. – Najczystsza.
***
– Czemu tak krążysz,
Ted? – zapytała go Jenny. Spóźniła się do pracy, ale nikt tego
nie zauważył.
– Nie krążę. –
zaprzeczył głupio chłopak, zataczając kolejne koło.
– Taa… – westchnęła
kobieta. – Właśnie widzę. Czym się martwisz?
Ted zignorował jej
pytanie. Miał nadzieję… choć to w sumie niemożliwe… ale mimo
wszystko…
– Myślisz, że Jodie
mogła spotkać kogoś z Belladona Cove? – wydusił w końcu.
– Pewnie tak –
powiedziała Jenny, mając nadzieję, że go uspokoi. – To w końcu
bardzo popularne wśród młodzieży z wielkich miast miejsce.
Chłopak jęknął
rozpaczliwie.
***
Ripp chwycił Giselle za
ramię, gdy znajdowali się już daleko od sali matematycznej.
– Gratulacje. Tak w
ogóle, co znaczyły te litery, które napisałaś przy rysunku?
– A seven
nation army couldn't hold me back –
wyszczerzyła zęby dziewczyna.
– Znasz The White
Stripes?
– No jasne! –
zaśmiała się beztrosko. – Ta piosenka chodzi mi po głowie cały
dzień. A poza tym, ta linijka ma swój głębszy sens.
– Faktycznie, jeśli
chodzi o zemstę na Wampirze, nawet armia siedmiu narodów nie
zdołałaby cię powstrzymać – przytaknął chłopak. –
Wewnętrzny impuls, znam to. Co mamy teraz?
– Fizykę – rzuciła
przechodząca obok Amy. Ripp jęknął.
– Nie lubisz jej? –
zdziwiła się Giselle. – Oczywiście mam na myśli fizykę, nie
Amy.
– Nie – odparł
twardo. – Przedmioty ścisłe nie mają sensu. Poza tym w ogóle
nie ogarniam, o czym gada Kałamarnica.
– Oj, daj spokój. Są
łatwiejsze niż robienie sobie makijażu w podskakującym pociągu.
– To mnie pocieszyłaś.
Zaraz – wycelował w nią palcem. – Ty je ogarniasz?
Skinęła głową.
– W miarę.
– Ej, to może mi
wytłumaczysz? – zapytał z nadzieją. Giselle była nieoficjalnym
źródłem wiedzy fizycznej oraz informatycznej, jednak w tym drugim
Ripp polegał bardziej na Johnnym.
Dziewczyna zmierzyła go
spojrzeniem.
– Spoko. Przyjdź... o
piętnastej – puściła do niego oko, po czym oddaliła się
korytarzem, gawędząc z Leenie, która pojawiła się nie wiadomo
skąd.
Ripp usiadł pod ścianą
między Zoe a Ophelią, dyskutującą właśnie z Johnnym na temat
poprawnej odpowiedzi na jakieś pytanie z pracy domowej, którą
właśnie ściągała od niej Cindy.
– Mogłeś wybrać
lepiej, Grunt – wycedziła Rainelle, odgarniając z twarzy
niebieskie kosmyki.
– To znaczy?
Przewróciła oczami.
– Nie no, błagam. Giz
i fizyka. Przecież ona do ciebie zarywa! Serio, jeśli chcesz sobie
poflirtować, to wybierz... nie wiem – rozejrzała się. –
Samanthę. Danielle. Albo Jadyn. Ale, na litość boską, nie
Giselle!
– Zamknij się –
uciął. – Co cię to obchodzi?
Zoe potrząsnęła głową.
– Najładniejsza,
najmodniejsza i najbardziej stylowa laska w szkole,
dająca korepetycje z fizyki żywemu, długowłosemu uosobieniu rock
and rolla, chłopakowi, który śpiewa niepolityczne ballady przy
gitarze w wątpliwym towarzystwie szkolnych znajomych. Aha.
– Do cholery, o co ci
chodzi? – warknął Ripp. – Zazdrosna jesteś czy co?
Dziewczyna przejechała
dłonią po twarzy, zrezygnowana.
– Próbuję ci
powiedzieć, że Giz nie jest ciebie warta. Ale jak chcesz. To twoje
życie i ty na tym ucierpisz.
***
– Proszę pani, mogę
wyjść do łazienki? – zapytał ktoś w klasie, chyba jakaś
dziewczyna, ale Johnny’emu nie bardzo chciało się zwracać na to
uwagę. Lekcje WOS-u wprowadzały go w otępienie graniczące z
drzemką. Minęło pięć minut… dziesięć… Nagle rozległ się
klakson. Pani profesor wyszła akurat, więc Johnny skorzystał z
okazji i podszedł do otwartego okna.
Przed oknem, na chodniku,
stała Jodie Jenson. Obok niej zaparkował ogromny hummer, do którego
dziewczyna wkładała swoją walizkę. A drogą biegł Ted Jenson.
– Co ty robisz?! –
wrzasnął na Jodie.
– A co cię to
obchodzi?! – warknęła na niego dziewczyna. – JA ciebie w ogóle
nie obchodzę!
Ted zaczął coś mówić,
ale Jo mu przerwała:
– Wiem już wszystko…
Wracam do Belladony!
– Nie możesz! Nie
możesz stąd uciec! – wydarł się Ted. Z samochodu wysiadła
wysoka, ciemnoskóra kobieta, ubrana w białą koszulę i czarny
damski garnitur.
– Tak się składa, że
może. Nie ma pan już prawa do opieki nad nią, panie Jenson.
– Pani Charm? Co pani
tu…?
– Przyjechałam po
pańską siostrę – powiedziała kobieta nazwana panią Charm.
Tymczasem inna czarnoskóra postać pomogła wsiąść Jodie do
hummera. Pani Charm zajęła miejsce kierowcy.
– Jodie, ty chyba nie
robisz tego poważnie?! Musisz tu zostać! – zawołał Ted.
– Taaak? To masz
problem – wycedziła dziewczyna, wychylając się z okna. – Bo ja
tu już NIGDY nie wrócę. I wiesz co? Jesteś tylko pieprzonym
oszustem!
Hummer odjechał z
zawrotną prędkością, unosząc za sobą słowa:
Like the empires of the
world unite
We are alive
And the stars make love
to the universe
You're my wildfire
every single night
We are alive
And the stars make love
to the universe
__________________________________________________________________________________
Od Autorki Nr. 2 (tej od głupiego nicku), czyli Smooth:
Jak widać, zaczęło się. To, co miało się zacząć - czyli wyjazd Jo.
Powiem Wam, że ona już nie wróci. Na pewno nie wróci do Strangetown, ale
będzie jeszcze o niej głośno. Piosenka, którą cytuję, kiedy Jo wyjeżdża
hummerem razem ze swoją przyjaciółką Kaylą Charm, nosi tytuł Empire, i
jest autorstwa Shakiry.
W tym rozdziale nie napisałam nawet połowy tego, co chciałam, niestety. Ujawnię to później, nie ma się o co martwić. A niedługo zobaczycie małą grafikę z Jo na moim deviantART :D
W tym rozdziale nie napisałam nawet połowy tego, co chciałam, niestety. Ujawnię to później, nie ma się o co martwić. A niedługo zobaczycie małą grafikę z Jo na moim deviantART :D
Od Autorki Nr. 1 (Asi):
Smooth, przez ciebie spadam z krzeseł.
Czekałam na tę chwilę.
Bezpowrotnie.
Insecure.
In a skin.
Like a puppet, girl on strings...
Dobra, wpadam w paranoję. Ale na serio, kiedy czytałam ten fragment, ciśnienie mi podskoczyło i w ogóle...
Piosenki: najpierw nasz stały gość Florence + the Machine i My Boy Builds Coffins, później Rihanna Shut Up And Drive. W podrozdziale o Budzie Szeryfa wspominam o klasyku I Shot The Sheriff But I did Not Shoot The Deputy, natomiast Giselle śpiewa linijkę z Seven Nation Army The White Stripes. Jak już Smooth wspominała, ostatnia piosenka to Empire Shakiry.
I tak zupełnie na koniec, wiedziałam, że Jo będzie coś śpiewać, wyjeżdżając. Intuicja. Serio.
Dobra, teraz już naprawdę na koniec - piosenka cytowana powyżej nosi tytuł She's So Gone, jest ona soundtrackiem do filmu Lemoniada Gada.
Dodam jeszcze, iż pseudonim matematyka NIE JEST referencją do NIKOGO. Serio, uwierzcie mi. Wymyśliłam go bez pomocy osób trzecich.
Piosenki: najpierw nasz stały gość Florence + the Machine i My Boy Builds Coffins, później Rihanna Shut Up And Drive. W podrozdziale o Budzie Szeryfa wspominam o klasyku I Shot The Sheriff But I did Not Shoot The Deputy, natomiast Giselle śpiewa linijkę z Seven Nation Army The White Stripes. Jak już Smooth wspominała, ostatnia piosenka to Empire Shakiry.
I tak zupełnie na koniec, wiedziałam, że Jo będzie coś śpiewać, wyjeżdżając. Intuicja. Serio.
Dobra, teraz już naprawdę na koniec - piosenka cytowana powyżej nosi tytuł She's So Gone, jest ona soundtrackiem do filmu Lemoniada Gada.
Dodam jeszcze, iż pseudonim matematyka NIE JEST referencją do NIKOGO. Serio, uwierzcie mi. Wymyśliłam go bez pomocy osób trzecich.